.

.

piątek, 31 sierpnia 2012

El número cinco;


Co boli bardziej? Złamane obietnice czy złamane serce?

Siedziałem w kuchni przygotowując śniadanie. Obserwowałem jak gotująca woda podnosi się i opada w moim stylowym, zielonym czajniku i myślałem. Cały czas na nowo przypominałem sobie to co się miało wydarzyć kilka lat temu, bo po dwóch słowach, które wczoraj wieczorem usłyszałem od Heather wszystko zaczęło się wydawać absurdalne. Nie mogłem uwierzyć, aż takiej fałszywości Rios. Moje zdanie na jej temat wywróciło się o 180 stopni w momencie, gdy dotarło do mnie to co zrobiła, ale mimo wszystko, pewnie tak samo jak jej kuzynka, nie rozumiem co skłoniło ją do kłamstwa. Takiego kłamstwa! No bo wbrew wszystkiemu zdradę da się wytłumaczyć. Tym bardziej, że to miała być gorąca miłość, której nie da się ujarzmić. Ale jak wytłumaczyć takie kłamstwo? Kłamstwo, którego zadaniem było jedynie zranienie. Jak kłamanie w dobrej sprawie jeszcze jestem w stanie zaakceptować, to czegoś takiego nigdy. Brzydzę się kłamstwem i sam staram się zawsze być szczery.
   Podskoczyłem na dźwięk, który miał oznaczać wrzątek w moim zielonym czajniczku. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Zaparzyłem dwie herbaty, owocową dla Heather i zwykłą, czarną dla mnie. Gdy wszystko stało już ładnie na stole, stwierdziłem, że najwyższy czas iść zajrzeć do pokoju, w którym śpi dziewczyna.
   - Czego się tak skradasz do mojego pokoju? - spytała. Otworzyłem szerzej drzwi i zamiast śpiącej dziewczyny w łóżku, zobaczyłem w nim pustkę. Odwróciłem się. Stała na przeciwko mnie. Nie uśmiechała się, ale była w zdecydowanie lepszym stanie niż wczoraj. 
   - Twojego? Zamieszkasz ze mną? - podniosłem jedną brew do góry, czekając na odpowiedź. Bardzo przypadłaby mi ta decyzja do gustu. Nigdy nie lubiłem mieszkać samotnie. Przez ostatnie lata po domu latały dziewczynki. Była też Pattie. Czasami mam wrażenie, że za nią tęsknie, ale tak naprawdę brakuje mi obecności kogoś bliskiego. A kimś takim niezaprzeczalnie była moja była żona. Brunetka skinęła lekko głową, uśmiechając się przy tym lekko. Odwzajemniłem gest, z tym że mój był znacznie szerszy. Tak gdzieś na pół twarzy. Dopiero w tej chwili rzucił mi się w oczy jej strój. - Byłaś w moim pokoju? - syknąłem, obracając ją, żeby się lepiej przyjrzeć rzeczom, które ma na sobie.
   - Nie pierwszy raz Villa. Swoją drogą muszę ci pogratulować, bo zrobiłeś znaczne postępy w doborze garderoby. Nie wiem czy to zasługa dobrego oka Patricii, bo wiesz, zawsze powtarzałam, że ta dziewczyna ma niezły gust, czy sam za to odpowiadasz, ale jestem dumna z tych zmian. Twoja szafa przedstawia o wiele lepszy obrazek niż kilka lat temu.
   - Jasne. Jak to dobrze usłyszeć miłe słowo na dzień dobry od przyjaciółki - prychnąłem. Strzepnęła moją rękę ze swojego ramienia i uśmiechnęła się niewinnie.
   - Czy tobie ktokolwiek i kiedykolwiek dogodził? - westchnęła teatralnie przewracając swoimi pięknymi oczętami. Zaśmiałem się, obejmując ją ramieniem. 
   - Parę razy - mruknąłem, ciągnąc ją po schodach na dół. Przez myśl przebiegło mi, że może łatwiej by było, gdybym ją wziął na ręce, przynajmniej prędzej byśmy się znaleźli na dole, ale wolałem nie dostać opierdolu z samego rana.
   - Nie ciągnij mnie jak psa na smyczy - warknęła. - Mam swoje własne, piękne i zgrabne nogi. Dam sobie radę - dodała. - Mmm, czuję śniadanie! - krzyknęła, gdy przekroczyliśmy próg kuchni. W mgnieniu oka dopadła do stołu. Nie interesowało ją krzesło, które swoją drogą omal co nie przewróciła na podłogę. Zanim się obejrzałem przeżuwała już tosta z dżemem i siedziała na parapecie, machając nogami. - Nie patrz się tak na mnie... Czuję się jakbyś miał się zaraz na mnie rzucić.
   - Jesteś jakaś dziwnie radosna. Spodziewałem się gorszego humoru. Wiesz, przepłakałaś na moim ramieniu pół nocy, więc... - wytłumaczyłem, opierając się o ścianę obok niej. 
   - Już się otrząsnęłam. W trakcie spania wszystko się we mnie uspokoiło. Nie ma sensu, żebym marnowała dni na płakanie po kątach, bo moja przyjaciółka okazała się fałszywa. Boli, że tak naprawdę tylko na ciebie mogłam i mogę zawsze liczyć, ale dam radę z tym żyć. 
   - Spróbowałabyś nie - rzuciłem, machając jej palcem przed nosem. Uśmiechnęła się po raz kolejny już tego ranka, a ja nie mogłem zrobić nic poza tym samym. Cieszyłem się, że podchodzi do tego racjonalnie i nie chce marnować już więcej czasu. Zawsze dopingowałem jej w sprawie z Fabregasem i przed długi czas nie mogłem uwierzyć, gdy opowiadała mi to co się stało między nim a Vivienne. Byłem zszokowany być może jeszcze bardziej niż tym, że Heather chce wyjechać za ocean. W końcu wtedy jeszcze nie miałem zielonego pojęcia dlaczego podjęła taką decyzję.
   - Ktoś wjechał na podjazd - mruknęła, wyrywając mnie z zamyślenia. Powędrowałem wzrokiem za okno. Rozpoznałem samochód przyjaciela. Wreszcie będę mógł ich sobie przedstawić. 
   - To Leo. 
   - Messi? Ten Messi? - spytała niby od niechcenia. Wybuchnąłem śmiechem, widząc jej minę. Ten wyraz twarzy był tak epicki, że aż nie do opisania!
   - Czyżby przerażała się wizja podania ręki najlepszemu piłkarzowi świata? - zażartowałem za co obrzuciła mnie pełnym wyrzutu spojrzeniem.
   - Chodzi o to, że jest na żywo zdecydowanie bardziej przystojny niż w gazetach. Poza tym nie zapominaj, że jestem dziewczyną, której uginają się nogi na widok zachwycających mężczyzn.
   - Powinienem zapytać dlaczego nie uginają ci się na mój widok? 
   - Dokładnie! - klasnęła w dłonie równocześnie zeskakując na podłogę. - Mógłbyś się wreszcie ubrać? Jeśli mam z tobą zamieszkać nie masz prawa paradować po domu bez koszulki, jasne? Inaczej natychmiast się rozmyślam, Villa!
   - Rozprasza cię mój widok? 
   - Tak bardzo, że mam odruch wymiotny - westchnęła rozżalona, zaciskając dłoń na szyi. Udając obrażonego wyszedłem do przedpokoju, gdzie wpadłem na Leo. Jak zwykle nie miał problemu z wejściem do środka. Mimo zamkniętych drzwi.
   - Damskie sandałki, David. Czy ja o czymś nie wiem? - spytał, zerkając na buty Heather. 
   - Nie gadaj tylko chodź. Muszę ci kogoś przedstawić.
   - Czyli rzeczywiście o czymś nie wiem - zaśmiał się, przekraczając próg kuchni. 
   - Heather to Leo, Leo to Heather - przedstawiłem ich sobie. Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. Za każdym kolejnym razem był coraz większy.
   - A ja spodziewałem się kogoś innego - mruknął piłkarz uważnie przypatrując się mojej przyjaciółce.
   - Słucham?
   - Wiesz, miałem nadzieję, że to jakaś dziewczyna, dzięki której przestanie świrować z powodu rozwodu z Pattie - wyjaśnił, zabierając z blatu czerwone jabłko. Bez słowa wgryzł się w nie i pokiwał powoli głową na własne słowa. 
   - Ach, tak. Rozumiem. Ale na to nie ma co już liczyć. Miłość, tą prawdziwą, człowiek spotyka tylko raz, a kiedy to spieprzy nie ma odwrotu, nie Villa? 
   - Ja spieprzyłem, ty nie masz prawa - przytaknąłem. Zdziwiła się.
   - Czego nie mam prawa spieprzyć? - zapytała, podpierając się pod boki. Zmrużyła lekko oczy. Widziałem, że Messiego także zainteresowały moje słowa.
   - Sprawy z Cesciem, Montenegro - jęknąłem. - Masz szansę na to, aby wszystko jeszcze mogło być tak jak dawniej. Mimo wszystkiego co się wydarzyło was nadal do siebie ciągnie, nie waż się nawet zaprzeczać. 
   - Mówisz mi to w taki sposób, jakbym sama tego nie wiedziała - prychnęła. - Myślisz, że jestem taką idiotką? To, że się z tobą przyjaźnię wcale jeszcze nie oznacza, że straciłam rozum. 
   - Bardzo śmieszne. Ale cieszę się, że się rozumiemy. Jednak tak na wszelki wypadek, jakby ci się zachciało rozmyślić i zmienić plany, ostrzegam, że jeśli to zawalisz, nie ręczę za siebie - powiedziałem, opierając się o brzeg stołu. Skinęła lekko głową, uśmiechając się tajemniczo. 
   - Nie bądź boi dupa, Villa. Najpierw zamierzam rozmówić się z moją kochaną kuzynką - oznajmiła i sekundę później zniknęła w korytarzu. Kolejna sekunda, a zatrzaskiwała już za sobą drzwi. Nie zdążyłem nawet zareagować, poruszyć powieką czy jakimkolwiek mięśniem twarzy, a ta była już na zewnątrz. Nawet nie próbowałem jej zatrzymać, bo to tylko na próbach, by się skończyło. 
   - Nie bądź boi dupa, Villa, chodź na trening - zanucił Leo, wrzucając ogryzek do kosza na śmieci. Obdarowałem go pełnym politowania spojrzeniem i bez słowa wdrapałem się po schodach na górę. Wygrzebałem z szafy niebieską koszulę w kratkę, ciemne dżinsy i po zarzuceniu na ramię torby treningowej, zbiegłem z powrotem na dół. Piłkarz czekał już na mnie przy drzwiach. Pół godziny później przygotowywaliśmy się już w szatni, gdzie z każdą minutą zbierało się coraz więcej graczy. Za piętnaście minut miał rozpocząć się trening, na którym powinienem wykazać całkowite skupienie, ale w mojej głowie nadal siedziała sprawa, w którą był zamieszany także piłkarz, który właśnie przed chwilą wkroczył do szatni. Jego mina  nie wskazywała na nic dobrego. Humor zapewne mu nie dopisywał. Był przygnębiony, ale można było dostrzec i nadzieję w oczach, której nawet nie starał się ukrywać. 
   Naprawdę mam nadzieję, że między nimi znów wszystko się ułoży. Zasługują na to, aby wreszcie być szczęśliwi. Ze sobą. Razem.

*
podkład muzyczny

Powiedz mi jak mam oddychać bez powietrza
Nie potrafię żyć, nie potrafię oddychać bez powietrza
Tak właśnie się czuję za każdym razem gdy cię nie ma



Drogę do domu pokonałam szybko. Z jednej strony chciałam mieć to jak najprędzej za sobą, a z drugiej czułam potrzebę napawania się tym co zaraz będzie mieć miejsce. Nie zamierzam przytrzasnąć sobie nosa drzwiami, które właśnie otworzyły się przede mną i Fabregasem. Nie tym razem. A ona wysłucha mnie, bo nie będzie miała innego wyboru. Jeśli nie powiem jej tego co czuję w związku z jej kłamstwem i tym, że nigdy nie zasługiwała na miano mojej przyjaciółki, nie będę mogła spokojnie przejść do kolejnego punktu dnia.
   Przekroczyłam próg domu dosyć pewnie. Jej samochód stał na podjeździe, więc zyskałam pewność, że jest w domu. Na pewno nie wybrała się do sklepu po świeże bułki. To zdecydowanie nie w jej zwyczaju. Zastanawiałam się tylko czy tata jest w domu. Jednak nie dane mi było to sprawdzić, bo zmierzając do jego gabinetu przechodziłam obok salonu, w którym siedziała moja kuzynka. Wszystko inne zeszło na dalszy plan.
   Bez wstępnych ceregieli ustawiłam się pomiędzy nią, a ekranem telewizora, na którym w chwili obecnej dwójka mężczyzn wykłócała się z bliżej mi nie znanego powodu. Po co mi to jak w moim realnym świecie zaraz też rozpęta się kłótnia.
   - Zejdź - to pierwsze słowo, które padło z jej ust. Nie ustąpiłam, aż wreszcie posłużyła się pilotem i ekran pogrążył się w czerni. Nie spuszczała ze mnie wzroku. Czułam, że nie ma pojęcia dlaczego wchodzę jej w drogę. Tym bardziej, że do tej pory od mojego powrotu raczej się wzajemnie unikałyśmy. Albo tylko ja unikałam jej, co wychodzi na jedno, biorąc pod uwagę fakt, że widywałyśmy się rzadko.
   - Musisz mi coś wytłumaczyć - odezwałam się. Nie chciałam od razu przechodzić do rzeczy. Niech się dziewczyna trochę pogłowi o co chodzi. Ani trochę jej to nie zaszkodzi, a dla mnie to bardzo przyjemny widok. Była zaskoczona, a nawet bardzo zaskoczona tym co powiedziałam. Nie dziwił mnie fakt, że najnowsze fakty jeszcze do niej nie dotarły.
   - Jedyne co mogę ci wytłumaczyć to to, że mi przeszkadzasz.
   - Naprawdę tylko to? Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? Wiesz, chętnie jeszcze raz posłuchałabym o wielkiej miłości, która połączyła cię z jednym z naszych wspaniałych, hiszpańskich piłkarzy. Ale czekaj... Jak to się stało, że nie przetrwała? On się na tobie poznał czy może ty nawaliłaś na całej linii?
   - Okazał się nie wart całej gry - prychnęła, wstając i kierując się w stronę kuchni. Bez komentarza na jej zdanie poszłam za nią. Trzasnęły drzwi frontowe. Poświęciłam temu faktowi jakieś dwie sekundy uwagi. Poczynania Anne były zdecydowanie ciekawsze.
   - Gry? Czyli jednak masz mi coś do wytłumaczenia - podchwyciłam z szerokim uśmiechem. - A może mam zrobić to za ciebie, co? Ty mi powiedziałaś własną wersję wydarzeń to może teraz ja ci opowiem, tą którą ja znam?
   - Jeśli nadal mówimy o tym samym, to jest jedna wersja wydarzeń.
   - Nie, kochana. Wersji jest dużo. Między innymi twoja, Cesca i ta którą próbowałam się pocieszać przed wyjazdem. Problem w tym, że dwie z nich to kompletna ściema.
   - Uroczy piłkarzyk cię oszukał? Naprawdę bardzo ci współczuję, ale wiesz, mam teraz ważniejsze sprawy na głowie.
    - Mój tata wie co zrobiłaś? - spytałam. Zatrzymała się w miejscu na moment, posyłając mi spojrzenie, którego znaczenia nie potrafiłam określić. Odwracając wzrok w drugą stronę dostrzegłam tatę stojącego w drzwiach kuchni.
   - Wie co? - zaśmiała się. - Że jego córka to tchórz?
   - Nie - westchnęłam. - Że mieszka z fałszywą małpą! - krzyknęłam. O dziwo idealnie panowałam nad emocjami, a nasza rozmowa wyglądała na zwyczajną pogawędkę. Mimo to nie wybaczyłabym sobie, i pewnie Villa też by się wściekał, gdybym na nią choć odrobinę nie powrzeszczała.
   - Mówisz o mnie czy o sobie?
   - Poziom, w którym się do mnie zwracasz mnie przeraża, ale postaram się zniżyć. Mam nadzieję, że to nie jest zaraźliwe, bo nie mam zamiaru skończyć jak ta ostatnia dziwka, która przede mną stoi - syknęłam. Jakoś w tej chwili nie miało znaczenia to, że wszystkiemu przysłuchuje się mój ojciec. Na pierwszym planie była ona i chęć wyjaśnienia sytuacji.
   - Muszę cię zmartwić. Zaraźliwe, cholernie zaraźliwe - podeszła kilka kroków bliżej. Gdybym chciała spoliczkowanie jej nie sprawiłoby mi żadnego trudu, bo stała w idealnej odległości do wykonania tej czynności. Ale na razie to sobie darowałam. Wiem, że gdybym ją uderzyła, mój tata wkroczyłby do akcji i wszystko by przepadło. Szanse na usłyszenie dlaczego to zrobiła znacznie by zmalały.
   - Mam zacząć opowiadać  za ciebie? Długo jeszcze zamierzasz udawać idiotkę, która nie wie w jakiej sprawie i po co przyszłam? Wszystko wyszło na jaw, Anne. Czy może inaczej: Już wiem jaka jesteś naprawdę. Ile w tobie fałszywości, o której przez tyle lat nie miałam zielonego pojęcia.
   - Coś jeszcze? Jestem fałszywą dziwką, która ma małpie zapędy. Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? - warknęła z hukiem odstawiając trzymaną w ręce szklankę na blat. Nie rozumiem jakim cudem się nie rozbiła.
   - Pięknie to ujęłaś. A ja mam ci dużo do powiedzenia. Jest tego tyle, że sama się gubię i nie mam pojęcia od czego zacząć. W dodatku ty nie chcesz mi pomóc - westchnęłam teatralnie załamując ręce. - Nigdy nie spałaś z Cesciem, a ja wyrywam sobie włosy z głowy zastanawiając się po jaką cholerę to wymyśliłaś, ale wiesz co? Nic! Nie ogarniam twojego postępowania i tej całej bujdy z miłością, która wyskoczyła z was tak nagle i zupełnie niechcący. Miałaś frajdę patrząc wtedy na moje łzy? Masz frajdę teraz, wiedząc, że zmarnowałaś pięć lat mojego życia? Mojego i Cesca? Powiedz coś! Po tym wszystkim zamierzasz milczeć jak zaklęta?! 
   Wybuchnęłam. Krzyczenie wbrew wszystkiemu wcale nie przynosiło takiej wielkiej ulgi. Stałam na przeciwko kogoś kogo uważałam za jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nawet kiedy byłam w Kanadzie nie przestała nią być. To co mi wmówiła bolało strasznie, ale cały czas uważałam ją za kuzynkę. Za przyjaciółkę.
   - Kaprys chwili - mruknęła, okręcając się na pięcie. Instynktownie czułam na sobie wzrok taty. I nie mogłam powstrzymać histerycznego śmiechu, który wydobył się z mojego gardła. Razem z nim poleciały łzy. Miliony łez...
   - Tato... Chodź tutaj - wyszeptałam, zsuwając się po ścianie na podłogę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że się o nią opierałam.
   Za to mocny uścisk ojca poczułam doskonale. Usiadł obok mnie i bez słowa mnie przytulił. Nie potrzebował słów, żeby dać mi do zrozumienia, że mnie kocha i wspiera. Uświadomiłam sobie, że mogę na niego liczyć zawsze, bez względu na wszystko. Zawsze będzie blisko mnie.

Lecz jakimś sposobem wewnątrz wciąż jeszcze żyję
Zabrałeś mi oddech, ale przeżyłam
Nie wiem w jaki sposób, ale nawet o to nie dbam


*

Wybiegłem razem z resztą na murawę. Tak się złożyło, że w rządku stanąłem obok Cesca, który nadal nie miał za ciekawej miny. Ukradkiem, tak by uszło to uwadze trenera, szturchnąłem go w bok. Zdziwił się, ale dostrzegłem lekki uśmiech. Niech chłopak wie, że nie mam ochoty urwać mu głowy. Zresztą nigdy nie miałem. Nawet, gdy przyszedł tutaj rok temu prosto z Londynu, a ja dopiero co dowiedziałem się co się stało. Nie jestem zwolennikiem krwawych rozwiązań. Chociaż za spokojnymi rozmowami na poziomie też niezbyt się opowiadam. Podsumowując bez bicia, ale z wrzaskiem. To jest rozwiązywanie sposób w moim typie. Mam nadzieję, że Heather rozprawi się z tą kłamliwą małpą z wrzaskiem. I to nie jednym.
   - Ktoś mnie w ogóle słuchał? Chociaż przez chwilę? Puyol? Villa? Fabregas? - zapytał trener, załamując ręce. Pokręciłem głową co miało oznaczać zaprzeczenie. Lepiej się nie wychylać, bo jeszcze będę zmuszony do odpowiadania na pytania odnośnie tego co nam powiedział, a słyszałem piąte przez dziesiąte. Karnych kółeczek nie uśmiecha mi się biegać. Szczególnie, kiedy reszta będzie sobie ćwiczyć na środku boiska, a Pique będzie odstawiał kolejny teatrzyk.
   - Bo wie trener - odezwał się nie wiadomo po co Dani. - Cały czas myślimy o nadchodzącym meczu. Chcemy jak najlepiej wypaść, więc musimy się skupić na przygotowaniu. Nie tylko fizycznym. Psychika też jest ważna, prawda? Proszę spojrzeć na Carlesa. Biedak nawet nie użył dzisiaj swojej lokówki, bo tak się śpieszył tutaj, żeby się przygotować. Widzicie jakie ma oklapnięte włosy?
   - Odczep się od moich loków, wariacie! - warknął Puyi, strzepując dłoń kolegi ze swojej głowy. Zerknąłem na Pepa, który z pewnością uznał, że nie ma sensu dalej kontynuować tego tematu. Obejrzał się do tyłu na swojego asystenta. Powiedział coś co miał usłyszeć tylko on i po chwili zniknął już w tunelu. Zostaliśmy sami z jego zastępcą.
   - Nie będziecie się wydurniać to będzie tylko dziesięć - zakomunikował, cofając się o kilka kroków do tyłu i przysiadł na ławce. Bez słowa ruszyliśmy brzegiem boiska. Spokojny bieg to raczej niewykonalne w naszym przypadku, więc modliłem się, aby nie dodał nam jeszcze dwudziestu. Moja kondycja przedstawia dobry poziom, ale bez przesady.
   - Co ze śpiochem? - wyszeptał Gerard, wbiegając pomiędzy mnie a Leo.
   - Jesteś jego przyjacielem i nas się pytasz?
   - Miłość kapryśna jest - westchnął przeciągle Xavi, uśmiechając się do nas porozumiewawczo.
   - A to mi wmawiają, że jestem nienormalny - prychnął obrońca i skupił całą swoją uwagę na czymś tak interesującym jak jego buty.
    Któryś z tyłu oczywiście nie wytrzymał panującej ciszy i musiał skazać nas na karne okrążenia. Zwolniłem tempo. Po chwili biegł już obok mnie Cesc.
   - Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów po treningu - zwróciłem się do niego. Pokręcił głową na boki. W tym samym momencie Dani z Carlesem wpadli na nas z wrzaskiem.
   - Schadzka! - pisnął Alves, obejmując mnie ramieniem i zrównując bieg z naszym. - Nie zaprosiliście mnie na spotkanie? Jak możecie? Już nie jestem waszym kolegą? - jęczał z teatralnym grymasem na twarzy.
   - Istnieje takie coś jak prywatność - wtrącił się Iniesta. - Ale po co ja w ogóle o tym mówię? Wszystko chciałbyś wiedzieć i od razu innym powiedzieć.
   - Aj, kochany! Zarymuj coś jeszcze! - wykrzyknął błagalnie Victor.
   - Zarymuj? Poważnie? - rzucił z przodu Pedro. Zaśmiałem się. Ciekawe ile czeka nas kółeczek w bonusie. Biegniemy dopiero szóste, a ci już urządzają takie przedstawienie. Jak to dobrze, że dzisiaj mamy zamknięte treningi. Chociaż na tych otwartych przeważnie zachowują się spokojnie. Są małe żarty, śmiechy, ale na bardziej stosownym poziomie. A już na pewno nikt ci nie skacze na plecy z wojowniczym okrzykiem jak to przed sekundą zrobił Thiago Busquetsowi.
   Gdy kończyliśmy dziesiąte wrócił Pep. Uśmiechnął się na widok Thiago przyczepionego do koszulki Sergio. Trzeba być wielkim, żeby z nami wytrzymać. Zdecydowanie.
   - Bonus dostaniecie na sam koniec - poinformował nas. - Dziesięć dodatkowych, może być? Czy komuś nie odpowiada?
   - Śmiem stwierdzić, że mi pasuje - odezwał się Gerard. - Ale nawet jeśli nie, pan by nic nie zmienił.
   - Cieszę się, że się rozumiemy - zaśmiał się i klaskając w dłonie pośpieszył nas, żebyśmy ustawili się na swoich pozycjach.

   Dwie godziny treningu potrafią człowieka wykończyć na tyle, że ledwo co doczołguje się do szatni, a gdy już usiądzie przy swojej szafce, nie stać go na nic więcej. Tym razem właśnie tak było.
    Opadłem z głośnym jękiem na podłogę obok swojej szafki i skupiłem się na zakładaniu butów. Czynność, która ani nie wymaga intensywnego myślenia ani wysiłku. W tej chwili odpowiednia dla mnie, kogoś kto ma za sobą dwie bardzo wyczerpujące godziny.
   - Co jest? - odezwał się nade mną Leo.
   - Popatrz na Cesca - odparłem. - Wystarczy, że zobaczył pod koniec treningu na trybunach Heather i od razu zupełnie inny człowiek! Niech mi ktoś powie, że to nie jest miłość, a go...
   - Powstrzymaj się. Zgorszysz Gerarda - wtrącił się Sergio. Chwilę później zniknął już za drzwiami łazienki. Dobrze dla niego. Buty odbiły się i spadły na podłogę, ale ich właściciel jakoś na razie nie śpieszył się, aby je zabrać.
   - Słuchajcie! Tamci są obecnie nieobecni i mają szczęście, bo nie czeka ich praca - wykrzyknął niespodziewanie Puyol, wychodząc na środek szatni w samym ręczniku. - Liczę, że pomożecie mi posprzątać mój dom przed imprezą. Wyrobimy się idealnie na wieczorny trening, a potem muzyka, zabawa i...
   - I co? - zainteresował się Guardiola, wtykając głowę pomiędzy niedomknięte drzwi, a ścianę. Wszyscy zamarli na czele z organizatorem.
   - Będzie pepsi. Nie ma to jak pepsi z lodem, wiesz...
   - Jasne. Nie zapominajcie, że nie jestem waszym trenerem od pięciu minut.
   - To może od dziesięciu? Nie włączając ostatnich pięciu? Wtedy będziesz miał w pamięci nas ładnie przebierających się w szatni po udanym treningu - zaproponował Pinto, ale problem w tym, że chyba tylko on wszystko z tego zrozumiał.
   - I Carlesa ganiającego w ręczniku - zarechotał Pique, zamykając z trzaskiem swoją szafkę. Jeszcze raz, a odpadnie mu plakietka. Po raz enty.
   - Grunt, że ciebie zapamięta takim jaki jesteś - odwdzięczył się piłkarz.
   - Czyli?
   - Jako głupka drużyny.
   - Róbcie co chcecie, ale macie się pojawić i wieczorem i jutro rano, jasne?
   - Jak słońce - odparliśmy chórem. Wyszedł, a obrońca nadal nic sobie nie robił ze swojego braku ubrania.
   - Musimy się podzielić na kilka grup. Wiecie, jedni jadą po zakupy, drudzy sprzątają parter, trzeci piętro, a jak ktoś jeszcze zostanie to się wymyśli w trakcie.
   - Mnie nie bierz po uwagę - mruknął Fabregas. - Mam inne plany na tą część dnia.
   - Mówisz mi, że nie zamierzasz pojawić się na mojej imprezie? - pisnął z przerażeniem, wbijając palec w tors przyjaciela. Przysięgam, że nikt nie pozostał poważny w tej chwili.
   - Część dnia od teraz do wieczornego treningu - sprostował. - Na imprezie będę na sto procent. Wyluzuj. Nie mógłbym opuścić takiego wydarzenia.
   - No... To rozumiem!
   - Nie bądź taki tajemniczy i powiedź coś! - zaskomlał mu nad uchem Alves, który dam sobie rękę uciąć jeszcze przed sekundą był na drugim końcu szatni. - Stary, nie rób mi tego. Powiedź coś.
   - Może ma ci zdać kompletny rysopis dziewczyny, co?
   - Villa, źle ci po treningu? Czy jak? Mamy południe. Nie czas na spotkania z laskami.
   - Poznacie szczegóły na imprezie - zapewnił i jakoś udało mu się wyrwać z objęć zasmuconego Daniego. Cyrk, cyrk i jeszcze raz cyrk! Na kółkach.
   Piętnaście minut później każdy miał już przydzielone zadanie. Razem z Thiago, Sergio, Victorem i Leo jechałem do supermarketu po wszystko co nadaje się do zjedzenia i wypicia, jak to cały czas powtarzał Busi. Już na miejscu cała pierwsza trójka wzięła po wózku i pognali przed siebie. Nawet nie zdążyłem powiedzieć, że każdy płaci za swój stos. Najwyżej potem czeka ich niespodzianka. Na pewno się ucieszą.

 ~*~
Wyrobiłam  się do tygodnia z czego bardzo się cieszę.  Wena wróciła na szczęście na czas. ;D   I wiecie co? To jest piąty rozdział, a nie sądzę,  żebym zmieściła akcję z przyjazdem trójki z  Kanady w kolejnych pięciu czyli nie bierzcie na serio tych dziesięciu rozdziałów, o których  wcześniej wspominałam. Raczej będzie więcej. :D

Korzystając z okazji zapraszam was wszystkie na bloga Ffragolli - Grito Fuerte. Opowiadanie z udziałem Dulce Marii, Anahi, Alfonso i One Direction! Na pewno nie pożałujecie. :)

sobota, 25 sierpnia 2012

El número cuatro;


Zawiedziona miłość to najgorsze życiowe doświadczenie. Nie tylko dlatego, że towarzyszy jej ogromny ból. Odbiera także wiarę w szczęście i nadzieję na szczęśliwy czas.

Spacerowałam brzegiem plaży rozmyślając nad tym co kilka dni temu powiedział mi David. Widziałam w tym oczywiście bardzo dużo prawdy, ale to jednak nie zmienia tego, że nie czuję w sobie na tyle dużo sił, aby o tym otwarcie rozmawiać z kimkolwiek innym niż sobą samą. Minęło tyle miesięcy i choć postanowiłam wrócić do domu, do bolesnym wspomnień, nie przestało boleć. Na domiar złego nie potrafię przestać o tym myśleć.
   Czuję się dziwnie słaba. Jakby ktoś ukradkiem, podczas snu wypompował ze mnie wszystko poza bezsilnością i strachem, z którym już zupełnie nie wiem jak sobie radzić. Z resztą uczuć daję sobie radę. Najczęściej po prostu odsuwam je na chwilę, która wystarcza na głęboki oddech. Strach nie opuszcza mnie ani na chwilę. Coś jakby się do mnie przywiązał na tyle, że przejście na kogoś innego wprawiłoby go w smutek. Nie przeszkadza mu nawet to, że parszywie zżera mnie od środka.
   Pozostaje tylko pytanie czego ja się tak panicznie boję? Rozumiałam to uczucie jeszcze z Kanadzie czy samolocie, gdy nie byłam pewna swojej reakcji na powrót. Ale teraz? Czego jeszcze mogę się bać? Wszystko co najgorsze mam już za sobą. Włączając w to oczywiście spotkanie z Anne, które do tej pory miałam trzy i zniosłam je bardzo dobrze. Nawet specjalnie nie muszę starać się jej unikać, bo z tego co zauważyłam w tym domu jest raczej gościem niż domownikiem. Wraca jedynie na noc. Wiecie, mi to jest akurat bardzo na rękę!
   Możliwe, że obawiam się spotkań z Cesciem. Jego do tej pory widziałam go aż raz i szczerze mówiąc zniosłam to o wiele gorzej niż wpadnięcie na kuzynkę. No, ale jak wiadomo nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Jak to rozumieć odnośnie tej sytuacji? Głównie odnośnie Fabregasa? On oczywiście jest tym złym. Tylko co dobrego może wyniknąć ze spotkań z nim? Po pierwsze w takim sytuacjach zawsze wracają wspomnienia, ale David czasami uparcie mi powtarza, że stawanie twarzą w twarz z problemami jakimikolwiek robi z nas ludzi silniejszych. Mam nadzieję, że się nie myli.
   Słońce powoli znikało za horyzontem, a mnie zaczęli wymijać ostatni plażowicze. Odkąd pamiętam to miejsce roiło się od wczasowiczów głodnych morskich kąpieli i karmelowej, pięknej opalenizny. Zawsze bardzo cieszył mnie ten fakt. Ogólnie fajnie mieszka się niedaleko plaży. Tym bardziej jeśli lubi się pływanie. Opalać nigdy się specjalnie nie lubiłam. To lekkie marnowanie czasu, bo równie dobrze można pozyskać ładny kolorek skóry spędzając czas aktywnie. Korzystając z okazji nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie zauważyła, że to jest jedna z tych rzeczy, które różnią mnie od Vivienne. Mój tata zawsze twierdził i wszystkim naokoło powtarzał, że jesteśmy identyczne pod względem charakterów, upodobań i zachowania. Według niego różnimy się tylko wyglądem. Owszem, mamy wiele rzeczy, które nas łączy, a właściwie lepiej jeśli powiem, że miałyśmy. Mimo to jesteśmy bardzo różne. Niech sobie mój tata mówi co chce, ale dzieli nas naprawdę wiele. Jej miłość do bezczynnego opalania się na kocu i moja miłość do aktywnego spędzania czasu latem to tylko jedna z wielu różnić pomiędzy nami.
    Wdrapałam się na największą ze skałek i z radością spostrzegłam, że nic się nie zmieniło. Może to dziwne, ale dobrze jest wrócić do miejsca, które kilka lat wcześniej odwiedzało się praktycznie codziennie i z którym wiąże się tyle wspomnieć, zauważając, że nadal jest takie samo. Zamoczyłam nogi do kostek w chłodnej wodzie i oparłam się na dłoniach. Załapałam się na ostatnie sekundy zachodu słońca. Podziwiałam go i jak zwykle zaparł mi dech w piersiach. Gdy schowało się na dobre niebo jeszcze przez dłuższą chwilę pozostawało w kolorze pomarańczowym.
   Panowała cisza jakiej brakuje temu miastu za dnia. Jedynym dźwiękiem jaki do mnie dobiegał był szum fal. I coś jeszcze. Miałam wrażenie jakby ktoś oddychał za mną. Wyprostowałam się, zerkając do tyłu. Spodziewałam się każdego, ale nie Jego!
   Kilka metrów ode mnie stał równie mocno zaskoczony jak ja Francesc Fabregas we własnej osobie. Na chwilę dosłownie zapomniałam jak się oddycha. Wydawało mi się jakby panująca cisza pogłębiła się jeszcze bardziej, a jedynym dźwiękiem jaki do mnie docierał był jego oddech.
   Długo patrzyliśmy na siebie bez słowa, obserwując siebie nawzajem. Cieszę się, że ani razu nie spojrzał mi w oczy. Może bał się tego co zobaczy? Czy może tego co ja zobaczę, robiąc to samo?
   - Nie spodziewałem się ciebie tutaj - odezwał się, przerywając ciszę na co zareagowałam z ulgą.
   - Ja też nie sądziłam, że jeszcze odwiedzasz to miejsce - odchrząknęłam. Z trudem się do tego przyznaję, ale zaschło mi w ustach i po tym jak zapomniałam jak się oddycha, tak powtórzyłam to z mówieniem i korzystaniem z języka.
   - Bo to do mnie nie pasuje? Jestem taki sam jaki byłem - oznajmił. - Uważasz mnie za kogoś zupełnie innego. Kiedy zauważysz, że w ogóle się nie zmieniłem? Popełniłem błąd, który się na mnie odbił, ale...
   - Jesteś pewien, że tylko na tobie? - syknęłam, łamiąc obietnicę o panowaniu nad emocjami w jego obecności. A czego ja się spodziewałam? Że zachowam niewzruszony wyraz twarzy i wewnętrzny spokój, stojąc na przeciwko niego?
   - Nie tylko.
   W jednej sekundzie cała moja litania wyrzutów, którą chciałam do niego skierować rozsypała się, a ja już po raz kolejny w ciągu tych kilku minut zapomniałam o prostych czynnościach.
   - Możemy o tym porozmawiać? - spytał. Nawet nie starał się ukryć nadziei w swoim głosie. Odwróciłam wzrok w drugą stronę, byleby tylko nie napotkać jego i powoli oddychałam, chcąc wreszcie skutecznie się uspokoić. Czułam, że podszedł bliżej i nie dzielił nas teraz nawet metr. Zaparło mi dech w piersiach, tym bardziej, że z lekkim wietrzykiem, który zerwał się sekundę wcześniej, dotarł do mnie jego zapach. Czyli coś czego najbardziej mi brakowało.
   - Nie mamy o czym - wymamrotałam z nadzieją, że nie usłyszy w tym nutki wahania, którą ja słyszałam doskonale. - Jesteś z Anne, a ja naprawdę nie mam już z tym żadnych problemów.
   - Nie jestem z Anne - zaznaczył, a ja wbrew sobie poczułam ogromną ulgę. - Nie proszę cię o nic więcej jak rozmowa.
   - Nie chcę.
   - Proszę - szepnął w tym samym czasie, w którym ja odmówiłam. - Daj mi chociaż szansę. Kilka minut.
   - Nie - warknęłam, zeskakując na chłodny piasek. Stojąc do niego tyłem odszukałam swoje buty, które wcześniej wyrzuciłam za siebie. Zbyt zajęta myśleniem o czymś innym niż on, nie zarejestrowałam jego nagłej bliskości i odwracając się wpadłam mu w ramiona.
   - Heather...
   Zerknęłam na jego twarz. Dojrzalsze rysy, od tych które pamiętam, ale bez wątpienia dalej te same oczy. Oczy, od których wszystko się zaczęło. Stałam na przeciwko mężczyzny, wokół którego kiedyś kręcił się cały mój świat. Mężczyzny, którego pomimo wszystko nadal darzę uczuciem. To co czułam w tamtej chwili przeraziło mnie samą. Choć z drugiej strony nie byłam zaskoczona tym co przewijało się przez moje myśli. Tysiące wspomnień. Jest moją miłością. Miłością, która nie osłabła ani w wyniku zdrady ani rozłąki.

Twoje oczy mówią mi wszystko.
Wystarczy jedno spojrzenie, abym poznała ciebie całego.

   Stałam tam czując jak nasze ciała się stykają, a jego oczy uporczywie bez chwili wytchnienia śledzą reakcje na mojej twarzy. Czytał z niej jak z księgi. Zawsze. Wiedział o mnie rzeczy, których nie mówiłam innym. Nawet Davidowi, który ostatecznie był jak ten starszy brat.
   Mijały kolejne minuty, a ja nie czułam potrzeby oderwania się od niego. Wdychałam jego zapach, co chwila na nowo analizując naszą sytuację. Byłam pewna tylko jednego. Wszystkie moje mury runęły nieodwracalnie.
   - Zgadzam się - wyszeptałam, gdzieś w środku czując, że to jest dobra decyzja. Chciałam tego. Wcześniej po prostu nie zdawałam sobie sprawy z tego, że potrzebuję tej rozmowy.
   Przypomniałam sobie, że moja babcia często lubiła powtarzać mi pewną historię. Mówiła o mężczyźnie, który z własnej głupoty nie uwierzył kobiecie, którą kocha i zostawił ją, skazując ich na samotne życie w bólu po stracie miłości. Nigdy się ponownie nie zakochał, bo cały czas w jego sercu miejsce zajmowała stracona miłość. Gdy kobieta zachorowała, a po krótkim czasie przegrała z chorobą, dowiedział się jaki błąd popełnił. Nie była winna, a on, głupiec, ją zostawił. Sam skazał się na cierpienie.
   Mniej więcej jak my. Proszę tylko, nie mówcie, że popełniłam błąd.

*

Szłam obok niego, zastanawiając się jakie zadać mu pytanie. Wcześniej często tak rozmawialiśmy. Zasypywaliśmy się nawzajem pytaniami i było ciekawie. Jego pytania nie raz dosłownie zwalały mnie z nóg. Szukałam jakiegoś tematu, który powoli prowadził by nas do sedna rozmowy, ale nie był ciężki, trudny.
   - Dlaczego wyjechałeś do Londynu? Zawsze marzyłeś o barwach Blaugrany. Godzinami potrafiłeś mi opowiadać o tej drużynie, o tym jaka jest wspaniała. Tak nagle z tego zrezygnowałeś? 
   - Wtedy wydawało mi się to najlepszą opcją. Niesamowite uczucie włożyć na siebie koszulkę Kanonierów. Byłem młody i trafiłem do tak dobrego klubu. To prawda, że nie była to FC Barcelona. Nie grałem dla klubu moich marzeń, ale Arsenal dał mi naprawdę dużo. I szczerze mogę powiedzieć, że nie żałuję tej decyzji. Gdybym przemyślał wszystko dokładnie wiem, że bym nie wyjechał. To był jeden z trudniejszych okresów i gdy tylko usłyszałem od rodziców, że Arsenal chciałby zasilić mną swoje szeregi nie myślałem ani przez chwilę. Na początku to był duży szok, ale szybko się otrząsnąłem i powiedziałem, że jadę. Nikt tego nie rozumiał. W sumie ja do końca też nie. Zostawiłem rodzinę, przyjaciół. Już w samolocie straciłem całą pewność siebie i tego czy podjąłem dobrą decyzję, ale coś powstrzymało mnie przed powrotem. I dobrze zrobiło. 
   - Wróciłeś dopiero w tamtym roku. 
   - Tak. Dostałem szansę powrotu i ponownie nie zastanawiałem się długo. Tyle, że tym razem wątpliwości trzymały się z dala. Często wcześniej powtarzałem siostrze i kolegom z klubu, że jeśli będę miał taką możliwość oddam wszystko, żeby nałożyć na siebie bordowo-granatowy strój.
   - Wyjechałeś kilka tygodni po mnie? To zwykły zbieg okoliczności czy związek z tym co się stało?
   - Między nami? Z pewnością miło to duży wpływ na moją decyzję. 
   - Czyli twój trudny okres to ten okres. To co się stało i moja ucieczka.
   - Ja też uciekłem. Oboje sobie z tym nie poradziliśmy.
   - I wyjechaliśmy na drugi koniec świata jakby to miało w czymś pomóc - westchnęłam, a on tylko pokiwał głową. 
   - Co robiłaś w Kanadzie? Poza nauką i siedzeniem w szkole?
   - Głównie to siedziałam w szkole - zaśmiałam się. Widziałam jego zdziwienie, więc szybko pośpieszyłam z wyjaśnieniem: Wybrałam sobie internat. Wiedziałam, że jeśli zamieszkam z wujkiem nie będę miała tyle spokoju ile potrzebowałam. Jest kochany i naprawdę nie wiem co bym bez niego tam zrobiła, ale potrzebowałam więcej przestrzeni. Wiesz, u niego nie mogłabym przepłakać połowy nocy bez pytań następnego dnia. 
   - A jak szkoła, internat? Dobrze się tam mieszka? 
   - Nawet bardzo. Co prawda w szkole nie masz wymówki, że czegoś zapomniałeś, jak na przykład praca domowa z domu, bo nauczyciel daje ci pięć minut i wygania po nią do pokoju.
   - Czyli to nie dla mnie.
   - Zakładając, że traktowałbyś szkołę tak samo jak zawsze wcześniej, to nie - przyznałam. - Ogólnie było fajnie. Dobra atmosfera, ciekawi ludzie. Ale pierwszy rok i tak był trudny. Poznałam parę osób, ale w efekcie końcowym nie wynikło z tego nic poważniejszego. Drugi rok od samego początku zapowiadał się lepiej. Poznałam wtedy Liama. Ze szkołą łączyło go jedynie to, że jego tata uczył mnie etyki. Swoją drogą bardzo lubiłam tą lekcję. Nawet nie wiem, kiedy dokładnie złapaliśmy ze sobą wspólny język. Szybko poszło. Potem przyszła kolej na Nathana i Sam, z którymi było dokładnie tak samo. Nie są jak Villa, ale są mi bliscy. 
   - A co po liceum? Zgaduję, że poszłaś na studia. Powiedz, że się nie mylę i wybrałaś architekturę.
   - Nie mylisz się. Sam wybrała ten sam uniwersytet z tym, że jej życiem jest malarstwo. I jakoś to szło. Tęskniłam za Hiszpanią, Davidem, tatą i za tym wszystkim co tutaj zostawiłam. Przede wszystkim za tobą. Możliwe, że najbardziej.
   Na krótką chwilę zapanowała cisza, której szczerze mówiąc nie chciałam przerywać. Czułam się dobrze. Zupełnie tak jakby tych wszystkich miesięcy nie było. Jakby nic się nie stało i wszystko zawsze było dobrze.
   - Nie bardzo wiem jak ująć w pytanie to co od dawna siedzi mi w głowie - przyznałam, gdy usiedliśmy na chłodnym piasku. - Na razie mi powiedz jak zamierzasz świętować pierwszy rok w Barcie? 
   - Śledzisz moją karierę?
   - Od razu karierę. Nie jesteś jakimś Messim. Nate interesuje się sportem i często zasypywał nas informacjami na ten temat. Głównie z Europy, kładąc największy nacisk na Hiszpanię. I tym sposobem wiedziałam wszystko co najważniejsze. Rozmawiając z Villą nie musiałam słuchać jak się rozwodzi godzinami na temat jakiegoś meczu tylko od razu mówiłam mu wynik, kto strzelił czy dostał kartkę i miałam spokój.
   - Jestem pewien, że niedługo poznasz jakiegoś Messiego. A David na niejednym treningu zasypywał nas wszystkich tym co u ciebie słychać. Nie szczególnie zwracając wtedy uwagę na mnie. 
   - Wiesz, David traktuje mnie jak siostrę. Może na to nie wygląda, ale jest strasznie pamiętliwy. Nie odwrócił się od ciebie plecami i nigdy tego nie zrobi, ale...
   - Nigdy też nie zapomni, że cię zraniłem. 
   - Właśnie. Wracając do Leo. Już mi zapowiedział, że na najbliższej imprezie zobaczę się z całą drużyną.
   - Nam też o tym wspominał. Puyol wziął na siebie wszystko i wydaje mi się, że to właśnie u niego w domu zostaniesz wciągnięta do zoo.
   - Lubię zoo - uśmiechnęłam się. - A tak na poważnie to dopiero teraz, rozmawiając o nich, dotarło do mnie jak bardzo tęskniłam.
   - Wychowywałaś się z piłką. Dorastałaś obok Davida, Carlesa, Xaviego czy Pepa. 
   - Ale tylko ja dorosłam. Nie włączając w to Pepa. 
   - Zdziwisz się. Carles co prawda nadal szaleje na punkcie swoich włosów, ale jak sam twierdzi zmądrzał i nie zachowuje się jak kopnięta w tyłek kukiełka. 
   - Kukiełka? Proszę cię, Cesc! To ma być rozumowanie dorosłego faceta? 
   - Jego zapytaj - wybronił się ze śmiechem. - Nie było mnie kilka lat, a po powrocie czułem się jakbym nigdy nie wyjeżdżał. Czeka cię to samo. 
   - W takim razie nie czeka mnie rozczarowanie, bo lubiłam was wszystkich takimi jacy byliście - wyznałam, a znaczenie tego co powiedziałam dotarło do mnie oczywiście z niezłym opóźnieniem. Siedziałam z twarzą zwróconą ku niemu. - Koniec pytań. Po prostu opowiedz mi wszystko - poprosiłam, odwracając wzrok.
   - Podejrzewam, że Vivienne ci o wszystkim powiedziała.
   - Streściła mi to. Wydaje mi się, że nie pominęła niczego. 
   - Tak myślałem. Pamiętam to jak przez mgłę. Byłem pijany, ale ani wtedy ani dzisiaj nie umiem ci powiedzieć dlaczego piłem. Wiadomo, że zamroczony umysł nie pomaga w myśleniu. Jakby ktoś miał wątpliwości można przedstawić mu mój przypadek i od razu zmieni zdanie.
   - I z tego zamroczenia alkoholem poszedłeś z moją przyjaciółką do łóżka? - spytałam, ale nie chciałam, aby to tak zabrzmiało. Wyszło jakbym chciała go tym przewrócić albo rzucić nim o ścianę. Najdziwniejsza była jego reakcja. Zatrzymał się. Dostrzegłam zaskoczenie. Tym, że tak ostro o to zapytałam? 
   - Vivienne powiedziała ci, że ze sobą spaliśmy?
   - Boże, Fabregas, tak! Mówiłam ci, że niemal mi wszystko streściła. Przy okazji wyznając mi, że darzycie się miłością tak wielką, że nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Powiedziała, że nigdy nie chciała mi tego zrobić, ale nie mogła tego już dłużej ukrywać.
   Gestykulowałam dłońmi. Przy „nie mogła” wyrzuciłam je na boki, nie chcący uderzając go w ramie. Podskoczył, ale nie odezwał się ani słowem. Miałam ochotę uderzyć go po raz kolejny, ale już celowo, żeby jakoś zareagował. 
   - Mowę ci odebrało? A może postawiony przed faktem nie jesteś w stanie nic z siebie wydusić? Wiesz co? Szkoda mojego czasu... - westchnęłam, odwracając się na pięcie. Zrobiłam kilka kroków, gdy podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę, pociągając w swoją stronę.
   - Nie wierzę, że się do tego posunęła - wyszeptał. Momentalnie stanęło mi przed oczami to jak wychodzili razem. Widziałam ich wchodzących do jednego z pokoju w domu Puyola. Wróciłam do domu w przeciwieństwie do Vivienne. Ona dotarła tam dopiero przed południem następnego dnia. I od razu musiała mi wyznać to co zrobiła. Z płaczem, błaganiem o wybaczenie, proszeniem o to, abyśmy nie zerwały przyjaźni.
   - Cesc, do cholery! Fabregas o czym ty mówisz?! 
   - Nie spałem z nią. 
   - Nie spałeś?
   - Pocałowałem ją, ale to wszystko. Do niczego więcej nie doszło. Nie chciałaś mnie widzieć, więc byłem przekonany, że widziałaś jak się całowaliśmy... ale nie miałem pojęcia o tym co ci powiedziała... Nie wierzę. 
   - Czyli to wszystko nie prawda? - wybuchnęłam. - Uciekałam przed jakimiś kłamstwami?! Oboje uciekaliśmy, bo Vivienne nas okłamała... Jak ona mogła mi to zrobić? Zdrada bolała, ale kłamstwo. Dobrze wiedziała, że kłamstwa nienawidzę jeszcze bardziej...
   - Zabawiła się naszym kosztem - stwierdził, przytrzymując mnie za łokieć. Przez moment patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Nie mogłam. Nie potrafiłam. Odepchnęłam go lekko, ale zaskoczyło go tak bardzo, że odsunął się zdecydowanie dalej niż myślałam, że to zrobi. 
   - Przepraszam... Muszę iść... Chcę to wszystko przemyśleć. Zrozum mnie. Proszę - mamrotałam jak szalona, cofając się kilka kroków do tyłu. Chwilę później biegłam już w stronę domu Davida. Dusiłam w sobie szloch. W moich oczach zbierało się coraz więcej łez. Gdy dotarłam na miejsce uderzyłam kilka razy mocno w drzwi i czekałam, starając się opanować płacz. Z marnym skutkiem.
   - Nie nauczono cię do czego służy dzwonek? Takie małe obok drzwi, które swoją drogą jeszcze chwila, a musiałbym kupić nowe - dobiegł mnie jego głos i po chwili stanął przede mną w samych spodniach dresowych.
   - Heather! Boże kochany jak ty wyglądasz. Płaczesz... Co się stało? Wchodź szybko! - objął mnie ramieniem, wciągając do środka. - Tylko mi powiedz kto, a...
   - Anne - westchnęłam, przecierając oczy. Szczypało. Tusz robił swoje.
   - Anne? Co? 
   - Kłamała, Villa - wyszeptałam i to wystarczyło, bym wybuchnęła ponownie. Widziałam jego zszokowaną minę i bez dalszych wyjaśnień mocno się do niego przytuliłam. Nawet po tamtej rozmowie z kuzynką nie czułam w środku takiej pustki. Właściwie to nigdy nie czułam czegoś takiego. Bolało tak jakby ktoś najpierw powtykał mi w ciało ostre kolce, a teraz za jednym zamachem je wszystkie wyrwał. Tylko z efektem tysiąc razy mocniejszym. 

Trudno jest się przyznać do popełnionego błędu.
A kiedy już to zrobisz
jeszcze trudniej jest pogodzić się z tym
ile osób przy okazji zraniłeś.

 ~*~
Ogólnie jakoś dużo dialogów w nim, prawda? Ale mi się podoba. Kompletnie nie wiem co dalej, więc kolejny pewnie nie pojawi się tak szybko jakbym chciała. Trzymajcie za niego i moją wenę kciuki. :)

sobota, 18 sierpnia 2012

El número tres;

Mając przyjaciela przy sobie mam siłę przezwyciężyć wszystkie ciemności mojego życia. Mając ciebie przy boku nie tylko wygrywam z przeszkodami -  ja sama je sobie ustawiam na drodze.

Otworzyłam oczy, przeciągając się wzdłuż łóżka i spostrzegłam, że przygląda mi się dobrze znany osobnik płci przeciwnej. Zauważył, że już się obudziłam i obdarzył mnie wesołym uśmiechem.
    - Wydaje mi się czy twój tata już mnie nie lubi? - spytał, wprawiając mnie w osłupienie.
    - Rzucał do ciebie nożami? - prychnęłam, przecierając zaspane oczy.
    - Nie ucieszył się na mój widok, a gdy mu powiedziałem, że zamierzam cię porwać na resztę dnia posłał mi takie spojrzenie, że poczułem się jak dzieciak, który stanął naprzeciwko dwumetrowego ojca swojej dziewczyny. Nogi się pode mną ugięły – żalił się, wywołując na mojej twarzy uśmiech. Poszłam do łazienki po drodze rzucając w niego poduszką, żeby się zamknął. Rozczesując włosy słyszałam jak chodzi po pokoju nucąc jakąś wesołą melodię pod nosem. Po wyjściu z łazienki z włosami związanymi w luźną kitkę i z twarzą prezentującą nieco lepszy obrazek, skierowałam się do szafy, ale zatrzymał mnie i pociągnął w stronę łóżka. Leżały na nim czarne szorty, biały top i bielizna. Tak, oto mój kochany Villa. Rzucił mi rozbrajające spojrzenie i wyszedł na korytarz. Szybko założyłam wszystko na siebie i również pognałam na dół. Siedział w kuchni, ale niestety nie sam. Po drugiej stronie blatu i równocześnie w przeciwnym jego końcu siedziała Vivienne, jedząc tosty. Zignorowałam ją i poklepałam Davida po plecach.
    - Chce pan coś?
    - Pomyślmy. Kawalerkę, współlokatorkę i kawę!
    - Z kawalerką nie dostaniesz współlokatorki – puściłam mu oczko i nastawiłam wodę.
    - A kawa?
    - Jak mi powiesz co tu robisz.
    - Spędzam czas z przyjaciółką.
    - Czyli jestem twoją odskocznią od nudnego i nic niewartego życia?
    - Moje życie warte jest dużo, ale tak.
    - Oj, Villa! Rozbrajasz mnie – westchnęłam zerkając w stronę kuzynki. Ignorowała mnie tak samo jak ja ją. Całe szczęście. - Masz tą kawę i zajmij się robieniem jakiegoś śniadanka dla mnie, a ja lecę powiedzieć tacie, że oddaję się w twoje ręce dobrowolnie – zarządziłam na koniec pokazując mu język. Dobiegł mnie jego śmiech, a chwilę później wchodziłam już do gabinetu taty. Oczywiście siedział tam z  laptopem na kolanach i papierami rozłożonymi na stoliku obok.
    - Cześć! - rzuciłam na przywitanie, siadając na przeciwko niego. Uśmiechnął się lekko, odrywając wzrok od ekranu. - Przyszłam poinformować cię, że nikt mnie nie porywa. David mówił, że byłeś taki trochę dziwny, zły na niego. Coś się stało?
    - Problemy w pracy. Nie mogę dogadać się w jednej sprawie ze wspólnikiem, ale to nic poważnego. Przeprosisz go ode mnie?
    - Jasne – szybko się zgodziłam. - Wiedziałam, że to nic takiego. David był w szoku, bo zawsze go lubiłeś.
    - Wybierasz się z nim gdzieś?
    - Wydaje mi się, że tak. Chcę teraz maksymalnie dużo czasu z nim spędzić ze względu na to, że tak długo mnie nie było. Facet uparcie powtarza, że się trzyma, ale kto przechodzi bez szwanku obok rozwodu? Tym bardziej swojego? Ale jutro cały dzień poświęcam tobie!
    - Mam nadzieję. Pokażę ci pewną wystawę, która powinna cię zainteresować, a resztę dnia zostawiam tobie.
    - Będzie fajnie. Tato?
    - Tak?
    - Na pewno nie masz nic przeciwko Villi?
    - Praca. Wiesz jak ważny jest dla mnie ten projekt. Chcę, żeby wszystko było perfekcyjnie i denerwuje mnie brak odpowiedzialności ze strony Dominigueza. Ale to wszystko. Lubię Davida i mu ufam. Poza tym jestem pewna, że nic ci z nim nie grozi, więc po co miałbym się martwić? A ty sama też potrafisz sobie świetnie poradzić.
    - Mimo wszystko mógłbyś się czasem o mnie pomartwić – zaśmiałam się z ulgą. Ostatnim czego potrzebuję to mój tata zmieniający nastawienie do Davida.
    - Uwierz mi, że się martwię – zapewnił. - Taki obowiązek rodzica. Bezustanne zamartwianie się o dzieci mimo wiary w ich dojrzałość i mądre postępowanie. Ale musisz wiedzieć, że tutaj martwię się o ciebie mniej, niż kiedy byłaś w Kanadzie.
    - Przecież był tam wujek. Widywałam go co weekend, a czasem wpadał w tygodniu do szkoły.
    - Wiem, ale byłaś daleko ode mnie. I nie byłem na bieżąco w twoim życiu. Wszystkie informacje docierały do mnie po fakcie. Byłem bardziej widzem niż obserwatorem, a to w takim przypadku nie jest zbyt zadowalającym zajęciem.
    - Kocham cię – mruknęłam całując go w policzek. - Lecę. Zostawiłam Davida w kuchni, a wiesz, że to nie wróży na dłuższą metę nic dobrego. Pa!
    - Baw się dobrze! - krzyknął za mną, gdy zamykałam drzwi. Uśmiechnęłam się i pognałam do kuchni. Czekały na mnie kanapki z wędliną, pomidorem i sałatą, czyli to co lubię najbardziej. David z szerokim uśmiechem kazał mi usiąść i podsunął mi talerz prawie pod nos. Pokazałam mu język i najpierw zjadłam sałatę z jednej z kanapek, a potem zabrałam się za resztę. Pokręcił z politowania głową i przysiadł obok mnie. Oczywiście nie muszę chyba mówić, że zajęłam stołek jak najdalej Anne?
    - Tata przekazuje przeprosiny. Jego wspólnik to kompletny idiota i nie może się z nim dogadać. Dlatego jest trochę wytrącony z równowagi, ale nie musisz się martwić, bo nadal uważa się za spoko gościa!
    - Tak powiedział? - spytał zabawnie poruszając brwiami.
    - Co dokładnie?
    - Ogólnie wszystko – zaśmiał się, gdy spojrzałam na niego z ustami pełnymi sałaty. Pokręciłam przecząco głową i kazałam mu czekać, aż wszystko zjem.
    - Wspólnika znam osobiście i wiem, że jest dziwny. A o tobie mówił, że nadal cię lubi i wie, że jestem z tobą całkowicie bezpieczna. Wiesz, takie tam bla, bla, bla... - westchnęłam. - Czasem mam wrażenie, że o tobie mówi lepiej niż o mnie – prychnęłam upijając pół kubka kawy i wstałam. - Idziemy?
    - Gdzie? Co ci tak śpieszno?
    - Jak najdalej. Duszę się – szepnęłam konspiracyjnie kiwając głową w stronę Brunetki. Nie wiem czy słyszała, ale Villa uśmiechnął się pobłażliwie w moją stronę i pomachał jej na pożegnanie. To z pewnością widziała.
    - Perfumy ma ładne – stwierdził, gdy wyszliśmy już przed dom.
    - Idiota!
    - Ale i tak mnie kochasz!
    - Powiedzmy – wymamrotałam, obejmując go w pasie. Jego ręka powędrowała na moje ramie. - To gdzie idziemy?
    - Nie wiem. Gdzie chcesz?
    - Pamiętasz ten park w drugiej części miasta? Pojechałam tam kiedyś po kłótni z tatą i tylko ty  mnie znalazłeś.
    - Bo godzinami lamentowałaś mi o tym, że chcesz nauczyć się jeździć na deskorolce, ale twój tata się nie zgadzał.
    - Bo to było niebezpieczne. Zachowywał się tak jakbym mu powiedziała, że chcę skoczyć nago na bungee! - stwierdziłam, wywołując u niego wybuch śmiechu.
    - Zrobiłabyś to?
    - Siedź cicho!
    - No co? Pobudziłaś moją wyobraźnię – westchnął lustrując mnie wzrokiem.
    - Weź mnie lepiej puść, zboczeńcu jeden! - prychnęłam, zrzucając jego rękę ze swojego ramienia. Przez moment szliśmy spokojnie, ale on oczywiście musiał coś wymyślić i niespodziewanie poczułam jak tracę ziemię spod nóg. - Villa! Postaw mnie na ziemi! - warknęłam, uderzając go z otwartej dłoni w czoło. Jęknął, ale i tak nie podziałało.
    - Zmieniłaś taktykę – mruknął, a ja nie bardzo rozumiałam o co mu chodzi. Wydałam z siebie jęk, który tylko on mógłby przyporządkować do pytania. - Wcześniej darłaś się, żebym cię puszczał – wytłumaczył, a ja momentalnie przypomniałam sobie jak raz wykonał moją „prośbę”. Puścił mnie i wylądowałam jak długa na trawie. Idiota miał szczęście, że nie widział tego mój tata, bo jak znam życie nie wpuściłby go więcej do domu, a mnie zamykał w pokoju choćby na krótkie wspomnienie o  nim. Szczerze? Czasami nie wiem czy bardziej go nie znoszę czy kocham. David momentami jest tak denerwujący, że mam ochotę wepchnąć go pod pociąg, a potem samej sobie strzelił w czoło, ale z drugiej strony jest moim przyjacielem i nie wyobrażam sobie bez niego życia.
    - Postawisz mnie wreszcie? Ludzie się na nas patrzą!
    - Już i tak widzieli nas na zdjęciach sprzed kilku dni – zauważył. Już zdążyłam o tym zapomnieć. A sprawa nie była taka błaha. Mieli mnie za nową zdobycz Villi. Ich niedoczekanie!
    - Musiałeś mi przypomnieć? To straszne...
    - Co?
    - Wszyscy myślą, że jestem twoją dziewczyną – syknęłam.
    - Na szczęście twój tata już przestał się o to obawiać.
    - O tak! Nie zniosłabym jeszcze tego... Ale on na całe szczęście już od kilku lat wie, że nie lecę na takie coś jak ty.
    - Ulżyło mi jak cholera – skwitował, stawiając mnie na ziemi. Odetchnęłam z ulgą i posłałam mu pytające spojrzenie.
    - Gdzie teraz? Wymyśl coś!
    - Na drugi koniec miasta – wyszczerzył się.
    - Chcesz, żebyśmy tam poszli pieszo?
    - Mamy dziesięć minut drogi do mojego domu.
    - Mhm, to brzmi o wiele lepiej.
    - Taki z ciebie leń? - zażartował, wbijając mi łokieć w żebra.
    - Nie. Po prostu w twoim samochodzie ładnie pachnie – wymamrotałam i ruszyłam dalej biegiem. Byłam naiwna, sądząc, że mnie nie dogoni. Już po chwili zrównał się ze mną i porwał mnie na ręce.
    - Villa!
    - Twoim tempem nie dotrzemy do mnie do wieczora.
    - Villa! - warknęłam ponownie, ale moja naiwność ukazała się światu po raz kolejny. Bo niby jak to miałoby go przekonać?

Nie musisz się bać
Chodź, pokażę Ci
Wezmę cię do innej rzeczywistości

Siedziałam obok Davida z zainteresowaniem obserwując wyczyny kilku osób na deskorolce nie daleko nas. Nieopodal kilka kolejnych jeździło na rolkach z głośnym śmiechem.
    - Chcesz spróbować? - spytał. - Wiesz, że nie znam osoby bardziej upartej od ciebie? No może jest moja mama, ale po głębszym zastanowieniu i ją przerastasz.
    - Przeszła mi już ta szalona miłość do niebezpiecznych sportów.
    - Całe szczęście. Nie wiem jakbym się wytłumaczył twojemu tacie, gdyby się dowiedział.
    - David jestem już dużą dziewczynką. Nie mam piętnastu lat i chęci pokazania mu, że świat nie zatrzymał się na etapie mojego dzieciństwa.
    - Co nie zmienia faktu, że twój tata nie lubi deskorolek.
    - On nie lubi wielu rzeczy. Czemu tak nagle zacząłeś się przejmować tym co powie?
    - Zawsze się tym przejmowałem tylko ty byłaś za bardzo zajęta niszczeniem mojej reputacji i dlatego nic nie zauważyłaś. Poza tym nie uda ci się mnie podejść. Mówiłaś, że nie chcesz i co?
    - Bo nie chcę. Ciekawa byłam twojej reakcji, kochany. Idziemy? Nudzi mi się już – jęknęłam, podnosząc głowę z jego ramienia. - Słuchaj, nie przeszkadza ci to, że wychodzimy na parę? No wiesz, chodzimy objęci, spędzamy razem masę czasu i ogólnie zachowujemy się jak...
    - Jak zakochane smarkacze? - wtrącił zanim zdążyłam nawet pomyśleć do kogo by tu nas porównać. Skinęłam tylko głową. - Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? Ja wiem, że jesteś moją przyjaciółką, którą traktuję jak młodszą siostrę i tyle. Znamy się trochę za długo, żebym jeszcze myślał o czymś innym niż przyjaźń.
    - Nie pamiętam, kiedy cię nie znałam – przyznałam ponownie, kiwając głową i uśmiechnęłam się.
    - Dlaczego pytasz?
    - No wiesz... Masz za sobą rozwód i jest też Zaida. Może to jakoś wpłynąć na twój wizerunek czy coś – wymamrotałam. Zaśmiał się całując mnie w policzek. Albo ześwirowałam albo w tamtej chwili na serio błysnął flesz aparatu. Villa wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że jesteśmy śledzeni. No pięknie! Oficjalnie jestem dziewczyną Davida Villi! Jeden z moich najstraszniejszych koszmarów właśnie mniej więcej się spełnił. Bo on był jeszcze gorszy. Stałam z nim przed ołtarzem i zostały sekundy do wypowiedzenia przysięgi. Kiedy mu go opowiedziałam zaczął się śmiać tak, że obudził Pattie i jeszcze porwał mnie w objęcia, śpiewając mi do ucha, że obiecuje mi wierność i miłość do śmierci.
    - O czym myślisz?
    - Lepiej dla mnie, żebyś nie wiedział.
    - Dlaczego nie mogłaś pozbyć się chociaż odrobiny swojej tajemniczości?
    - Nie ma tak łatwo, kochany - zaśmiałam się, próbując zepchnąć go z ławki, żeby wreszcie się ruszył. Nie miałam ochoty na bezczynne siedzenie w miejscu. Gdybym mu to powiedziała, dam sobie rękę uciąć, że kazałby mi się przesiadać co pięć minut z jednego końca ławki na drugi! Trzepnęłam go w ramie za co dostałam pełne oburzenia spojrzenie i kolejny błysk, gdzieś z krzaków. Westchnęłam, załamując ręce.
    - Co ty wyprawiasz? - syknął, ciągnąc mnie na ławkę. - Jak to wygląda? David Villa bity przez swoją dziewczynę?
    - Odwaliło ci do reszty? Podnoś ten swój drogi tyłek i idziemy!
    - Założysz się o stówę, że jutro wszystkie plotkarskie portale będą się prześcigać w wymyślaniu powodu naszej pierwszej kłótni, kochanie? - spytał z oczami roziskrzonymi jak lampa. Jego mózg wywietrzył interes.
    - Pierwszej publicznej, Dave - zauważyłam. - Gdyby dowiedzieli się ile kłótni mamy już za sobą szczena opadłaby im tak, że do śmierci jej nie podniosą.
    - To jak? Zakład?
    - Nie!
     - Dlaczego?
    - Bo to jest tak pewne jak to, żeś idiota - mruknęłam i wpadłam na genialny pomysł.
    - Co się tak szczerzysz jak Puyol do lokówki?
    - Wpadłam na genialny pomysł. Pociągnij mnie szybko w stronę tamtego drzewa - zażądałam.
    - Którego? - zainteresował się. Wiedział, że będzie dobra zabawa, więc wchodził w to w ciemno.
    - Obojętne. Ma to wyglądać tak jakbyś chciał mnie tam rozebrać.
    - Mhm - wymamrotał, spełniając moje życzenie.
    - Całuj mnie.
    - Co? - zdziwił się, zerkając na mnie jakbym oszalała.
    - Pocałuj mnie.
    Niepewnie, ale to zrobił. Czułam instynktownie, że pan fotograf zbliżał się do nas powoli. David z uśmiechem przerwał i spojrzał na mnie wyczekująco.
    - Wolisz długie czy krótkie show?
    - Nie było tak źle... - zaczął, ale widząc moją minę od razu przerwał. - Chcesz ze mnie zrobić napalonego gbura?
    - Teraz już nie masz wyjścia - szepnęłam stając na palcach, by wyglądało na to, że szepczę mu coś do ucha. Bawiłam się coraz lepiej, ale zdziwiłam się, gdy zaczął mnie całować po raz kolejny. Odepchnęłam go nieznacznie.
    - Mamy się pokłócić czy nie? - spytał, ponownie próbując pocałunku. Tym razem zareagowałam popychając go mocniej.
    - Nie chcę David - powiedziałam twardo, zatrzymując jego kolejne próby.
    - No chodź, kochanie - wymruczał, jednak na tyle głośno, by nasz obserwator usłyszał. - Dam ci wszystko czego zapragniesz.
    - Chcę nowy samochód, kanapę i pierścionek!
    - Dam ci nawet moje łóżko. Kochanie... Kanapa jest mało wygodna. Już wolałbym podłogę...
    - W kuchni?
    - W łazience - stwierdził, niby to całując moją szyję. Udałam jęk rozkoszy co rozśmieszyło go na tyle, że ledwo opanował się przed chichotem.
    - Wanna czy pralka?
    - Podłoga. Myślałem, że to już ustaliliśmy.
    - Ale to pierwszy raz. Sądziłam, że stać cię na coś więcej.
    - Wiesz mamy jeszcze pozostałe pokoje.
    - I kuchnię.
    - Kuchnię też - zgodził się,
    - Ale nici z tego bez pierścionka.
    - Słucham?
    - Chcę pierścionek - warknęłam, odsuwając się od niego na długość ramienia.
    - Chcesz mnie wykorzystać i zgarnąć wszystko co najlepsze?
    - Chcę pierścionek albo nie będzie ani łazienki ani kuchni.
    - Dostaniesz go po łazience - spróbował z łobuzerskim uśmiechem. - Ale przed sypialnią.
    - Pierścionek, Villa - powtarzałam, nie dając się zagiąć.
    - Wiesz co, Montenegro? Pięć minut temu wydawałaś się ciekawsza.
    - Przed wczorajszą nocą też miałam o tobie inne zdanie. Następnym razem szukaj szczęścia w innym lokalu, Villa. Dostaniesz łazienkę, kuchnię i sypialnię w jednym pakiecie - okręciłam się na pięcie i pognałam przed siebie. David zostanie tam przez chwilę, żeby pozbierać swoją zranioną dumę. Związałam włosy na czubku głowy i założyłam na siebie bluzę Davida, którą na szczęście miałam przewiązaną w pasie. Była o wiele za duża, ale biorąc pod uwagę okoliczności to nawet dobrze.
    W kieszeni znalazłam klucze od samochodu i rozglądając się wokół czy nikt mi się nie przygląda, wsiadłam do środka. Kilka minut później dołączył do mnie David i ruszyliśmy do jego domu. Wcześniej obiecał mi obiad, więc korzystając z okazji zrobimy go sobie razem.

Jesteś moim przyjacielem
Wsparciem, uśmiechem, zaufaniem.
Jesteś częścią mojego życia.
Łzą, która spływa po policzku 
jak roziskrzone szczęście.

 ~*~ 
Krótki i nieszczególnie dobry. Mam jeden w zapasie, ten przełomowy dla akcji całego opowiadania. Powinien się pojawić za tydzień. Początkowo miało być dużo rozdziałów, ale wydaje mi się, że będzie około 10 plus epilog. Wszystko wyjdzie w praniu. ;)