.

.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

El número diez;

Jest taka prawda, która paraliżuje, a Tobie brakuje odwagi. Wolisz niewiedzę. Życie w kłamstwie. Bez świadomości tego co się dzieje wokół Twojej osoby...

    Dzień rozpoczęłam od przebudzenia się skąpana w promieniach słońca, wpadających przed niedomknięte okno. Pewnie tacie się nudziło przed wyjściem do pracy i zajrzał tutaj z misją zapewnienia mi miłej pobudki. Często tak robił jak byłam mniejsza. Budziłam się wraz ze słońcem i lekkim powiewem wiatru. Nie powiem, bardzo to lubię!
Wyciągnęłam z szafy czarne, krótkie spodenki od dresu i niebieski podkoszulek. Chciałam zaraz po śniadaniu wyciągnąć całą trójkę na długi spacer. Ewentualnie rundkę biegu po parku. A potem zabrać ich na stadion i jak się uda przedstawić drużynie. Z wejściem problemu nie powinno być, bo ochroniarze wiedzą, że mają mnie wpuszczać zawsze. Ale równie dobrze możemy się nie wyrobić i trafimy pod stadion już po zakończonym treningu, który powinien rozpocząć się za nieco ponad pół godziny. A my nie dość, że nie wyszliśmy jeszcze z domu, to panowie, jak ich znam, pewnie sobie nadal smacznie chrapią w poduszkę.
Po ubraniu się i związaniu włosów w luźną kitkę postanowiłam zejść na dół. Po drodze wpadłam na Sam, która w tym samym momencie co ja z pokoju, wychodziła z łazienki. Pech w tym, że  te pomieszczenia znajdują się naprzeciwko siebie. No i tak niefortunnie się zderzyłyśmy.
- Żyjesz? - zaśmiała się, zbierając rzeczy, które wypadły jej z rąk. Podniosłam szczotkę do włosów i wręczyłam ją jej z szerokim uśmiechem.
- Od kiedy ty tak wcześnie wstajesz?
- Pomyślałam, że dobrze by było dokończyć zwiedzanie miasta.
- Czytasz mi w myślach - klasnęłam w dłonie. - Daj mi pięć minut. Doprowadzę swoją twarz do porządku i budzimy śpiochów, co?
- Pewnie! Szepniemy im na ucho, że czas na podryw i od razu wyskoczą z łóżek.
- Zabiorę was na stadion - krzyknęłam już zza zamkniętych drzwi.
- Mam nadzieję, że faktycznie jest tam tak wspaniale jak wszyscy zapewniają - odkrzyknęła i po chwili usłyszałam jak otwierają się i zamykają któreś z drzwi. Do pomieszczenia bez żadnego ostrzeżenia wparował zaspany Nate.
- Obudziła mnie, czaisz? Ta wredna małpa mnie obudziła - warknął poirytowany, przejeżdżając dłonią po twarzy. Wyglądał wyjątkowo niewinnie w poczochranych włosach i z na wpół otwartymi oczkami.
- Mógłbyś się kiedyś nauczyć pukać? Mogłam tutaj stać w samej bieliźnie albo nawet bez i co? - rzuciłam, choć i tak znałam jego reakcję. Poruszył ramionami, uśmiechnął się słodko i podszedł do zlewu. Przepłukał usta wodą i ponownie je wykrzywił.
- Miałbym milszy poranek, a tak już na samym wstępie zostaję przez ciebie objechany. Może od razu pójdę się rzucić pod pociąg?
- Nie zrobisz tego - westchnęłam, rzucając mu ręcznik, żeby wreszcie się zakrył.
- Uważasz mnie za tchórza?
- To znaczy oczywiście byś to zrobił, ale wtedy nie mógłbyś dalej mnie denerwować, co tak bardzo lubisz - wyjaśniłam. Wychodząc zatrzasnęłam za sobą drzwi. Mam nadzieję, że dotarł do niego ten drobny komunikat. Ja naprawdę lubię tego faceta, ale poziom mojej samokontroli w jego towarzystwie bardzo często jest wystawiany na próbę. Trudną próbę. Już nie raz się na niego rzuciłam. Sama albo z czymś. W sumie to drugie częściej. Lubię sobie porzucać poduszkami. Ewentualnie butelkami. Raz chyba nawet chciałam go zdzielić talerzem, ale zrobił zacny unik i przedmiot roztrzaskał się o ścianę.
- Moglibyście łaskawie szybciej przebierać swoimi nóżkami? - spytałam zrezygnowana, widząc jak Liam stacza się po schodach. Dosłownie. - Jak miałam dwa lata miałam tą sztukę w jednym paluszku, a ty nadal się z tym męczysz.
- Weź mnie nawet nie denerwuj - warknął. Nie obdarzając mnie ani jednym spojrzeniem przeszedł prosto do kuchni skąd było już słychać kłótnie pozostałej dwójki.
Wkroczyłam do pomieszczenia za nim i dokładnie w tej samej sekundzie rozległ się dzwonek do drzwi. Jeśli to ktoś mile widziany wejdzie sam, pomyślałam, ignorując spojrzenie Nathaniela.
- Wybierasz się na trening? - spytała od progu Malena. Promieniała. Wisienką na torcie był szeroki uśmiech, który gościł na jej twarzy. - Przyjaciele z Kanady?
- Tak, to oni - zaśmiałam się. - Planowałam zabrać ich na stadion jak już będzie prawie pusty. Wiesz, po tej wczorajszej zabawie Pep z pewnością spuści im niezły łomot, bo połowa z nich nie będzie potrafiła ustać o własnych nogach. Wolę nie być tego świadkiem. Jeszcze mi potem Geri zarzuci, że przyszłam specjalnie, żeby się nad nim poznęcać. Nie, dziękuję.
- Nie będziesz musiała, bo Carles sam się chętnie na nim odegra. Za wszystkie czasy - stwierdziła.
- Lokówka?
- Yep! - poruszyła jedynie ustami. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie dzieło Pinto. Już im współczuję. - Obudził się i nie mógł nigdzie znaleźć lokówki, więc dotarło do niego, że podczas imprezy jego wspaniali przyjaciele zrobili włam na jego łazienkę. Poszedł na trening nawet ich nie czesząc.
- Czekaj! - wykrzyknęłam. - Czy ty właśnie przyznałaś się do tego, że obudziłaś się rano w jego domu?
- Lepiej - mruknęła, poruszając brwiami. Klasnęłam w dłonie.
- Powtarzałam Fabregasowi, że coś z tego będzie, ale on się zaklinał, że Puyi nie postawi nikogo powyżej swojej złotej lokówki. I co? Muszę wziąć aparat, żeby zrobić zdjęcie jak mu to powiem.
- Nie wiem co z tego wyniknie, ale było miło - przyznała rozmarzona. Aż miałam ochotę ją trzepnąć. Co za dużo romantyzmu z samego rana, to nie zdrowo, czy jakoś tak.
- OK, Puyiego obgadamy później. A teraz mam przyjemność przedstawić ci Samanthę, Liama i Nathaniela - odezwałam się, zmieniając język na angielski. Cała trójka z hiszpańskiego wie tylko jak powiedzieć 'serce', 'kocham' i 'więcej niż klub'. Serio. - A to Malena - dodałam.
- Cześć wam! - uśmiechnęła się. - Liczę na waszą obecność na następnej imprezie. Geri zbzikuje jak dorwie kolejnych towarzyszy do wygibasów.
- Alexis ucieszy się najbardziej. Dani znajdzie sobie nowe ofiary - zauważyłam. Momentalnie przed oczami miałam obrońce wymachującego kijem od szczotki i Chilijczyka, wpadającego do basenu. Nie byłam w stanie powstrzymać śmiechu.
- Nie widziałam niestety tej akcji... Ale Leo twierdził, że widok Alexa wpadającego do basenu był epicki.
- Bo  rzeczywiście był. Ale ty zajmowałaś się ciekawszymi rzeczami.
- Oczywiście, że tak - zgodziła się. Zamieniała parę słów z moimi wspaniałymi gośćmi, podczas gdy ja poświęcałam się parzeniu kawy. Podejrzewam, że umawiali się na jakąś imprezę. Będzie ona miała miejsce pewnie już niedługo. - Nie przeprowadziłaś się jeszcze do Villi?
- Po części tak. Dzisiaj po południu będę rozpakowywać moje rzeczy i w ogóle zadomawiać się, jak stwierdził ostatnio Xavi, choć ja osobiście uważam, że po tylu nocach ile ja tam przespałam po kłótniach z tatą i w ogóle, to jest mój drugi dom od dawna - uśmiechnęłam się. - Musiałyśmy pogadać z Sam i zostałam tutaj na noc.
- No tak. Pamiętam, że zawsze byłaś częstym gościem u Davida - mruknęła, kiwając głową.
Jednym uchem, słuchając wywodu Liama na temat okrutnej pobudki jaką urządziła mu Samantha zaraz po zalaniu wszystkich kubków wodą niezauważona wymknęłam się z pomieszczenia. Moje nogi same wiedziały, gdzie chcę, żeby mnie zaprowadziły.
Znalazłam się w gabinecie taty. Ominęłam pukanie do drzwi. W środku i tak nie było nikogo, kto mógłby na ten mój gest odpowiedzieć. Od razu podeszłam do zagraconego biurka i przysiadłam na krześle. Tata zawsze miał na wierzchu wszystko to co nie potrzebne, a zwykłe kartki papieru czy jakiś długopis albo chociażby ołówek, na dnie szuflady. W dodatku, mam wrażenie, że za każdym razem w innej. Tym razem coś co pisało znalazłam w drugiej szufladzie od dołu. Na pierwszym lepszym skrawku białego papieru napisałam kilka słów odnośnie planów na dzisiejszy dzień. Uwzględniłam sam spacer i wycieczkę na stadion, bo nie wydaje mi się, żeby starczyło nam czasu na coś jeszcze. Nate, jako zapalony kibic, będzie miał trudności z zejściem z trybun, a wychodząc obdarzy nas spojrzeniem oczami przepełnionymi łzami. Wszystko tylko po to, aby mi uświadomić, że go nie doceniam, że on też ma uczucia. Owszem, każdy facet ma uczucia. Z tym, że akurat ten zobligowane do tego stopnia, że ukazują się w najbardziej zaskakujących momentach. Osobnik Delafuente jak nikt potrafi śmiać się wniebogłosy podczas oglądania dramatu i zastanawiać się nad sensem w życia w trakcie komedii. Dodajmy, że w scenie miłosnego uniesienia także.
Złożyłam podpis pod tymi kilkoma linijkami nabazgranymi na szybko. Całe szczęście, że mamy podobny charakter pisma i tata nigdy nie miał problemu z rozczytaniem moich wypocin.
Już miałam wstawać i dołączyć z powrotem do zgrai pozostawionej w kuchni, kiedy dojrzałam wystającą spod jednego z podręczników kartkę z datą sprzed dwudziestu trzech lat.
Trzynasty czerwca.
Trzynasty czerwca dwadzieścia trzy lata temu.
Data urodzin Vivienne.
Westchnęłam, zastanawiając się co powinnam zrobić. Nie lubię bawić się w podglądanie, podsłuchiwanie a tym bardziej czytanie czyjejś korespondencji, ale nie mogłam oderwać oczu od tej kartki.
Równie dobrze mogło to nie mieć żadnego związku z moją kuzynką. Zwyczajny list od znajomego. Może dotyczący spraw firmowych. Moją głowę zaprzątała jedna myśl - nie dowiem się czego dotyczy, nie zapoznając się z treścią.
Obejrzałam się za siebie, jakby w obawie, że nagle stoi obok mnie tata. Zaśmiałam się pod nosem z własnej paranoi i sięgnęłam po list. Kilka linijek ładnego, sprawiającego wrażenie dopracowanego do końca pisma. Całkowicie różne od moich bazgrołów. Na samym końcu podpis. Carmina.
Imię skądś mi znane. Jednak nie potrafiłam przypasować go do żadnej twarzy. Przeczytałam szybko całą treść, nie rozumiejąc ani słowa.


Grenada, 13 czerwca 1989
Kochany...
Nie.
Drogi Martinie,
Jak mam się teraz do Ciebie zwracać? Wyobraź sobie, że siedzę właśnie obok Ciebie i zamiast tego listu, mówię Ci to wszystko, patrząc prosto w Twoje oczy. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym, aby wszystko było tak jak dawniej. Dlaczego żadne z moich marzeń się nie spełniło? Byłam zakochana, wierząc, że to właśnie to. Miłość mojego życia. Uparcie powtarzałam wszystkim, nawet mojej kochanej siostrze, że zostaniesz moim mężem i będziemy mieć razem dzieci...
Chociaż nie. Jedno z moich marzeń się spełniło Martinie. To była chwila, która pokazała mi jak wygląda prawdziwe życie. Dzisiaj urodziłam. Kiedyś mówiłeś mi, że chciałbyś mieć córkę, pamiętasz? Wiem, że Anastasia także spodziewa się twojego dziecka. Uwierz mi, że nic z tego nie planowałam...
Nie będę Ci wyznawać wielkiej miłości. Przekonałam się, że czasami i ona nic nie oznacza. Po prostu proszę Cię, abyś zaopiekował się moją córką. NASZĄ córką.
Mam nadzieję, że cały czas Ci droga,
Carmina Gonzales



Odłożyłam list na biurko i schowałam twarz w dłonie. Próbowałam zebrać myśli, ale nic mi z tego nie wychodziło. Cały czas brzmiały mi w głowie dwa ostatnie słowa. Naszą córką.
Może ten list to pomyłka? W kraju na pewno jest jeszcze przynajmniej jeden Martin Montenegro. Niestety wmawianie sobie tego wcale nie pomagało. W takiej sytuacji nie miałby po co go zatrzymywać. Wiem doskonale, że listy nie do niego, zawsze wrzucał do kosza, nawet nie zastanawiając się nad tym, żeby je przypadkiem oddać poczcie, aby wreszcie trafiły do odpowiedniej osoby.
Potrząsnęłam niepewnie głową, wsuwając kartkę pod książkę, czyli dokładnie tam gdzie się wcześniej znajdowała. Położyłam dłonie na blacie dalej męcząc się z bałaganem w mojej głowie. Nigdzie nie znajdowałam odpowiedzi na kumulujące się pytania.
Po co ja w ogóle czytałam ten list?!
- Carmina Gonzales - wyszeptałam nagle zdając sobie sprawę skąd znam to imię. Siostra mojej mamy nazywała się dokładnie tak samo. No, a Anastasia jak już nie trudno się domyślić, to właśnie moja mama.
Chwila moment...
Bez zastanowienia z powrotem wyciągnęłam kartkę spod książki i dla upewnienia zerknęłam na datę.
Grenada, 13 czerwca 1989 rok.
Czułam jakby świat zawirował mi przed oczami. Nie wiedziałam co mam myśleć. Najgorsze, że w tym liście nie znajdowałam żadnej odpowiedzi na moje pytania. Gorzej. Z każdym kolejnym czytaniem go, one się mnożyły. Pojawiało się coraz więcej niepotrzebnych myśli, ważnych i nieważnych pytań. Wszystkiego.
- Pójdziemy wreszcie na ten spacer czy zamierzasz tutaj spędzić cały dzień? - usłyszałam głos Sam. Podniosłam na moment wzrok, siląc się na lekki uśmiech. Skinęłam głową co pewnie uznała nie tylko za potwierdzenie, ale także oznajmienie, że zaraz do nich dołączę, bo wyszła, zostawiając za sobą niedomknięte drzwi.
Siedziałam tam jeszcze przez chwilę, otwierając i zamykając oczy. List nie rozpłynął się ani na moment. Idąc długim korytarzem walczyłam z uporządkowaniem swoich myśli. Nie odniosłam zachwycającego sukcesu, ale chociaż udało mi się odseparować to od siebie grubą kreską. Wrócę do tego później. Albo w ogóle.
Możliwe odpowiedzi przerażały mnie na tyle, że wolałam o tym zapomnieć. Raz na zawsze.
Nie czytałam tego...


    Zrobiliśmy krótką rundkę po moim ulubionym parku. Nate wyglądał jakby za chwilę miał wypluć płuca prosto na mnie, ale dzielnie trzymał się na nogach. Uśmiechnęłam się na widok zmierzającej w naszym kierunku Patricii. Nie widziałam jej od tak długiego czasu, a teraz zwykły przypadek postawił ją przede mną. Przytuliłyśmy się mocno. Na jej twarzy gościł lekki uśmiech. Jak zwykle wyglądała perfekcyjnie. Zawsze zazdrościłam jej tych pięknych włosów, powiewających na wietrze w tak zmysłowy sposób.
- Panienka Montenegro - zaśmiała się, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. - Słyszałam, że wróciłaś. Na stałe?
- Tak jest. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, Pattie.
- I nie chcę - powiedziała, zerkając nad moim ramieniem na kłócącą się dwójkę i próbującą ich uspokoić Samanthę. - To twoi przyjaciele z Kanady, ma się rozumieć? Wiem, że wiele razy już ci to mówiłam, ale powtórzę jeszcze raz. Fajnie, że znalazłaś tam małe zastępstwo Davida.
- Wiesz, że trzeba by było pogadać - mruknęłam. Wkroczyłyśmy możliwe, że na grząski dla niej grunt. Skinęła głową. Z jej oczu zniknęła cała radość, choć twarz cały czas zdobił uśmiech. - Próbowałam z Davidem, ale niewiele się dowiedziałam. Potrafi być bardzo zamknięty w sobie i nawet ja nie daję sobie rady.
- To była nasza wspólna decyzja - szepnęła. - Mi też nie jest łatwo, ale lepsze to niż męczenie się w związku, który nie ma sensu.
- Jasne - przytaknęłam. - Ale i tak musimy pogadać. Nie tylko o tym. W końcu są o wiele ważniejsze tematy niż sam pan Villa.
- Zadzwonię i się umówimy - zaproponowała, przytulając mnie po raz kolejny. Tym razem na pożegnanie. Chwilę później zniknęła mi już z pola widzenia. Westchnęłam, zastanawiając się co to właściwie było. Nawet nie zdążyłam jej przedstawić ani nic. Siadając obok Sam zdałam sobie sprawę, że wątpię w to czy zadzwoni.
- Idziemy już na ten stadion?
Bez słowa stanęłam na nogi i skierowaliśmy się w stronę jednego z trzech wyjść z parku. Tą drogą będzie najszybciej. Zostało niecałe pół godziny treningu. Jak nam się poszczęści wpadniemy na ostatnie bieganie, a potem oprowadzę ich po szatni i kilku innych pomieszczeniach, żeby Nate się nacieszył. Już widzę jego rozanielone spojrzenie i błogi uśmiech, gdy postawi stopę na murawie Camp Nou.
- Dani, błagam cię, daj mi coś powiedzieć! - dotarł do nas głos trenera, gdy wychodziliśmy z katakumb. Kilka metrów na lewo przy linii bocznej dostrzegłam grupkę piłkarzy i dwóch mężczyzn - Mistera i jego asystenta. - Nie będę ukrywać, że nie dało się dzisiaj z wami pracować. Liczę na to, że jutro postaracie się bardziej i przede wszystkim nie zawalicie następnego meczu.
- Wątpisz w nas trenerze? - oburzył się, stojący gdzieś z tyłu Victor. Zaśmiałam się i tym samym zwróciłam uwagę wszystkich na naszą czwórkę. Trener uśmiechnął się lekko i machnął niecierpliwie ręką na piłkarzy. Ze sporym ociąganiem ustawili się w miarę porządnie. Podejrzewam, że starali się bardzo, ale nawet z pomocą białej linii przed ich stopami, wyszedł im bardziej zygzak niż prosta.
- Jestem optymistą, ale jednak do was podchodzę jako realista - westchnął.
- Powiedziałbym raczej, że pesymista, ale niech już ci będzie trenerze - mruknął Gerard, drapiąc się po swojej brodzie. Pep kolejny raz już posłużył się gestykulacją rąk, która skutecznie uspokoiła rozbawioną grupkę.
- Nie debatujmy na temat mojego podejścia do życia tylko waszej formy, zgoda? Pique to, że twoja dobra forma wraca do nas z szerokim uśmiechem wcale nie oznacza, że zapomniałem co się działo trochę wcześniej. Zresztą, wszyscy doskonale to pamiętamy - poinformował momentalnie zasmuconego piłkarza. - I błagam, nie bierz tego za groźbę! - zaśmiał się lekko, mrugając okiem. - Żadna z waszych imprez nie pozostanie dla mnie tajemnicą. Może kiedyś w końcu to zrozumiecie i przestaniecie się dziwić. Przynajmniej mam taką nadzieję. Jako, że widzę wasze rosnące znudzenie - mówił, zatrzymując na dłużej wzrok na postaci Alexisa. - Ostatnie trochę długie zdanie - zapowiedział i zrobił kolejną dłuższą przerwę, gdyż piłkarze po raz kolejny wznieśli do nieba nie mały hałas wybuchając śmiechem po kawale Alvesa. Obrońca bez krzty wstydu zerknął z dumnym uśmiechem na Pepa. Cały był przepełniony radością z dobrze opowiedzianego dowcipu i reakcji, zdecydowanie zadowalającej, swoich kolegów. - Dziękuję, Dani. Dzięki tobie mam już dwa zdania. Chcecie więcej? Nie? Cesc, proszę zamknij usta Gerardowi i posłuchajcie.
- Dlaczego on mi ma zatykać usta? - sprzeciwił się.
- Bo zdecydowanie za bardzo je otwierasz - odparł Cesc.
- To nie moja wina!
- Nie? Może to ja robię to za ciebie? Mam dwa sznureczki w prawej ręce i pociągam nimi, kiedy chcę, żebyś się odezwał?
- Nie lubię cię, Fabregas! - warknął obrońca i obrócił się do niego plecami. Ale przynajmniej zapanowała cisza, pomyślałam. Geri będzie się gniewał przez kilka minut, aż w końcu nie wytrzyma wszechogarniającej ciszy i coś powie. Jak zawsze.
- Dziękuję. Na jutrzejszym treningu chcę widzieć dwa razy więcej niż dzisiaj, macie dać z siebie wszystko co się da z waszej obecnej formy, a jeśli się tego nie doczekam będziemy rozmawiać zdecydowanie inaczej. I tak, możecie to uznać za groźbę. W tej sprawie nie żartuję.
- Jak zwykle zrobiło się z jednego zdania trochę więcej...
- Dani poczuwaj się jako tego sprawca - zaśmiał się Pep. - Naprawdę nie wiem jakim cudem jeszcze daję z wami radę i poważnie zaczynam się zastanawiać jak długo jeszcze wytrzymam - dodał na koniec i dał im znak, że trening się skończył.
- Heather, co ty tu robisz? - zwrócił się do mnie, gdy wszyscy zniknęli w katakumbach. Widziałam, że Cesc chce się zatrzymać i podejść, ale Villa i Pique w duecie bez problemu go zatrzymali i pociągnęli za resztą do szatni. Ciekawe co kombinują. Zdążyłam jedynie posłać mu szeroki uśmiech i całusa. W zamian dostałą to samo i chwilę później stał przed nami Guardiola.
- Wycieczka krajoznawcza - uśmiechnęłam się do niego, wskazując na moich przyjaciół. - Nate jest kibicem i jak widać oszalał na punkcie stadionu - powiedziałam. Wspomniany spojrzał na nas przelotem i wrócił do kontemplacji na zielonej murawie Camp Nou.
Pep skinął głową ze zrozumieniem.
- A to Samantha i Liam. Również zauroczeni miejscem, ale oboje są wiernymi kibicami koszykówki. Starałam się, naprawdę, ale nie udało mi się tego zmienić.
- Miło nam - odezwał się brunet, bo Sam była zajęta pośpiesznym szkicowaniem stojącego tyłem do nas Delafuente i znajdujących się w tle trybun.
- Dobrze, że wreszcie wróciłaś. Mówiłem nie raz Martinowi, że ciebie na pewno przyciągnie z powrotem do Barcelony. Masz w sobie ten magnes.


Napisałam go jeszcze przed dziewiątką i dlatego mam wrażenie, że kompletnie się niczego nie trzyma, ale może się mylę? Sprawa z listem nie jest do końca taka jaką ją sobie wyobrażałam, ale mimo to mam nadzieję, że się podoba :)
Zapraszam na mojego aska :D