Czekałam na trybunach i zastanawiałam się jakim cudem byłam w stanie ukrywać przez tak długi czas to co się stało przed tatą. Zawsze mieliśmy dobry kontakt, a przez to wszystko nie zauważyłam nawet jak bardzo się od niego oddaliłam. Żałuję, naprawdę żałuję, że nie wtajemniczyłam go w tą sprawę już na samym początku. Wtedy wszystko potoczyłoby się o wiele inaczej. Nie mam pewności czy lepiej, ale zdecydowanie inaczej. Nie wyjeżdżałabym za ocean. Niestety dopiero teraz dotarło do mnie, że będąc na jego miejscu czułabym się lepiej, gdybym znała prawdę. Mówienie sobie o problemach, które nas trapią było jedną z naszych zasad. On był szczery wobec mnie i na odwrót. Bardzo go zraniłam. Nie samym wyjazdem, a bardziej brakiem zaufania, które jak jasno dałam mu do zrozumienia, na moment straciłam. Dlaczego sama nie rozumiem...
Z tunelu wyszedł Cesc. Porzuciłam rozmyślanie i obserwowałam jak kieruje się w stronę trybun. Szedł wolno przed siebie, wdrapując się po schodkach na sam szczyt. Usiadł bez słowa obok mnie. Widziałam delikatny uśmiech na jego twarzy i nie mogłam się powstrzymać przed tym samym. W ciszy pomiędzy nami było coś niezwykłego. Nie do opisania z użyciem zwykłych słów. Dawno się tak nie czułam. Czas mógł się zatrzymać na zawsze. Nie interesowało mnie nic poza dwoma krzesełkami, na których siedzieliśmy i nami.
- Musimy porozmawiać - westchnęłam i czekałam na jego reakcję. Zaśmiał się pod nosem, przenosząc wzrok na moją skromną osobę.
- Wcześniej zawsze jak to mówiłaś oznaczało to, że wpakowałaś się w niezłe kłopoty - stwierdził nawet nie próbując zapanować nad szerokim uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy.
- Zmienimy to lekko. Chociaż jako takie kłopoty mam.
- Pokłóciłaś się z Anne, prawda? - spytał nagle poważniejąc. Ponownie westchnęłam, zsuwając się po oparciu.
- Powiedzmy. Przy okazji mój tata dowiedział się o wszystkim. Żałuję, że wcześniej z nim nie porozmawiałam.
- Bałaś się. Ja też dziwnie czułem się rozmawiając z nim. Możliwe, że coś podejrzewał, bo choć nigdy mnie nie wyrzucił z domu to jednak nie było tak samo jak wcześniej.
- Pewnie próbował zrozumieć mój wyjazd i obmyślał wszystkie możliwe powody.
- Z pewnością. Ale jak poszło z Vivienne?
- Wiem, że jesteś ciekaw, ale naprawdę musimy? Chyba nigdy nie zapomnę jej twarzy, kiedy informowała mnie, że zrobiła to dla kaprysu - odparłam. Objął mnie delikatnie, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Czułam się dobrze. Bezpiecznie. - Słyszałam coś o jakiejś imprezie u Carlesa. Zamierzamy iść?
- Obiecałem mu, że będę. Ale nic nie wspominałem o obecności do samego końca - stwierdził, odgarniając mi włosy z twarzy.
- Carles na pewno już się do tego przyzwyczaił. Nie raz i nie dwa zmywaliśmy się z jego imprez - mruknęłam, wtulając się w niego jeszcze bardziej. Jednym ruchem podciągnął mnie w górę i usadowił na swoich kolanach.
- Co teraz będzie?
- Nie wiem Fabs... - przyznałam, odurzając się jego zapachem. - Nie mam pojęcia...
- Kocham cię i może to zabrzmi głupio, ale nigdy nie przestałem - wyznał, całując moje czoło.
- Ja też - wyszeptałam, podnosząc głowę lekko do góry. Jego oczy iskrzyły się milionami iskierek. W moich mieniły się łzy. - Gdybym nigdy cię nie straciła nie potrafiłabym docenić tego że cię mam - dodałam jeszcze ciszej.
Nie wiem ile tam siedzieliśmy. Wszędzie panowała błoga cisza. Nie było nikogo poza nami. Jestem pewna, że Villa wychodząc z treningu wszystkich uprzedził, że do wieczornych ćwiczeń nikt ma nie pojawiać się w tej części stadionu. Wątpiłabym w to tylko gdybym go nie znała.
- Chodź. Muszę ci coś pokazać - odezwałam się. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się i wstał. Złapałam go za dłoń i zbiegliśmy na dół. To jest absurdalne i wręcz niemożliwe, ale czułam się jakbym nigdy nie była w Kanadzie, jakby nie było tych wszystkich dni bez Niego...
Zaprowadziłam go oczywiście do mojego domu. Parę razy po drodze próbował dowiedzieć się o co chodzi, ale nie zamierzałam psuć niespodzianki. Po drodze do mojego pokoju wpadliśmy na korytarzu na walizki. Ściślej ujmując walizki Anne. Nie wiem czy cieszył mnie ten fakt. Prawdopodobnie bardziej smucił. Nie jestem w stanie wymazać wielu lat tego co uważałam za przyjaźń tak od razu, jak za machnięciem jakiejś różdżki. Prawdziwy świat niestety nie działa na takich zasadach... Wtedy życie byłoby zdecydowanie prostsze. Może nawet, aż za bardzo proste?
- Długo jeszcze? Ciekawość mnie zaraz rozsadzi - jęczał Fabregas tuż nad moim uchem. Grzebałam na dole szafy w poszukiwaniu pudła, do którego wrzuciłam pewien bardzo ważny dla mnie przedmiot.
- Nie marudź i czekaj.
- Ale ile można kobieto?
- Cicho... - mruknęłam z westchnieniem satysfakcji, wyciągając purpurowe pudło. Na jednej ze ścianek są przyklejone czarne literki, tworzące moje imię. Otworzyłam je i wyciągnęłam gruby album. - Dobra. Weź głęboki oddech i obiecaj, że nie będziesz się śmiał ani nie padniesz mi tu na zawał, dobra? - poprosiłam, siadając obok niego na brzegu łóżka. Spojrzał na mnie ni to przestraszony ni to rozbawiony. Widziałam po jego minie, że nie wie jak zareagować, co powiedzieć. Skinął głową i spojrzał na trzymany przeze mnie przedmiot.
Album z naszymi zdjęciami. Album z jego zdjęciami. Wycinki z gazet, plotki, statystyki meczów... Wszystko co ma większy lub mniejszy związek z Francesciem Fabregasem i do czego miałam dostęp jest w środku.
- Heather - wyszeptał, zatrzymując się na wycinku z gazety, który informował o jego transferze do Arsenalu. Potem było mnóstwo podobnych dotyczących gry w tym klubie, zdjęcia, moje prywatne dopiski. I wreszcie część o powrocie do Hiszpanii.
Na samym końcu data wskazująca dzień przed moim wyjazdem z Kanady. Krótki opis tych wszystkich uczuć, które walczyły ze sobą w środku mnie.
- Poważnie? - wymamrotał. - Śledziłaś mnie?
- Nie ciebie tylko twoją karierę, Fabs... - prychnęłam, opierając głowę na jego ramieniu. Zamknął album i położył go na szafce. A potem mnie pocałował. Delikatnie, niepewnie, ostrożnie. Zupełnie inaczej niż wcześniej. Zachłanniej. A mi to wyjątkowo bardzo odpowiadało.
- Mówiłam wam, że będziemy przeszkadzać - przerwał nam dziewczęcy głos, ale w pierwszej chwili nie potrafiłam przypisać go do żadnej ze znanych mi twarzy, chociaż głos wydawał się znajomy.
- Tanie romansidełko nam się kłania - kolejny głos. Tak jakby Nate, ale oni mieli przyjechać dopiero na początku sierpnia!
- Uspokój się, bo zaraz nas usłyszą. To, że ty jesteś kompletnie pozbawiony krzty romantyzmu nie oznacza, że musisz panoszyć się nam tutaj ze swoim zdaniem!
Wybuchnęłam śmiechem. Cesc patrzył to na mnie, to na trójkę stojącą w drzwiach, a ja nie mogłam opanować głośnego chichotu.
- I z czego się tak śmiejesz? - obruszył się Nate, przestępując próg.
- To chyba jasne, że z ciebie niewychowany ogrze! - rzuciła Sam, wymijając go i zatrzymując się tuż przed nami.
- Liam, powiedz coś - mruknęłam, opanowując śmiech. Wesoły uśmiech był jedyną odpowiedzią z jego strony jakiej się doczekałam. - No dobra. Co wy tu w ogóle robicie? Miesiące wam się pomyliły czy wywalili was z baru na zbity pysk?
- Nie martw się. Wiedzą, że jak mnie wyrzucą to zysk im znacznie spadnie.
- Pocieszasz się tak, bo od miesiąca nie odwiedziła cię żadna sukieneczka - prychnęła czarnowłosa, zerkając mimochodem na album, który przed chwilą pokazywałam Fabregasowi. A właśnie odnośnie jego osoby. Siedział z szeroko otwartymi oczami nie pojmując tego kto i dlaczego nam przeszkodził. Tak, ja też byłam na nich zła za to. No, ale nie oszukujmy się. Stęskniłam się trochę nawet za Nathanielem.
- Tak dla jasności Sam, wolę spódniczki - mruknął. A ja ponownie ledwo co opanowałam histeryczną reakcję na jego osobę.
- Chyba wypada mi was sobie przedstawić. To jest Cesc, a to Samantha, Liam i Nate, opowiadałam ci o nich kiedyś - przedstawiłam ich sobie. Faceci szybko bez problemów zagłębili się w temacie piłki nożnej. Piłkarz i dwoje kibiców. Oczywiście, że mieli masę tematów do obgadania, więc my dobre zostawiłyśmy ich w moim pokoju i zeszłyśmy na dół. Rozmawiałyśmy z Sam głównie o jej malarstwie. Na razie pracuje w gazecie tworząc do niej piękne rysunki, a po pracy siada przed sztalugą i z muzyką wypływającą ze słuchawek tworzy dzieła nieco większe i bardziej kolorowe - obrazy. Nie mam wątpliwości co do tego, że ta dziewczyna niedługo osiągnie sukces.
Zdążyłyśmy już dawno wypić herbatę i przenieść się na kanapę w salonie, gdy zeszli do nas mężczyźni.
- Muszę się zbierać na trening. Widzimy się wieczorem? - spytał Cesc, nachylając się nade mną i całując mój policzek.
- Ale pamiętaj, nie możemy przyjechać razem, bo zepsujemy niespodziankę - uśmiechnęłam się. - Malena dzwoniła i najpierw wstąpię do niej. Dziewczyna chce się podobać organizatorowi. Pojadę z nią.
- Oczywiście. Z chęcią już teraz zobaczyłbym minę Alvesa.
- Rozmawiałeś z Davidem tak w ogóle? Mówił ci coś niepokojącego? - przypomniałam sobie nagle, że mojemu kochanemu przyjacielowi mogło coś strzelić do głowy. Po nim można się spodziewać wszystkiego. Niestety.
- Wdech, wydech - zaproponował. Raczej nie muszę wspominać jakim spojrzeniem go obrzuciłam, prawda?
- Czyli nie odwalił nic niekontrolowanego? Hm?
- Nic. Potulny jak baranek - zaśmiał się, pokazując mi język i wyszedł. Dobrze wiedzieć, że nie będę musiała się wściekać na Ville. Bo ja na serio, choć może trudno w to uwierzyć, nie przepadam za krzyczeniem na Davida.
- Dobra, tak nieco zmieniając temat panno Heather. Co robią te walizki na korytarzu? - odezwał się Nate, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
- Tak, wiemy Nate. Ty masz o wiele ładniejsze - rzucił Liam.
- To nie jest wcale śmieszne! - oburzył się brunet. - To, że moja siostra ma takie zryte poczucie humoru nie oznacza, że macie prawo się ze mnie śmiać.
- Walizki Anne, a was kompletnie nie rozumiem.
- Nikki krótko mówiąc podmieniła ich walizki. Ona pojechała z czarnymi, a Nate dostał takie ładne różowe.
- Różowy też przecież kolor.
Z nimi jeśli rozmowa raz zejdzie na niepoważny temat, taka zostaje. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że tak jest za każdym razem. Wszystko potrafią wręcz naturalnie, jakby byli na to zaprogramowani, przemienić w żart, luźny temat. Umiejętność swoją drogą bardzo fajna, zważając na to, że smutek zamieniają w uśmiech. Poważnie. W jeden wielki, szczery uśmiech. Swoimi kłótniami, mniejszymi lub większymi sprzeczkami, którym oczywiście towarzyszy śmiech, sprawiają, że chociaż na krótką chwilę życie staje się prostsze. Nie ma tylu zakrętów, niespodzianek, zaskakujących zwrotów i dziur. Wielkich, czarnych dziur, których nijak nie da się przeskoczyć.
- Wracamy do hotelu. Masz jakieś plany na wieczór, nie będziemy przeszkadzać - zaproponowała Samantha, poklepując Liama w ramię, żeby się ruszył.
- Hotelu? Żartujesz sobie? Wy chcieliście zamieszkać w hotelu?
- A niby gdzie? Nie wejdziemy ci na głowę. Nate na pewno nie miałby nic przeciwko, ale damy sobie radę. Trafiliśmy na mega wygodne łóżka. Nawet w domu mojej babci takich nie było, a wiecie, że moja babcia jest genialna pod każdym względem!
- Liam, nie zbywaj mnie swoją kochaną babcią! - warknęłam. - Zaprosiłam was tutaj i nie chcę słyszeć czegoś innego od tego, że zamieszkacie tutaj, jasne? Pokoi spokojnie wystarczy dla całej waszej trójki.
- Jakbyś jeszcze nie wiedziała nie lubię dzielić łóżka na dłuższą metę z nikim. A tym bardziej z facetem - wtrącił się Nate. - Nawet jeśli jeden pokój się zwolnił i stąd te walizki, to Heather, nie zapominaj, że masz jeszcze tylko gościnny i swój do dyspozycji.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taki dobry matematyk - prychnęłam, zagradzając im przejście. - Ludzie, proszę was! A ty Nate nie rób nie potrzebnych problemów. Pokoje są trzy, bo ja przeprowadzam się do Davida. Zostawię wam klucze i macie się przetransportować tutaj.
- Tam są naprawdę wygodne łóżka.
- Nate!
- A twój tata?
- Nate!
- Nie jestem pewien czy...
- Nate!
- No co? Nie krzycz na mnie, bo się w sobie zamknę!
- Mój tata nie będzie miał nic przeciwko - odezwałam się spokojnym, słodkim głosem. - Pasuje?
- Nie rozmawiam z tobą - mruknął i sobie poszedł.
- Na pewno wiesz co robisz? - spytała dziewczyna. - Możliwe, że przez te kilka dni zapomniałaś co to znaczy mieszkać z nimi pod jednym dachem.
- Artystko moja droga, to ty będziesz mieszkać z nimi pod jednym dachem - uśmiechnęłam się szeroko. - Ja się wyprowadzam do Villi.
- Spryciula z ciebie - zaśmiała się, odbierając ode mnie klucze. - Na pewno możemy?
- Inaczej bym się tak przy tym nie upierała, nie? Mój tata nie będzie miał nic przeciwko. Zaraz do niego pójdę i go uprzedzę.
- Jak tutaj szliśmy ktoś wyjeżdżał samochodem z podjazdu.
- W takim razie do niego zadzwonię. A ty leć za nimi, bo się jeszcze te dwie sierotki zgubią i przyjeżdżajcie tutaj. Ja zabieram wszystkie potrzebne rzeczy i lecę do Maleny się szykować na imprezę, więc jak przyjedziecie z hotelu w domu prawdopodobnie nie będzie nikogo, ale czujcie się jak u siebie, zgoda?
- Jeśli chcesz.
- No! - uśmiechnęłam się. - Wreszcie zaczęło docierać. Jutro rano wam opowiem kto jest kto, wtajemniczę w związki wszystkich mi znanych tutaj i na następną imprezę, która z pewnością będzie już niedługo, zabieram was ze sobą. W końcu po coś tu przyjechaliście, nie?
- Ja też muszę z tobą porozmawiać, ale to jutro. Teraz idź i baw się dobrze, a ja postaram się zapanować nad nimi.
Po jej wyjściu sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do taty, żeby nie doznał szoku jak już wróci z pracy. Tak jak przypuszczałam bardzo się ucieszył, że będzie mógł ich poznać. No i rzecz jasna siedział w swoim biurze, zajmując się najnowszym zleceniem. Gdybym nie wiedziała jak bardzo kocha architekturę obawiałabym się, że popada w pracoholizm i zaszkodzi to jego zdrowiu. Ale doskonale wiem, że ta praca z pewnością działa na niego dobrze.
Siedziałam u Maleny, rozczesując mokre włosy. Dziewczyna stała z głową w swojej szafie, zastanawiając się co założyć. Co chwilę wyrzucała jakieś rzeczy na łóżko, mrucząc coś pod nosem.
- Pierwsza sukienka i tak była najlepsza - stwierdziłam. - Zamykaj tą szafę, już! - zarządziłam. Pokręciła głową, ale posłuchała i wyciągnęła spod stosu ubrań sukienkę, o której wspomniałam.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze jak było w Kanadzie - odezwała się, przysiadając obok mnie.
- A ty mi jak się bawisz będąc modelką - zaśmiałam się. - Z tego co pamiętam to nie było jedno z twoich marzeń, czyż nie?
- Po liceum chciałam studiować psychologię, ale wiesz jak się wszystko potoczyło. Musiałam zamieszkać z mamą. Miałam wrażenie, że z każdym dniem i ona coraz bardziej mnie opuszcza. Bardzo cierpiała po śmierci taty... - wyznała, przymykając na moment powieki. Wiedziałam, że walczy ze sobą, aby się nie rozpłakać. - Kiedy tutaj wróciłam nic nie było takie samo. Utrzymywałam stały kontakt z Patricią i Xavim, ale z Carlesem się od siebie oddaliliśmy. Czułam to nawet będąc kilkaset kilometrów stąd.
- Nadal coś do niego czujesz?
- Chyba tak - przyznała. - Nie wiem czy to silne uczucie czy tylko pozostałości tego co było kiedyś. Po prostu lubię być w jego towarzystwie. Czasami wydaje mi się, że czuję coś więcej, że się zakochałam, ale równocześnie wiem, że lubię bawić się z nim tak samo jak z Xavim czy twoim kochanym Cesciem - uśmiechnęła się.
- Nie mów więcej, bo pomyślę, że ostrzysz sobie zęby na całą drużynę - mruknęłam, szturchając ją lekko w ramię.
- Skończyłam pierwszy roku studiów - poinformowała mnie dumnie wypinając pierś do przodu. - Długo myślałam nad tym czy warto, ale jednak postanowiłam spróbować. Bycie modelką jest fajne, daje dużo radości. Szczególnie, kiedy sobie pomyślę jak to się zaczęło, ale to może ci opowiem innym razem. Teraz muszę się przebrać, a potem umalować. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś jak wyglądają imprezy z nimi.
- Koniecznie musisz mi opowiedzieć. Może jak się okaże, że architekt ze mnie marny, spróbuję swoich sił jako modelka, hm? Jak myślisz? Nadaję się?
- Masz niezłe nogi, tyłek i ładną buźkę - stwierdziła, wychylając się zza drzwi łazienki. - Nauczymy cię ładnie chodzić i może coś z tego będzie.
- Bardzo dziękuję! - zaśmiałam się, spinając włosy klamrą. Pojedyncze kosmyki opadały po bokach twarzy. Przejechałam czarną maskarą po rzęsach, nałożyłam na usta odrobinę brzoskwiniowego błyszczyku i byłam gotowa. Dokładnie w tej samej chwili Malena wyszła z łazienki seksownie poruszając biodrami. Uśmiechnęłam się szeroko. Wyglądała prześlicznie w krótkiej, złocistej sukience. Uznam, że Puyol jest ślepy, jeśli dzisiaj przejdzie obok niej spokojnie. Podkreślała wszystko co ta dziewczyna ma najpiękniejsze. Nogi i wieczną opaleniznę, której od zawsze jej zazdroszczę. A prawdziwą wisienką na torcie były loki, opadające na jej ramiona. Tak, zdecydowanie wyglądała pięknie.
- Zakochałaś się we mnie, skarbie?
- W twojej sukience, a nie - puściłam jej oczko. - Siadaj. Zostało nam pół godziny. Oczywiście spóźnimy się parę minut, ale musimy jeszcze dobrać buty.
- Dlaczego nie dziwi mnie to, że nie masz na sobie sukienki? - spytała po chwili, zerkając na moje odbicie w lustrze.
- Nie lubię - uśmiechnęłam się. - Zakładam tylko kiedy muszę, a to na szczęście zdarza się rzadko, bo zawsze wystarczy spódnica. Poza tym nie chce cię przyćmiewać.
- I tak to robisz.
- Nie prawda.
- Nie kłóć się ze starszą koleżanką.
- Inaczej nie da ci się wpoić prostych rzeczy.
- Niby jakich? - prychnęła, wrzucając wszystkie kosmetyki do szuflady.
- Faceci, a szczególnie ci, z którymi zaraz będziemy się bawić, najpierw patrzą na sukienki.
- Pewnie cię teraz zazdrość zżera.
- On jest inny - westchnęłam.
- Nie wypowiem się, bo epicki będzie moment przebudzenia i stwierdzenia tego bardzo oczywistego faktu.
- Nie znasz się, Costa.
- Odzywa się ta najmądrzejsza, Montenegro.
- Jesteś nienormalna - mruknęłam, przytulając ją mocno. - Obydwie wyglądamy ślicznie i niech tylko ktoś zaprzeczy, a wbiję mu tą bransoletkę tam, gdzie zaboli najbardziej.
- Ma się rozumieć!
~*~
Wybaczcie, że nie ma imprezy. Ale siódemka się nią zacznie. To macie jak w banku. :D Nie było mnie tutaj całe 22 dni. Całe trzy tygodnie. Trzymajcie kciuki, żeby z pisaniem następnego było z górki. Jeśli są jakieś błędy piszcie. Niby sprawdzałam, ale zawsze mogło mi coś umknąć. ;)