.

.

poniedziałek, 31 grudnia 2012

El número nueve;

    Ostatnie dwa tygodnie minęły mi w zadziwiająco szybkim tempie. Zanim się obejrzałam trójka moich przyjaciół była już obeznana w większości spraw dotyczących piłkarzy, a to oczywiście jak pewnie już wiecie od samego początku jest moją zasługą. Nie mogłam w końcu pozwolić, aby wyszli do nich przykładowo nie wiedząc nic na temat charakteru Daniego. Wtedy albo oni nie dostrzegliby niczego śmiesznego w jego zachowaniu albo on obrzuciłby ich paroma słowami, nie rozumiejąc jak można nie złapać tak prostego żartu. Z nim nauczyłam się, że zawsze wszystko jest możliwe. Uwierzcie, że im dłużej przebywam w tym małym piłkarskim światku, tym bardziej to do mnie dociera.
- Skończyłam przekonywać naszego drogiego Nathaniela do dalszego zwiedzania miasta dzisiejszego pięknego dnia - oznajmiła Sam zaglądając do mojego pokoju.
- Dotarło do mnie tylko pierwsze słowo i jego imię, ale bardzo się cieszę.
- Przestań tyle myśleć - westchnęła, wchodząc w głąb mojego już prawie byłego pokoju. Prawdę mówiąc na chwilę obecną zostały w nim tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wszelkie pierdoły takie jak zdjęcia, figurki, książki i wszystko inne co trzymałam sama nie wiem w jakim celu, jest już od wczoraj w domu Davida i czeka na rozpakowanie. Nie wiem po co mi ta przeprowadzka. Anne już tutaj nie ma, swoją drogą ciekawe, gdzie się podziała? Trójca z Kanady chyba przyjechała w samą porę, bo dała mi wielkiego kopa, żeby zabrać się za pakowanie rzeczy. Gdyby nie ich przyśpieszony i tak nieoczekiwany przylot, zwlekałabym z tym na pewno co najmniej do końca wakacji. Aż Villa w pewnym momencie, by się rozmyślił i odprowadził mnie z kwitkiem spod swoich drzwi.
- To moja jedyna obrona przed zrównaniem się z Nathanielem - mruknęłam z lekkim uśmiechem i schowałam się w małej garderobie. - Dobra pora na szorty? - zapytałam, wychylając głowę. Dziewczyna stała przy oknie. Z pewnością przyglądała się poczynaniom Liama, który stwierdził, że prędzej osiwieje na zawołanie niż nie zmontuje w moim ogrodzie huśtawki. Przystanęłam na to, bo szczerze mówiąc chętnie się na niej po relaksuję w cieniu. Będzie to przyjemniejsze jeszcze bardziej ze względu na to, że to prezent od kochanego przyjaciela.
- Mamy lato Montenegro. Ubierz kozaki, szalik tej całej Barcy i czapkę z uszami łosia, kochanie - odparła. Tak się złożyło, że na jednej z półek leżał jakiś stary strój drużyny. Z sezonu, który skończył się dobre parę lat wcześniej, ale nie przeszkadzało to ani trochę w tym, abym rzuciła nim prosto w Sam. - Które to były lata? Pięćdziesiąte? Jak to w ogóle wygląda? Jak dobrze, że teraz wyszli z tej ery kamienia łupanego i zwierzęcych strojów.
- Co ty mówisz? - zaśmiałam się, ubierając jedyne szorty jakie tutaj zostawiłam. Poza nimi na półkach znajdowało się parę starych bluzek, jakieś spodnie i upchane w kącie ubrania na zimę. Plus kilka sukienek, które miałam na sobie góra raz i nie zamierzam za szybko tego powtarzać. Choć niektórzy pewnie tego nigdy nie zrozumieją, ale ja nie toleruję sukienek. Jestem ich wrogiem numer jeden i koniec kropka, moi drodzy państwo. - Mam nadzieję, że chłopcy są już gotowi, bo nie zamierzam na nich czekać.
- Niecierpliwa jesteś. Od kiedy?
- Od zawsze? - przewróciłam oczami i zanim minęła minuta stałam już przed domem z czarnymi okularami Fabregasa na nosie.
- Stylowe okulary - mruknął Liam, stając obok mnie. Zaraz za nim pojawił się Nate i mogliśmy rozpocząć spacer.


    Dawno nie spacerowałam tak bez powodu po moim ukochanym mieście i teraz robiłam to w towarzystwie dwóch nieogarniętych, ale w miarę spokojnych towarzyszy oraz Sam, która bez słowa podziwiała budynki. Prawie słyszałam jej myśli. Wszyscy wiedzieliśmy, że przy pierwszej lepszej okazji zabierze notes, ołówek i ponownie przejdzie tymi uliczkami, zatrzymując się co trochę, by naszkicować kolejny budynek. Niezaprzeczalnie Barcelona to miejsce tchnące inspiracją.
- Chyba się zakochałam - westchnęła, okręcając się wokół własnej osi. Liam zaśmiał się, chwycił jej dłoń i przez moment tańczyli na środku starej ulicy. Gdy skończyli jakaś starsza kobieta zaczęła bić im brawo z balkonu swojego domu. Oboje teatralnie się ukłonili i poszliśmy dalej. Jedyną osobą, która od wyjścia z domu nie odezwała się ani razu był Nate. Zawsze uważałam, że przyjmę jego milczenie z radością, bo czasem wyłącznie siłą woli powstrzymywałam siebie przed rzuceniem się na niego. Jednak teraz brak jakichkolwiek zmian na jego twarzy jedynie mnie zasmucił. - Liam, o mój Boże, kocham to miasto!
- Aż taki ważny dla ciebie jestem? - zaśmiał się, na co dostał jedynie kuksańca w bok. Zwolniłam lekko krok, pozwalając im na objęcie prowadzenia naszej wycieczki i szłam teraz równo z Nate'em.
Zerknął na mnie z ukosa, po czym bez słowa z powrotem utkwił wzrok w drodze przed sobą. Podczas, gdy ja zastanawiałam się jak zacząć rozmowę, aby skutecznie wypytać go o powody takiego, a nie innego nastroju, on ponownie spojrzał na mnie i z lekkim uśmiechem pokręcił głową.
- Przejmujesz się parszywym, denerwującym Delafuente? To do ciebie nie podobne, kochanie - odezwał się kilka sekund później. Roześmiałam się, szukając wzrokiem pozostałej dwójki. Szli kilka metrów przed nami zawzięcie o czymś rozmawiając. Sam cały czas machała rękami na boki, a Liam wybuchał głośnym śmiechem co kilka kroków.
- Nie jesteś parszywy - mruknęłam po dłuższej chwili. - Często doprowadzasz mnie do szału i w ogóle, ale jesteś...
- Chciałaś może powiedzieć, że słodki?
- Nie przesadzajmy, człowieku! Słodki to jest właściciel tych okularów - stwierdziłam, zdejmując je ze swojego nosa i machając nimi przed jego głową. Na dźwięk jego śmiechu nawet Liam obrócił się z zaciekawieniem i przystanął na chwilę, żeby móc zapytać o co chodzi, gdy do niego doszliśmy. A Nate cały czas się śmiał.
- Udusi się zaraz przez ciebie - powiedział bez krzty entuzjazmu i stanął pomiędzy naszą dwójką. - Idziemy na kawę i coś słodkiego. Postanowienie Sam - dodał, obejmując mnie ramieniem. Nie protestowałam. Kawa się przyda, tym bardziej, że dzisiaj jeszcze żadnej nie wypiłam.
Wybranie kawiarenki zostawili mnie. Dojście do mojej ulubionej zajęło nam niecały kwadrans, a w momencie, gdy siadaliśmy na tarasie przy stoliku zegar wskazał równo południe. Mieliśmy za sobą dwie godziny ciągłego spaceru, a ja nie czułam się ani trochę zmęczona. Wręcz przeciwnie - wydawało mi się, że mogłabym tak chodzić do wieczora i jeszcze dłużej.


    Zapukałam do drzwi, stojąc na progu domu Davida. Chciałam rozpakować przynajmniej część moich rzeczy, korzystając z tego, że miałam wolny wieczór. Otworzył mi po niecałej minucie i na powitanie sprezentował mi szeroki uśmiech, na widok którego na mojej twarzy momentalnie zagościł podobny.
- Myślałem, że dzisiaj już do mnie nie trafisz - odezwał się, gdy zamykał za mną drzwi.
- Chciałam się wkraść, ale tuż przed drzwiami dotarło do mnie, że zapomniałam kluczy. Nie wzięłam nawet telefonu, więc każdy kto będzie chciał się ze mną skontaktować ma problem.
- Odcięłaś się od świata  - skomentował krótko z nieco mniejszym uśmiechem niż ten, którym mnie przywitał. - Widziałaś się dzisiaj z Cesciem?
W odpowiedzi jedynie pokręciłam głową. Nie wiem czy to dostrzegł, bo akurat przeglądałam zawartość jego lodówki, poszukując czegoś dobrego do zjedzenia. Znalazłam karton mleka, dwa pomidory, ser żółty i parę innych rzeczy, których wygląd nic mi nie mówił. A, i na dolnej półce stały dwie butelki piwa i czerwone wino, które otworzyliśmy po przywiezieniu tutaj wszystkich moich rzeczy. Nikt mi nic nie mówił, ale spodziewałam się drugiej imprezy od mojego przyjazdu - mała parapetówka. W końcu przeprowadziłam się do, powiedzmy, nowego domu. Dla mnie nowego. Bo tak na serio miał dobre kilkanaście lat i kochanego właściciela.
- Czemu pytasz? - poruszyłam bezgłośnie wargami, starając się rozgryźć obsługę jego mikrofali. Widziałam jak kręci z politowaniem głową i chwilę później stał już za mną.
- Dziecinko droga, daj mi to, bo popsujesz - zaśmiał się, popychając mnie w stronę krzesełka. Nawet nie próbował jej otworzyć tylko wyciągnął z szafki talerz. Zdałam się całkowicie na niego i wystukując palcami rytm na blacie czekałam, aż skończy.
Dziesięć minut później siedziałam na przeciwko niego z kanapkami z serem i pomidorem na talerzu.
- Czemu pytałeś o Cesca?
- Zdziwiło mnie, że nie poleciałaś spędzić tego wieczoru z nim.
- Widzisz? Przyleciałam do ciebie - mruknęłam w odpowiedzi, starając się zrozumieć o co tak NAPRAWDĘ mu chodzi. Znałam to spojrzenie. W tej chwili robił wszystko byleby tylko uniknął mojego wzroku. Ale nie ze mną takie numery. Chyba zapomniał na przeciwko kogo siedzi, jeśli sądzi, że odwracanie wzroku mnie zmyli.
- Miło mi. Chcesz się rozpakować?
- Mam to w planach, ale najpierw mi powiesz co masz w oczach - oznajmiłam pewnym tonem. Zmrużył lekko oczy. Obydwie ręce położył na blacie i udawał, że go zahipnotyzowały. Zaśmiałam się cicho, odsuwając talerz na drugi koniec stołu.
- Zgoda - odezwał się w końcu. - Będziesz się wściekać, ale rozmawiałem z Anne. Wpadłem na nią, wracając z treningu i coś mi podszepnęło, żebym z nią pogadał.
- Miałabym się wściekać? Villa, proszę cię... - powiedziałam, siląc się na opanowany głos, jednak nie brzmiał on tak jakbym chciała. Drżał.
- Spotkaj się z nią.
Zachłysnęłam się zwykłym powietrzem, a gdy odzyskałam miarowy oddech, rozłożyłam dłonie przed sobą na blacie i wpatrywałam się prosto w twarz Davida. Nie zdradzała nic. W samym oczach dostrzegłam jedynie pewność. Miałam wrażenie, że kąciki jego ust drgnęły lekko, jakby chciał się uśmiechnąć, ale w porę się obudził i porzucił ten zamiar.
Kilka powolnych zaczerpnięć powietrza później nadal czułam, że nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. Możliwe, że zdecydowanie wyolbrzymiałam całą sprawę. Samo spotkanie nie było czymś złym. Nie chodzi o to, że tak jak myślał David, będę się na niego wściekać za to, że spotkał się z Anne. Nie. Przerażała mnie myśl o tym, że to ja miałabym usiąść na przeciwko niej w kawiarence i rozmawiać. W ogóle na czym miałoby to polegać? Na zasypywaniu mnie przeprosinami? Czy skakaniu sobie do gardeł? Biorąc pod uwagę naszą ostatnią konfrontację bardziej obstawiałam to drugie. A wierzcie albo nie, naprawdę nie miałam ochoty na kłótnie z nią. 
Cały czas biły się we mnie dwa sprzeczne odczucia - swego rodzaju nienawiść i przyjaźń. Chociaż może złość byłaby lepszym określeniem na to pierwsze. Dalej nie rozumiałam i nie akceptowałam tego co zrobiła, jak bardzo mnie oszukała. Niezmiennie bolała pustka po straconym zaufaniu do niej. Ale równocześnie darzyłam ją tą samą przyjaźnią co zawsze. Bo mimo wszystko nie tak łatwo jest zapomnieć o czymś co zajmowało większość twojego życia. W moim przypadku czymś takim jest przyjaźń z Anne. I to się nigdy nie zmieni.
- Stań na przeciw tego Heather - szepnął, sięgając do mojej dłoni. Uśmiechnęłam się niemrawo, zastanawiając czy jestem już w stanie cokolwiek powiedzieć.
On jak zwykle miał rację.
Ja najchętniej uciekłabym i zapomniała, aby nie musieć z tym walczyć - też nic nowego.
- Co mówiła? - spytałam cicho, gdy minęło kolejnych parę minut. Puścił moją dłoń i przeszedł naokoło stołu, żeby stanąć obok.
- Niewiele. Była zaskoczona tym, że ją zaprosiłem. Zawahała się czy ma odejść czy odpowiedzieć na moje powitanie i później nie miała już wyboru. Znasz mnie. Chwilę później siedzieliśmy już w jakimś małym lokalu. Nie było czasu ani stosowności, aby wybrać się gdzieś indziej. Wystarczył całkowicie na nieklejącą się rozmowę - przerwał, jakby chciał dać mi chwilę na przemyślenie tego co do tej pory powiedział. Bez przerwy wpatrywał się w moją twarz. Przez moment miałam ochotę odwrócić głowę w drugą stronę, ale nie zrobiłam tego. W zamian odwzajemniłam jego spojrzenie i czekałam na dalszy ciąg opowieści. - Starała się być uprzejma i doskonale zdawałem sobie sprawę, że ma mnie ochotę zbyć, ale mimo wszystko tego nie zrobiła. Krótko, ale szczerze odpowiedziała na kilka moich pytań dotyczących jej życia. Mieszka sama, gdzieś w centrum. Poza tym nie zmieniło się chyba nic. Siedząc na przeciwko niej nie widziałem kobiety, która się okłamała tylko naszą Vivienne, rozumiesz?
- Tak.
Wstałam od stołu i przez ułamek sekundy nie ruszyłam się z miejsca. Chciał mnie zatrzymać, ale zbyłam go machnięciem ręki. Pobiegłam na górę i będąc już u siebie, zatrzasnęłam mocno drzwi. Mam nadzieję, że zrozumiał to jako jasny komunikat - chcę być sama.
Rozsiadłam się na podłodze pomiędzy licznymi kartonami. Oznaczone były różnymi napisami, wskazującymi na ich zawartość. Przysunęłam do siebie ten z literami składającymi się w słowo Stare i otworzyłam go. Na samym wierzchu znajdowało się parę listów i pocztówek. Większość od taty, które przysyłał nam zawsze, gdy gdzieś wyjeżdżał. To był taki nasz zwyczaj, że akceptowałyśmy jego wyjazd tylko pod warunkiem, że przyśle nam jakąś kartkę. Zawsze dotrzymywał umowy.
Właśnie.
MY.
Wygrzebałam z samego dołu pudełko ze starymi zdjęciami i bez zastanowienia otworzyłam je, wysypując wszystko na podłogę.
Resztę wieczoru poświęciłam na przeglądanie zdjęć. Przeglądanie wspomnień i odświeżanie ich w miarę konieczności. Nie wiem, kiedy po moich policzkach spłynęła pierwsza łza. Poczułam je dopiero, gdy trafiłam na zdjęcie naszej trójki - ja, tata i Anne, bo wtedy właśnie przerodziły się w prawdziwy płacz.
Długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o wszystkim co się wydarzyło od mojego przyjazdu. Ale szczególnie o tym co powiedział wcześniej David. Przed położeniem się chciałam zejść na dół skąd nadal dobiegał cichy dźwięk telewizora, ale tuż przy drzwiach zawróciłam.
Nawet podczas naszej kłótni w jej oczach widziałam to samo co zawsze. Czułam, że tak naprawdę wcale się nie zmieniła. Wiedziałam to od samego początku, ale dopiero teraz to zrozumiałam. W tym świetle jeszcze bardziej zaskakujący staje się fakt, że była w stanie nas okłamać. Jeśli cały czas pozostała moją przyjaciółką, wcale nie zmienioną Vivienne, po co to jej to było? Co chciała osiągnąć przez zranienie mnie?
Nie byłam w stanie powiedzieć dlaczego, ale wiedziałam, że chodziło tutaj o mnie. Nie o Cesca. Od samego początku tylko i wyłącznie o mnie.



 Boję się spojrzeć na datę poprzedniego. Chyba wolę nie wiedzieć ile dokładnie mnie tutaj nie było. :D Opinię na jego temat pozostawiam wam. Uznajmy to za taki mały prezent ode mnie na Sylwestra i zarazem Nowy Rok. :) Zabrałam się też za nadrabianie. Idzie mi mozolnie i powoli, ale do przodu. :D
Życzę wam udanej zabawy dzisiaj i jeszcze lepszego roku niż ten mijający. :**