.

.

środa, 18 lipca 2012

El número dos;


Cisza od zawsze była moim sprzymierzeńcem. Dawała poczucie samotności, które w niektórych momentach mojego życia było najlepszą możliwością. W tej chwili moim jedynym marzeniem jest przyjaciel leżący przy moim boku.

        Budzenie za pomocą promieni słonecznych było zdecydowanie najlepszym aspektem mojego powrotu do domu. Właśnie zaczynam czwarty dzień zbudzona przez żółtą kulę na niebie. Wczoraj cały czas siedziałam w biurze taty, pomagając mu jak dawniej. Mój idealny humor zawdzięczam nie tylko godzinom w towarzystwie kochanego rodziciela, aczkolwiek w dużym stopniu to właśnie tata go poprawił. Jednak składa się na to jeszcze jedna rzecz. Dostałam pracę! To jest - jestem na dobrej drodze, aby ją dostać, ponieważ znany i szanowany architekt Martin Montenegro skorzystał dla mnie ze swoich wszelkich kontaktów na owym polu i za dwa dni mam rozmowę w biurze znajomego znajomego dobrego przyjaciela taty. Taa... Przez noc stało się to jeszcze dziwniejsze. Co nie zmienia faktu, że dawno nie byłam niczym, aż tak bardzo podekscytowana.
    Schodząc na śniadanie, które z pewnością będę musiała sobie sama naszykować, nie zwróciłam uwagi ani na same drzwi w sobie, które prowadziły do pokoju Vivienne, ani na jej osobę otwierającą owe drzwi w momencie, gdy obok nich przechodziłam. Nawet ona nie była w stanie w dniu dzisiejszym wyprowadzić mnie z równowagi. Taki stan zdecydowanie mi się podoba. Chociaż fakt, że ma same plusy nie powinien nikogo dziwić. W końcu radość tak ma.
    - Rozumiem, że ten dobry humor to moja zasługa? - przywitał mnie jak zwykle radosny tatuś. Siedział przy kuchennym blacie, zajadając tosty z czymś przypominającym dżem. Obok talerza stał kubek z parującą, jak wskazywał na to zapach, kawą. Obliznęłam się na samą myśl o kubku tej pysznej cieczy, co oczywiście nie uszło jego uwadze. Roześmiał się i wysunął dla mnie stołek. Przysiadłam i zatopiłam usta w kawie.
    - Muszę cię zasmucić, tato – zaczęłam niby niepewnie ze wzrokiem wbitym w blat. - Jest inny powód.
    - Co może być lepszego od całego dnia spędzonego z ojcem? I to takim jak ja? - oburzył się.
    - Cały dzień spędzony z Villą!
    - Nadal utrzymujecie kontakt? - spytał zaskoczony moją odpowiedzią. Sama też się sobie dziwiłam, że to akurat on był tą osobą, która wiedziała wszystko co się działo w Kanadzie.
    - Martwi cię to?
    - Nie. Nie w tym rzecz. Dziwi mnie tylko, że ze wszystkich znajomych kontaktowałaś się z Davidem, a nie z Anne czy Cesciem. I tak kochanie, wiem, że ma to jakiś związek z tym co się stało przed twoim wyjazdem. Dlatego wszystko rzuciłaś i tak nagle chciałaś wyjechać. Nie zamierzam pytać, sama w końcu kiedyś mi o tym powiesz.
    - Muszę lecieć – mruknęłam tylko i wybiegłam na zewnątrz. Chyba przeceniłam własne możliwości.

Posiadam pewną dolegliwość
nie potrafię stawiać czoła przeszłości.
Ból wydaje się godnym przeciwnikiem,
kiedy nie staję z nim twarzą w twarz.

    Godzina ósma, a Villa w dni wolne nigdy nie wstaje przed dziewiątą. W ogóle fajnie by było  gdyby raczył wstawać przed jedenastą. Dlatego też miałam do wyboru dwie opcje. Chodzenie po mieście do czasu, aż nie zadzwoni i nie zakomunikuje mi uprzejmie, że mogę wpaść albo pójście do jego domu od razu i uprzejme obudzenie go wiadrem z wodą.
    Po dwudziestu minutach byłam już na miejscu. Znalezienie klucza nigdy nie było problemem. Chował go albo w skrzynce na listy albo w gałęziach małego krzaczka, rosnącego obok schodów. Był w skrzynce.
    Po cichu przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka. Korytarz prezentował się tak samo jak zapamiętałam. Dalej również nic się nie zmieniło. Może poza tym, że w kuchni jak i reszcie domu panował większy bałagan. Teraz dokładnie widzę, że facet bez kobiety kompletnie nie daje sobie rady z najprostszymi obowiązkami. A David Villa jest idealnym przykładem takiego faceta.
    Rozejrzałam się po zagraconym salonie, skąd zniknęły wszelakie zdjęcia i rzeczy Pattie. Szczerze mu współczułam. Rozwód po ośmiu latach małżeństwa? Całe szczęście, że potrafili się rozwieść bez kłótni, w sposób jak najlepszy dla dziewczynek. Naprawdę żałuję, że wtedy mnie tu nie było. Mogłam wspierać zarówno Villę jak i jego byłą już żonę jedynie przez telefon czy internet. Choć nikomu nie ujdzie na uwadze, że z piłkarzem mam jednak nieco lepszy kontakt. Odkąd pamiętam był takim moim starszym bratem-kumplem. To pierwsze zdecydowanie częściej. Razem z Pattie zawsze śmiałyśmy się, że ćwiczy na mnie jak poskramiać zbuntowane nastolatki, żeby być przygotowanym na to ze swoimi córkami. Ze mną sobie marnie radził, więc naprawdę jestem ciekawa co to będzie z Zaidą i Ollalą. Swoją drogą dla nich lepiej, żeby pozostał w tej dziedzinie taki sam. Villa potrafi być straszny kiedy ktoś zadziera z kimś na kim mu zależy. Jest strasznie zaborczy w niektórych momentach. Nigdy nie zapomnę chwil, kiedy był pewien, że wie lepiej ode mnie co jest lepsze. Nasze kłótnie było słychać w połowie Barcelony.
    Wyszłam z powrotem na korytarz i wbiegłam po schodach. Na moje szczęście nie było na nich ani butów ani toreb treningowych. Często się o nie potykałam. Raz nawet skręciłam kostkę przez bałaganiarstwo El Guaje i ominęła mnie wycieczka szkolna. Potraficie sobie wyobrazić jak się wściekałam na niego? Cieszcie się, że was tam nie było. Sama się dziwię jak ten facet to przeżył. I że nie ma traumy...
    Wparowałam do sypialni, zastając tam zadziwiający dla tego domu porządek. Wszystko leżało na swoim miejscu, z wyjątkiem ubrań koło łóżka i ich właściciela na nim. Nie czułam się zbytnio śpiąca czy zmęczona, ale dla lepszego efektu postanowiłam rozłożyć się na  łóżku po prawej stronie przyjaciela i czekać aż się obudzi. Do jedenastej mam jeszcze ponad dwie godziny, więc nadal istnieje możliwość, że mi się znudzi i sprawię, że przestanie śnić o opalonych blondynkach u swego boku.

    Pół godziny bezczynnego leżenia mi wystarczy. Wyciągnęłam spod swojej głowy dwie poduszki i rzuciłam w Davida. Zero reakcji. Moje skakanie po łóżku i dwukrotne naskoczenie na jego nogę spotkało się z tym samym. Zrezygnowana zamknęłam się w łazience, przeszukałam całą w poszukiwaniu czegoś co nadałoby się na zastępcze wiaderko. Znalazłam jakąś miskę. Boję się myśleć skąd się tam wzięła. Chociaż znając Davida mogłam się spodziewać wszystkiego. Czasami o tym zapominam.
    Z miską wypełnioną zimną wodą wróciłam do pokoju i ustawiłam się dwa metry od łóżka w pozycji idealnej do szybkiej ucieczki. Oczywiście nie zapomniałam też o wcześniejszym otworzeniu drzwi, żeby się z nimi nie męczyć, gdy Villa będzie mnie już gonił z mordem w oczach.
    Jeden, dwa, trzy i... woda ląduje na głowie Davida!
    Dokładnie dwie sekundy minęły zanim otworzył oczy i zerwał się, strząsając z siebie tyle wody ile mógł.
    - Co do cholery?! - wrzasnął gdzieś w międzyczasie. Dopóki on stał w miejscu nie było sensu żebym cokolwiek robiła dlatego nie ruszyłam się ani o milimetr. W dłoniach nadal trzymałam zieloną miskę. - Heather? - mruknął zdziwiony, wycierając dłońmi wodę z twarzy. Jego mina była bezcenna. I naprawdę mogłabym w tamtej chwili umrzeć za ten widok. A przynajmniej zostać ranna. Na przykład skręcając sobie kostkę podczas szalonej ucieczki po schodach.
    - Spodziewałam się czegoś innego – wymamrotałam pod nosem, gdy po kolejnych dwudziestu sekundach nadal stał w miejscu. - Dobra, co jest?
    - A co ma być? Widzę moją przyjaciółkę, która miała przyjść po południu z pustą miską w dłoniach, podczas gdy ja jestem cały mokry.
    - Faktycznie się starzejesz.
    - Że co proszę?! Ja się nie starzeję, jasne? Ty nie wiesz, że wiek dodaje piłkarzom wszystkiego co najlepsze?
    - Szkoda, że nie dodaje rozumu – prychnęłam, rzucając miską w jego kierunku. Wyciągnął rękę i tak po prostu ją złapał. W jednej chwili wizja przedmiotu odbijającego się od jego brzucha rozmyła się w mojej głowie. Roześmiał się i odłożył ją na łóżko. Dalej stałam w tym samym miejscu.
    - Na serio chciałbym powiedzieć, że za tobą tęskniłem, słońce. Ale chyba rozumiesz, że nie było za czym.
    - Oczekujesz ode mnie słownego rewanżu? Czy tego, że zacznę w ciebie rzucać wszystkim co mi wpadnie w ręce?
    - Oczekuję, że się wreszcie porządnie przywitasz i mnie przytulisz – stwierdził, obejmując mnie. Odwzajemniłam z przyjemnością ten gest i złożyłam na  jego policzku całusa. Roześmiał się i na chwilę oderwał moje stopy od mięciutkiego dywanu. - Tak lepiej.
    - Wiadomo. Przytulasz MNIE.
    - Powinienem być na ciebie zły, wiesz?
    - Niby za co? Wybacz, ale jeśli masz na myśli wodę, to czas na gonienie mnie po całym domu już minął. Zdajesz sobie z tego sprawę prawda, kochany?
    - O to też mógłbym się wściekać, ale znaj moją dobroć. Czemu nic nie wiedziałem o tym, że wracasz? Hm?
    - To miała być niespodzianka. Poza tym podjęłam decyzję z dnia na dzień i sama nie byłam pewna czy ostatecznie wsiądę do tego samolotu czy nie... Wsiadłam i jestem!
    - Sprawa z Fabregasem nadal cię męczy?
    - Żartujesz sobie? Jakbyś się czuł gdyby Leo zrobił ci coś takiego?
    - Że niby miałby się przespać z Pattie? - krzyknął, aż podskakując w miejscu. Uśmiechnęłam się odsyłając na bok myśli na ten temat.
    - Widzisz? Męczyłoby się do końca życia.
    - I o jeden dzień dłużej – dodał. - Masz rację. W ogóle wybacz, że pytałem. Miałem nadzieję, że sprawa wygląda chociaż trochę lepiej.
    - No wiesz... Rozmawiałam z nim przez jakieś dwie minuty i zachowałam względny spokój. To znaczy nie rzuciłam się na niego z mordem w oczach. Z kochaną kuzynką też zamieniłam parę słów i efekt ten sam, więc sam wyciągnij sobie wnioski.
    - Skąd w tobie tyle ironii?
    - Uczę się od najlepszych – mruknęłam, szczerząc się. - A ty? Zauważyłam, że z dołu zniknęły wszystkie rzeczy Pattie.
    - Zabrała większość. Uprzedzając twoje pytanie o to jak sobie radzę odpowiem ci, że dobrze. Z każdym dniem o dziwo lepiej. A teraz proszę pozwól mi się ubrać i zjeść śniadanie.
    - Podoba mi się ten pomysł. Sama jeszcze nic nie jadłam.
    - Zejdę za pięć minut - zakomunikował i w przeciągu sekundy znalazł się już za drzwiami do łazienki.
    - Zawsze sądziłam, że korzystanie z żelu i innych produktów ulepszających twój wygląd, które bez wątpienia stosujesz zajmuje nieco więcej czasu - dodałam jeszcze i chwilę później zajmowałam się smażeniem jajek. Przyszedł dwie minuty później niż miał, ale z uśmiechem pominęłam ten fakt i z radością stwierdziłam, że wziął się za kawę.
    - Po śniadaniu muszę cię gdzieś zabrać.
    - Nie lubię kiedy jesteś tajemniczy, wiesz? Działasz mi wtedy na nerwy jeszcze bardziej. Co w sumie jest z teoretycznego punktu widzenia niemożliwe. Normalnie już i tak nieźle mnie wyprowadzasz z równowagi niemal cały czas będąc na granicy, więc...
    - Przestaniesz narzekać? - prychnął, podwędzając mi ostatniego tosta, który w dodatku znajdował się już na moim talerzu.
    - Ja wcale nie narzekam! A nawet gdybym to robiła to co? Według ciebie nie mam powodów?! Jedz i się udław, idioto.
    - Jaka zbulwersowana i groźna. Czekaj... Czy ja czasem nie miałem dla ciebie niespodzianki? Nie... Wątpię. Chyba mi się przyśniło.
    - Zabiję! - warknęłam. Zdecydowanie przejrzał moją reakcję i wybuchnął śmiechem. - Naprawdę cię nie znoszę. I gdyby mnie ktoś zapytał dlaczego tutaj przyszłam z własnej woli, dodajmy, musiałabym mu przyznać rację, że coś jest ze mną nie tak.
    - Skąd wiesz, że by tak zasugerował? Nie każdy zna cię, aż tak dobrze. Takie rzeczy na temat Heather Montenegro wiedzą tylko najbliżsi.
    - A ja nadal nie rozumiem co ty robisz w tym gronie.
    - Świetnie się bawię! Mówię poważnie. Jeśli mnie zabijesz nie tylko kraj wiele straci, jestem dumą Hiszpanii - mówił, równocześnie bijąc się w pierś. Nie dałam rady. Wybaczcie, ale poległam na całej linii. Jestem pewna, że mój śmiech bardzo go usatysfakcjonował, jednak mimo to kontynuował swoją wypowiedź dalej. Niech zgadnę? Żeby zrobić mi na złość? - Poza tym kobieca część kraju, co ja mówię! Kobieca część świata bardzo by na tym ucierpiała... Zdecydowanie tak! I jeszcze jedno. Mniej ważne, ale zawsze dobry przykład. No wiesz. Twoja niespodzianka. Zmarnuje się, a ja naprawdę lubię uszczęśliwiać biedne dzieci.
    - Chyba chciałeś powiedzieć, że lubisz małe dziewczynki i niekoniecznie tylko uszczęśliwiać, nie? I w ogóle jaka kobieca część? Ciebie aż tak bardzo po... zresztą nie ważne, że już wymyślasz swoje własne zwroty?
    - Nie moje zwroty, tylko mojej córki.
    - O, jeszcze lepiej. Genialne udowodnienie wiadomości, że twój mózg znajduje się na poziomie pomiędzy czwartym a szóstym rokiem życia.
    - Anne ma nowe hobby? - spytał ni stąd ni zowąd, po kilkuminutowej ciszy, podczas której sprzątaliśmy po śniadaniu.
    - Słucham?
    - Wściekłe pszczoły. Wyglądasz tak jakby jedna z nich cię ugryzła - wyjaśnił, a ja naprawę chciałam się roześmiać.
    - Jeśli ona jest jedną z nich to owszem - przyznałam, czując na sobie jego coraz bardziej krępujący wzrok. - Przestań się tak patrzeć! Nic nie poradzę na to, że tak się dzieje. Od przyjazdu widziałam ją dwukrotnie. Za drugim razem nazwałam ją dziwką.
    - Auć. Nieźle - wykrzyknął nie wiadomo czym uradowany.
    - To nie jest śmieszne, Villa!
    - No to wprowadź się tutaj - rzucił, szukając kluczy w szufladzie komody w salonie. - Od czasu rozwodu jest tu strasznie dużo miejsca. Czasem jak wracam po treningu zastanawiam się nad sprzedaniem tego wielkiego, pięknego domku i kupieniu kawalerki w centrum miasta. Przydałoby mi się twoje towarzystwo. Poważnie - mówił cały czas się do mnie uśmiechając. Jeszcze jedno słowo z jego ust wykrzywionych w tym czymś, a zaczęłabym krzyczeć. Poważnie!
    - Kawalerka? Mogę umrzeć spełniona.
    - Co? Co w tym takiego dziwnego?
    - Na przykład to, że powiedział to właśnie David Villa! Nie mógłbyś zamieszkać w ciasnej klitce z jednym pokojem, kuchnią i łazienką. To do ciebie zupełnie nie pasuje. Nie mów mi, że tego nie ogarniasz!
    - Znowu masz słowotok czy co? Zwariuję z tobą kiedyś.
    - Lekarz z pewnością by ci powiedział, że już zwariowałeś, a więc nie masz się czego obawiać. Wyluzuj i żyj.
    - A wyglądam jakbym umarł? Hm?
    - Tak. Zdecydowanie jakbyś umarł. Dlatego natychmiast potrzebujemy długiego spaceru uliczkami naszej kochanej Barcelony, prawda? Powiedz, że tak.
    - Tak?
    - Dziękuję. Znalazłeś te klucze w końcu? Czy może zamierzać mi coś zrobić, rzucić się w ucieczkę tylko po to, żebym goniąc ciebie zatrzasnęła drzwi z całej siły, tak abyśmy ich nie potrzebowali?
    - Wiesz? To jest całkiem dobry pomysł. Co chcesz, żebym ci zrobił?
    - Zabrał swoją dupę na spacer ze mną! Nie znoszę cię, Villa!
    - Pewnie... W dziwny sposób wyrażasz miłość - zaśmiał się. - I wcale nie szukałem kluczy.
    - A niby czego? Szczęścia? Czy może nowej panny Villa?
    - Jak już to pani Villa i nie. Ale to część niespodzianki, więc teraz to ja cię proszę o zabranie swojej dupy i podążenie do drzwi.
    - Ouch! Poćwiartuję i wrzucę do morza. Albo nie. Wydłubię oczy i dam psom na śniadanie. A dla reszty parszywego ciała coś jeszcze wymyślę.
    - Aj, nawet nie wiesz jak tęskniłem za tobą dziecinko - mamrotał wprost do mojego ucha, co całkowicie pochłonęło moją uwagę, w efekcie czego o tym, że mnie niesie na rękach skapnęłam się dopiero na chodniku. Chyba nie muszę wspominać, że znajdujący się kilkanaście metrów dalej i czekający na okazję paparazzi od razu wziął się do roboty? Jeśli dobrze liczyłam pstryknął ich co najmniej dziesięć. No, panie Villa. Jak tu cię kochać?

    Opowiadając o moich relacjach z Davidem nie wspomniałam o tym, że uwielbiam włóczyć się z nim starymi uliczkami. Sceneria takich miejsc dopasowuje się idealnie do każdej sytuacji. Idealne miejsce na długie, szczere rozmowy o życiu, których naprawdę nam nie brakowało. Miłość też była częstym tematem. Ale poza tym dużo żartowaliśmy i w takich sytuacjach barcelońskie uliczki ukazywały radość jaką zgromadziły w sobie przez wszystkie lata. A tych było naprawdę dużo.
    Tutaj w Hiszpanii El Guaje jest jedyną osobą, która zna powód mojego wyjazdu. Rzecz jasna, że nie wliczam w to wściekłej pszczoły i Fabregasa. Czy doczekam się kiedyś chwili, w której nie będzie zaprzątał mego umysłu?
    - Czy mi się wydaje czy posmutniałaś?
    - Jak zwykle widzisz za dużo - odparłam wymijająco, licząc na to, że nie będzie ciągnąc dalej tego tematu. Jednak cisza pomiędzy nami trwała już dobre piętnaście minut, więc jasne jest, że się przeliczyłam.
    - W stosunku do innych? Owszem. A wiesz dlaczego? Bo cię znam. Wiem o tobie wszystko, a już na pewno nie ukryjesz przede mną swoich emocji.
    - Wiem. Dlatego w trudnych chwilach zawsze potrzebowałam rozmowy z tobą. Nie powtarzałeś mi jak wszyscy, że wszystko się ułoży. Nie opowiadałeś mi do znudzenia bajek o szczęśliwym zakończeniu, które mnie czeka. Ty po prostu stałeś obok i milczałeś, gdy ja musiałam się wygadać albo wykrzyczeć. I zawsze, nie ważne od sytuacji wiedziałeś co czuję.
    - To jak? Powiesz mi co czujesz czy ja mam to zrobić za ciebie?
    - Bezsilność, strach, ból, smutek, chęć rzucania wszystkim, chęć krzyczenia i rzucenia się z tym krzykiem na... nie ważne. Dajmy temu spokój.
    - Nie! Nie da się czegoś nauczyć wcześniej dużo o tym nie czytając. Nie dasz rady rozwiązać problemu nie rozmawiając o tym.
    - Nie rozumiesz jak bardzo boli samo myślenie.
    - I dlatego musisz o tym mówić. Przeciwstawić się bólowi. Moja przyjaciółka, Heather którą znam zrobiłaby wszystko, aby posłać ten ból do diabła. A ty co z nim zrobisz? Zaprzyjaźnisz się?
    - Dobrze wiesz, że nie. Nie jestem gotowa na to, aby chodzić i rozpowiadać o tym, że moja przyjaciółka... Że Anne zdradziła mnie z Fabregasem! Tak trudno to pojąć?
    - Myślisz, że kiedykolwiek będziesz gotowa? Na tym polega problem, Heather. Nigdy nie ma odpowiednich momentów. Albo zrobisz coś od razu albo zawsze będziesz się z tym męczyć.
    - Możesz przestać gadać i mnie przytulić?
    Zrobił to po chwili uważnego obserwowania mojej twarzy. Dałam radę. Nie rozpłakałam się i na serio możecie być ze mnie dumni. Wiem, że ten facet, co jest naprawdę zadziwiające, ma rację. Ale nic nie jestem w stanie w tej chwili poradzić na to, że nie dam sobie rady z opowiadaniem o tym.
    Nathan, Liam i Samantha dowiedzieli się nie ode mnie, a ze swoich własnych diagnoz. Jeden przypuszczał to, drugi tamto. Aż w pewnym momencie zgadli, a ja jedynie skinęłam głową i na tym właściwie stanęło. Więcej o tym nie rozmawialiśmy, a mi taka opcja odpowiada. Villa jest jedyną osobą, z którą potrafię o tym rozmawiać i na chwilę obecną nie mam zamiaru tego zmieniać, wbrew temu wszystkiemu co on mówi. Rozumiem to i akceptuję. Kiedyś wezmę to bardziej poważnie, ale nie teraz.

Zawsze wiedziałam,
że twoje ramiona mają specjalne właściwości.
Odejmują ból i uspokajają myśli.

~*~

Número uno;


Nigdy nie zamykaj się na miłość innych. Jako ta, która cierpi na deficyt miłości zapewniam cię, że to jedyne co może zapewnić pełnię szczęścia.

    Przez całą noc padało, co wspaniale komponowało się z nastrojem w jej czterech ścianach. Leżała w łóżku, z twarzą wciśniętą pomiędzy poduszki. Przez nocne godziny zmieniła pozycję wiele razy. Teraz, gdy zbliżał się ranek po wielu ciekawych figurach, które prezentowała księżycowi, leżała normalnie, na brzuchu z głową tam gdzie poduszki, z nogami tam gdzie koniec łóżka. Jedynym stałym elementem tej nocy był jej płacz. Bo deszcz padał, na chwilę przestał, zaczął od nowa i w kółko. Ona płakała cały czas.
    Zasnęła z chwilą, gdy na niebie pojawiło się ogromne słońce, którego promienie padały wprost przez jej okno, na jej opuchniętą od płaczu i ciągle mokrą twarz. Nadszedł świt, połowa miasta wstawała, a ona oddawała się w ramiona Morfeusza. Przyjął ją bez protestu. Widocznie wiedział jak bardzo potrzebuje chwili ciszy w głowie. Bo sen był jedyną formą spędzania czasu, w której nie użalała się nad swoim życiem. A też i sny dotyczące bolesnej zdrady jaka ją spotkała już dawno przestały ją odwiedzać. Także zasnęła, o dziwo, z lekkim uśmiechem na twarzy, skąpanej w porannym promieniach.


            Chyba wreszcie usłyszałeś jej niemy krzyk
            Tylko proszę, nie zostaw jej
            Nie każ jej ponownie zmagać się z osamotnieniem
          

    Otworzyła szeroko oczy, gdy wydobyła się spod poduszki melodia. Po pięciu sekundach zreflektowała się, że to jej telefon rozdzwonił się jak szalony, więc wsunęła rękę pod tabun miękkich i kolorowych poduszek. Szybko natrafiła palcami na poszukiwany przedmiot i trzymając go już przy uchu, nacisnęła zieloną słuchawkę.
    - Heather Maria Soledad Montenegro przy aparacie. W czym mogę służyć?
    - Dobrą radą, uśmiechem i radością życia – odezwał się głos po drugiej stronie i dziewczyna od razu rozpoznała w nim swojego przyjaciela z Kanady.
    - Dobrą radą jak najbardziej, na resztę przyjdzie czas może kiedyś indziej, bo obecnie nie mam nastroju.
    - A przywitałaś mnie tak ciekawie – zaśmiał się. - Jak tam w tej twojej słonecznej Barcelonie?
    - A jak ma być? Wszystko po staremu. Relacje z Vivienne, choć nie widziałyśmy się cztery lata i nie było okazji do ich pogorszenia i tak są o wiele gorsze niż były. Z tatą wszystko dobrze. Zamieniłam z nim parę słów, przywitałam się ładnie z kuzynką, która przedstawiła mi Fabregasa, którego doskonale znam, co mi się nie uśmiecha i poszłam do siebie, bo nie mogłam więcej znieść – streściła pośpiesznie i ustawiając go na głośnik, przeciągnęła się, próbując wybudzić wszystkie swoje szare komórki. - A u was co słychać? Jakby nie patrzeć widzieliśmy się wczoraj rano, a ja mam wrażenie jakby minęły lata świetlne – mruknęła skonsternowana i wstała.
    - Pierwszy dzień i od razu jakie wrażenia – mruknął z wyraźnym podekscytowaniem, na co Heather nie potrafiła się nie roześmiać. - O, to mi się o wiele bardziej podoba! Masz się śmiać, jasne?
    - Jasne, jasne – pokusiła się o zbycie go. - Mów dalej co u was!
    - Co u nas? Co u nas? To samo co było wczoraj. Choć może Sami zgłupiała jeszcze bardziej, a Nate jak to Nate przerasta siebie samego. Tylko ty potrafiłaś nad nim zapanować i teraz jest istne szaleństwo. Mówię ci, ciesz się, że jesteś teraz tam gdzie jesteś, bo tutaj jak dobrze pójdzie zamiast wojny uda mi się wytargować malutkie powstanie.
    - Jeśli zaproponujesz mu nowy grzebień z pewnością wybierze powstanie – zauważyła, związując włosy w luźny kucyk.
    - A co z Sam?
    - Z nią będzie trudniej, ale na pewno coś wymyślisz – mruknęła. - Nie zapomnijcie o tym, że sierpień spędzacie ze mną. Macie przyjechać i chociażby siłą zaciągnąć tą wariatkę, bo inaczej poznacie alter ego Heather Montenegro – zagroziła, wprowadzając go w histeryczny stan balansu pomiędzy śmiechem a płaczem.
    - Nie martw się, złotko. Nie moglibyśmy przepuścić takiej okazji. Poza tym obiecałaś pokazać nam parę interesujących miejsc w Barcelonie. Sami ciągle gada o tym muzeum czegoś tam, a Nate uparł się, że koniecznie przynajmniej ¼ wakacji spędzi na barcelońskich plażach i wróci do Kanady z taką opalenizną, której żadna się nie oprze, więc sama rozumiesz. Jeszcze będziesz chciała się nas pozbyć.
    - Wytrzymałam z wami pięć lat i niby miałabym wymięknąć po miesiącu? Niedoczekanie twoje.
    - Zobaczymy – stwierdził. - Nate się budzi po imprezie. Muszę załatwić mu jakieś proszki, a potem lecę do pracy. Trzymaj się i masz zadzwonić jutro, jasne?
    - Mam rozumieć, że raz ty, raz ja?
    - Po tobie zadzwoni pewnie Sami, a potem w kolejce będzie Nate.
    - Ohoho... Będzie ciekawie – podsumowała z uśmiechem, zmieniając tryb i przykładając telefon do ucha. - Pozdrów ich. Obiecuję, że zadzwonię i ponownie streszczę wam cały dzień. Oby tylko nie był taki jak wczorajszy.
    - Bo wykraczesz – zaśmiał się, a po chwili przerwał połączenie.
    Wyciągnęła z walizki czarne dresy i biały podkoszulek oraz kosmetyczkę, i z tym wszystkim skierowała się do swojej własnej łazienki. Miała jeszcze trzydzieści minut, podczas których nikt jej nie przeszkodzi. Co do towarzystwa taty nie miałaby nic przeciwko, ale Vivienne zamierzała unikać jak najdłużej się dało. Przynajmniej na razie.
    Już ubrana wyszła na korytarz i minutę później z wysoko podniesioną głową, na której gościł nawet szczery uśmiech, wkroczyła do kuchni.
    Przy blacie, plecami do drzwi stał brunet, mieszając coś na patelni. Odwrócił się dokładnie w chwili, w której zamierzała się wycofać.
    - Heather... - odezwał się, wbijając ją w beżowe płytki. Odwróciła się, zaciskając lekko pięści i wyrównując oddech. - Dobrze znowu cię widzieć w Barcelonie – dodał, po krótkiej, ale niesamowicie krępującej ciszy.   
    - Chciałabym powiedzieć to samo, ale wybacz. Nie cieszy mnie twój widok – mruknęła, biorąc do ręki jabłko z koszyczka na stole i wgryzła się w nie, czekając na jego reakcję.
    - Nie musimy skakać sobie do gardeł – stwierdził, zmniejszając gaz i odwracając się do niej twarzą. Prychnęła, ponownie wgryzając się w owoc. - Możesz chociaż na mnie spojrzeć?
    - Nie, nie mogę. I dla twojej wiadomości musimy, musimy sobie skakać do gardeł – warknęła, odwracając się na pięcie i wychodząc. Zapanowała nad bólem i sprawnie odgoniła piekące łzy z oczu. Wybiegła na zewnątrz, wcześniej wracając do pokoju po odtwarzacz Mp4 i adidasy. Machinalnie pobiegła w stronę plaży. Tak, mieli do niej jakieś trzydzieści minut jazdy samochodem. Godzinę lub ponad pieszo, zależy od tempa. I około czterdziestu minut na jej bieg. Taka rozgrzewka zdecydowanie wyjdzie jej na dobre.


            Tylko tak potrafię stawić ci czoło
            Problem w tym, że robię to zawsze na odległość
            Gdy jesteś daleko
            Bo kiedy stoisz naprzeciwko nie daję rady
            Sekunda, a będę w twoich ramionach


    Wysiłek wpłynął na nią tak jak przeczuwała. Do domu wróciła z wypartym wspomnieniem wcześniejszej rozmowy. I ku jej wielkiej uldze ponownie wkraczając już tego dnia do kuchni, nikogo tam nie zastała. Jak się potem okazało wszyscy domownicy się ulotnili i miała cały ten ogromny dom do własnej dyspozycji.
    Odkąd pamiętała jego połowa, czyli pokoje znajdujące się najgłębiej służyły jako pracownie ojca. Magazynował w nich swoje projekty, ustawiał co lepsze makiety i lubił co jakiś czas do nich zaglądać, by powspominać swoje osiągnięcia i cieszyć się swoją pasją oraz radością jaką z tego ma.
    Naprawdę była i chyba zawsze będzie wdzięczna mu za to, że nauczył ją kochać ten zawód. Pokazał jej to co jest w tym najpiękniejsze. Zaraził ją swoją największą miłością, dzięki czemu tak wiele czasu spędzali razem. Na początku pracowała z nim nad jego projektami. Zgłaszała swoje uwagi, które jak na dziecko były niezwykle trafne.
    Jakoś gdy miała dziesięć lat zakomunikowała wszystkim, że zostanie architektem zieleni. Jej pomysł spotkał się z aprobatą, przez co od tamtej chwili dalej siadała obok niego w czasie jego pracy, ale poza pomaganiem mu i komentowaniem, zajmowała się swoimi własnymi szkicami, pracowała nad swoja pasją.
    Wyjęła z lodówki karton soku jabłkowego, napełniła nim szklankę i ponownie go schowała. Nie czuła głodu. Właściwie zawsze była raczej niejadkiem. Nigdy nie miała problemów żywieniowych i w całości akceptowała siebie i swój wygląd. To nie miało ze sobą nic wspólnego.
    Ze szklanką w ręce poszła do salonu, gdzie usiadła po turecku na kanapie i włączyła telewizor na pierwszy lepszy kanał. Napis na dole ekranu informował, że leci jakaś komedia, o lekkim dramatycznym zabarwieniu. Uwielbiała dramaty.
   

            Ten moment kiedy płaczesz nie przez swoje problemy
            Ta chwila kiedy następuje koniec filmu,
            a ty od razu wracasz do uśmiechu na twarzy.
            Dlaczego w realnym świecie nie jest tak łatwo?


    Przełączyła na inny kanał, szukając czegoś co nie będzie mogło ani trochę jej zasmucić. Wkrótce znalazła kanał z bajkami dla dzieci, które po chwili zastanowienia postanowiła jednak oglądać. Jako mała dziewczynka raczej mało oglądała bajek. Bardziej wolała słuchać długich czytanych bądź wymyślanych historyjek. Szybko nauczyła się czytać i korzystała z tej umiejętności bez opamiętania. Nadal lubiła siadać z książką i wchodzić do świata innych, żeby choć na chwilę pożegnać się ze swoim.
    Oglądała perypetie małego, śmiesznego człowieczka, którego najlepszym przyjacielem był duży, prawie dorównujący mu wzrostem królik o niebieskich uszach i łapkach, a reszcie ciała białej. Nigdy wcześniej nie widziała tej bajki. Kolejna z tych, które nic nie wnoszą, pomyślała, zatapiając usta w jabłkowej cieczy. Jej zainteresowanie bajką wyraźnie spadło, toteż wyłączyła ją i poczęła tępo wpatrywać się w ścianę naprzeciwko niej.
    Jakiś czas później w drzwiach zgrzytnął zamek. Przez chwilę wpatrywała się w korytarz, ale nikt nie nadchodził, więc powróciła wzrokiem na ścianę.
    - Widzę, że czujesz się jak w domu – usłyszała i nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto wypowiedział te słowa. - Niesamowite jaką potrafisz być egoistką – prychnęła.
    - Przynajmniej powszechnie nie uchodzę za dziwkę – mruknęła, wymijając ją w drzwiach prowadzących do kuchni. Sięgnęła do lodówki i bez zastanowienia wzięła cały karton soku, a potem razem z nim poszła do swojego pokoju.


    Wieczorem, dokładnie tak jak wspominał rano Liam, spędziła prawie godzinę z telefonem przy uchu, poświęcając swój cenny, aczkolwiek skazany obecnie na zmarnowanie czas, rozmowie z Nathanielem. Streścił jej po kolei dzień każdego z trójki, a potem oczekiwał dokładnego co do pięciu minut rozkładu jej dnia. Minionego, jak i planów na następny. Z tym pierwszym poszło łatwo i w miarę szybko, bo nie robiła nic ciekawego i zajmującego. Drugi to mały kłopot, ponieważ nie planuje żadnych atrakcji. Właściwie w Barcelonie nawet nie ma wielu rzeczy, które mogłaby zobaczyć. Co prawda urodziła się w małej i pięknej Huelvie, ale mając dwa latka już rozgościła się na dobre w Barcelonie i została na stałe. A co za tym idzie zna praktycznie każdą uliczkę w najbliższej okolicy, jak i wszystkie ciekawe, warte odwiedzenia miejsca czy te mniej warte jak niektóre muzea, również odwiedziła.
    Przeciągnęła się na łóżku, z którego pozbyła się wszelkich zbędnych poduszek. Zostawiła jedną, tą największą i z radością mogła stwierdzić, że było o wiele wygodniej. Noc zapowiadała się o wiele lepiej niż poprzednia. Po pierwsze za oknem nie spadała z nieba ani jedna kropelka wody. Po drugie czuła się mniej zestresowana przyjazdem. Wczoraj, mimo że miała już za sobą spotkanie z tatą i nieoczekiwane z kuzynką oraz Cesciem, czuła się dziwnie. Nie powinno jej to za bardzo zaskoczyć, jednak choć się tego spodziewała, nie potrafiła wyrzucić stresu i niepokoju o to co będzie następnego dnia, co się wydarzy, gdy stanie na wprost Anne.
    Teraz ma stanie na wprost niej dawno za sobą, co może być śmieszne, czuje się lepiej. Pewniej. To jej obecności, jej widoku obawiała się najbardziej. To ona po części spowodowała ten wyjazd. Nagłą, nieoczekiwaną i z perspektywy czasu zbyt pochopną ucieczkę.
    Jednak czasu nie da się cofnąć. Zniknęła na sześć lat i nigdy nie dowie się czy byłoby lepiej, gdyby jednak została i spróbowała poradzić sobie z tym bólem, mieszkając z jego sprawczynią pod jednym dachem.
    Kilka minut po jedenastej, dosłownie kilka chwil po tym jak wreszcie położyła się spać, zmuszając swój mózg do zaprzestania bezsensownego roztrzepywania spraw, krótki dźwięk wydobywający się znów spod poduszki, oznajmił o przyjściu wiadomości.
   
            Samantha twierdzi, że wyjeżdżając perfidnie zabrałaś jej kochane szczęście, zmuszając ją tym to ochoczego przybycia do słonecznej Hiszpanii. I życzy ci kolorowych snów, a ja pozwolę sobie zacytować: oparzenia słońcem w koszmarze nocy na plaży. Mówiłem, że z nią jest coś nie tak. Mówiłem... Kolorowych. ;*
~ Liam

    Uśmiechnęła się, mając przed oczami scenę pisania tej wiadomości i krótko potem zapadła w głęboki sen.

~*~

Prólogo;


Nie życzę Ci stanięcia twarzą w twarz z chwilą, w której będziesz musiał uciec, bo inaczej nigdy nie posklejasz kawałków serca w względną całość, a twoja dusza już nigdy nie wzleci ku górze.

12 czerwca 2007 r.,

    Założyła szarą bluzę, zerkając przez ramię na pozostawiane wspomnienia. Gdyby zamiast wychodzić, wchodziła do tego pomieszczenia, do swojego pokoju, miałaby wrażenie, że sekundę wcześniej ktoś siedział przy biurku w kącie pokoju, słuchając muzyki i kreśląc coś na wszędzie obecnych karteczkach.
    Westchnęła, zatykając kosmyk włosów za ucho i zamknęła delikatnie drzwi. Kolejne kilka kroków i znalazła się u góry schodów. Wiedziała, że przed domem czeka już na nią tata. Najchętniej na lotnisko wybrałaby się sama, ale jej rodziciel uparł się i nie chciał dopuścić do tego, by zamknęła się całkowicie.
    Bez słowa zatrzasnęła drzwi auta, wsuwając się na tył obok Anne. Nie obdarzyły się ani jednym spojrzeniem. Pojazd ruszył. Od lotniska dzieliło ich całe trzydzieści minut drogi, dlatego obydwie pogrążyły się w muzyce wypływającej ze znajdujących się w uszach słuchawek.
    Mężczyzna, kierując i starając się nie spowodować wypadku, co chwila zerkał do tyłu, próbując ocenić sytuację.
    Początkiem roku zauważył dziwną zmianę w zachowaniu obydwóch dziewczyn. Przez dłuższy czas nie zwracał na to uwagi, tłumacząc ich niespodziewanie złe relacje, drobnymi kłótniami.
    Jednak w momencie, gdy sytuacja panująca między nimi nie zmieniła się, a wręcz pogorszyła i wkroczyli w czwarty miesiąc ich kłótni, naprawdę się tym przejął. Od dziecka nie widziały świata poza tą drugą. Nie potrafił wymienić nawet więcej niż trzech rzeczy, które robiły osobno. Od zawsze nierozłączne. Tak było, aż do pewnego, tajemniczego incydentu, który do tej pory nie był mu znany.
    Wiedział jedną rzecz. Musiało to być coś poważnego. Inaczej jego córka nie opuszczałaby kraju. Nie wyjeżdżałaby na drugi koniec świata.
    Protestował, ale ona się nie poddawała. Męczyła go prośbami o zamieszkanie z wujkiem w Kanadzie. Widział, że tego potrzebuje, ale bał się o nią. I nadal się boi.
    Najgorsze dla rodzica jest to, że są takie chwile, kiedy nie są w stanie pomóc swojemu dziecku, choćby nie wiadomo jak tego pragnęli. Po prostu nie mogą.
    Panująca na tyle samochodu cisza tylko go przytłaczała. Nie rozumiał jakim cudem taka silna więź mogła ulec rozpadowi.
    - Naprawdę nie musicie mnie odprowadzać pod sam samolot – mruknęła Heather, gdy wszyscy troje wysiedli, a on postanowił zająć się jej walizką. Słowa kierowała głównie w stronę ciągle milczącej kuzynki.
    Wystarczało jej, że musiała wytrwać z nią przez pół roku. Teraz jedyne o czym pragnęła było znalezienie się jak najdalej od niej.
    Pocałowała ojca na pożegnanie i po chwili zniknęła już w tłumie osób śpieszących do swojego nowego życia. Jej miało rozpocząć się równo za siedem minut.
    Choć wiedziała, że wyjazd nie wymaże cierpienia.
    Docierało do niej, że nigdy nie zapomni.
    Rozumiała, że jeszcze przez długi czas będzie myśleć o tym całymi dniami.
    I wreszcie – pragnęła znaleźć się z daleka od osoby, która wyrządziła jej największą krzywdę jaką człowiek może sobie wyobrazić.
   
                Proszę, daj mi siłę
                Proszę, przestań poddawać mnie próbom
                Proszę, zrozum mój ból
                I obiecaj, że kiedyś będę w stanie spojrzeć zdradzie w twarz

12 czerwca 2012 r.,

    Ściągnęła okulary z nosa, lekko go marszcząc na widok nic nie zmienionego domu. Uśmiechnęła się mimowolnie, kierując swoje kroki w stronę drzwi. Nikomu pewnie nawet przez myśl nie przeszło, że zamierza wrócić. Ostatni raz była tutaj cztery lata temu, kiedy jeszcze nie miała siły odmówić tacie wizyty na święta. Każdego kolejnego roku składała mu życzenia, ani słowem nie wspominając o kuzynce i przepraszała, że jej nie będzie. Bo święta, które spędziła wtedy, do tej pory ostatnie jakie miała z ojcem, były najgorszymi w jej życiu.
    Żadnej magii świąt.
    Zero uśmiechu.
    Mimo że nie zapomniała, śmiało mogła powiedzieć, że wreszcie się z tym uporała. Pogodziła z faktem, że straciła jedyną prawdziwą przyjaciółkę i ku swojej ogromnej radości w Kanadzie poznała wielu innych ludzi, z których parę stało się dla niej naprawdę bliskimi osobami.
    Nadal miała klucze. Wyciągnęła je pośpiesznie z dużej, kremowej torby i przekręciła klucz w zamku. W środku było cicho. Ruszyła w głąb mieszkania, po drodze zaglądając do wszystkich pomieszczeń na parterze. Powracając do salonu z uśmiechem mogła stwierdzić, że nic się nie zmieniło. Wszystko pozostało takie samo jak zapamiętała. Może z wyjątkiem dwóch czy trzech obrazów na ścianach, kolorze dywanu w salonie czy lustrze w przedpokoju. To jedyne zmiany jakie wypatrzyła.
    Najbardziej różniło ją od ojca to, że kochała zmiany. On natomiast od nich stronił. Wolał wszystko co tylko można było zostawić tak jak jest.
    - Minęło sześć lat, a twój nałóg ani trochę się nie zmienił – stwierdziła, zaglądając do małego gabinetu. Wszędzie wisiało bądź leżało mnóstwo projektów. Mieli też to, co oboje kochali równie mocno. Architektura. Co prawda Heather wybrała nieco inną dziedzinę, od dziecka interesowała się przyrodą, to jak zawsze powtarzał nie ważne jaki, ważne, że architekt.
    Podniósł wzrok i przez chwilę wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami.
    - Jestem tu! Realna jak nigdy – zaśmiała się, podchodząc do zagraconego biurka i gdy wreszcie poderwał się z fotela, mocno go przytulając.
    - Kochanie, co ty tutaj robisz? - zapytał. - Wiesz jak wszyscy za tobą tęskniliśmy? - mruknął, obejmując ją swoimi silnymi, ojcowskimi ramionami, których tak bardzo brakowało jej przez te ostatnie lata pobytu w Kanadzie.
    Czy aby na pewno wszyscy tak bardzo tęsknili?
    - Wróciłam – odparła, opierając głowę na jego ramieniu. - Tęskniłam... Tak bardzo za tobą tęskniłam – wymamrotała, ponownie się w niego wtulając. Czuła jak w jej oczach zbiera się fala łez, a następnie wylewa się na policzki i spływa w dół. Nie była w stanie ich opanować.
    - Dobrze, że wróciłaś.
    - Przepraszam, że nie przyjeżdżałam... - wyszeptała nadal płacząc. - Nie potrafiłabym stawić temu czoła. Czułam się zbyt słaba.
    - Ważne, że teraz już jesteś – odpowiedział jej również szeptem.
    Niespodziewanie drzwi otworzyły się szeroko i stanęła w nich uśmiechnięta Vivienne razem z przystojnym mężczyzną. Blondynka w jednej chwili rozpoznała w nim dawną miłość. Łzy ponownie stanęły w jej oczach, lecz tym razem już nie z radości, powrotu do domu. Tym razem były to łzy bólu, które sprawnie opanowała i uśmiechnęła się promiennie, aby zatuszować całkowicie swoje emocje. Jak zwykle wyszło jej perfekcyjnie. W tej sztuce nie miała sobie równych.
    - Wróciłaś... - Pierwsza odezwała się zaskoczona i nie próbująca ukryć niezadowolenia z owej wiadomości Anne. - Czy może przyjechałaś na parę dni?
    - Wróciłam na stałe kuzynko – syknęła, również nie starając grać pozorami. Od dawna nie były kochającymi się przyjaciółkami. Choć nadal pozostawały rodziną, dla Heather brunetka zginęła śmiercią tragiczną.
    - Myślę, że powinnaś go pamiętać – odezwała się ponownie Vivienne. - Cesc Fabregas – dodała, gdy nikt nie zareagował na jej słowa.   
    - Pamiętam.
    Wiedziała, że jeszcze chwila i nie da rady. Dlatego też uśmiechając się wymuszenie w stronę taty, wyminęła zadowoloną z siebie kuzynkę i najbardziej tym wszystkim zaskoczonego piłkarza Będąc już w połowie drogi do swojego pokoju rzuciła się biegiem, nie panując nad emocjami, łzami spływającymi po całej twarzy i falami bólu, które przeszywały duszę.
    Wystarczyło, że spojrzała na niego i wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
   
                Jej serce znowu jest w kawałkach
                Dlaczego jej to robisz?
                Nie słyszysz płaczu?
                Nie widzisz łez moczących poduszkę za poduszką?       
                Kiedy zrozumiesz jaka jest krucha?


~*~

Bohaterowie.


Heather Maria Soledad Montenegro
 ur. 21 stycznia 1987 r. Huelva, Hiszpania

 Francesc Fàbregas Soler
ur. 4 maja 1987 r. Arenys de Mar, Hiszpania

  David Villa Sánchez
ur. 3 grudnia 1981 r. Langreo, Hiszpania

Vivienne Amanda Julieta Ríos
ur. 13 czerwca 1987 r. Grenada, Hiszpania


Nathaniel Daniel Delafuente

ur. 15 lipca 1987 r. Vancouver, Kanada

 Liam Lucas Robert Whitaker
ur. 8 grudnia 1988 r. Oakville, Kanada

 Samantha Amelia Jones
ur. 29 września 1988 r. Toronto, Kanada

 Martin Enrique Montenegro
ur. 27 kwietnia 1968 r. Nowy Orlean, Stany Zjednoczone

 
FC Barcelona