Stałam z grupką piłkarzy, udając, że słucham każdego ich słowa. Przytakiwałam co chwilę, bądź rzucałam krótki komentarz, żeby nie podpaść. Na szczęście wszyscy byli tak zajęci obgadywaniem mnie i Cesca, nie zważając na to, że ja stoję obok nich, że nikt nie zauważył mojego odpływania w inne krainy. Nie wiem dlaczego, ale właśnie w tej chwili, w środku jednej z najlepszych imprez na jakich byłam przez całe moje dotychczasowe życie, zaczęłam myśleć o swoich problemach. Przede wszystkim nurtowało mnie kłamstwo Anne. Starałam się wyrzucić to ze swojego umysłu tak samo jak chciałam wyrzucić i ją samą, ale oczywiście nie było z tym tak łatwo. Jakby nie było przyjaźniłyśmy się od dziecka. Co więcej - jesteśmy kuzynkami. Jesteśmy rodziną. Przez ten fakt jest mi jeszcze trudniej. Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie. Wirowało w mojej głowie, pokazując jak bardzo bezsilna jestem w tej sprawie. Jak mało mogę zrobić, a właściwie, że nic nie mogę. Jedynie patrzeć na to co się dzieje wokół mnie. Bez jakiejkolwiek możliwości ingerowania, działania na swoją korzyść.
- Nie słuchasz mnie - mruknął Xavi, przypatrując się mojej zamyślonej twarzy. Zrezygnowała skinęłam głową i czekałam na to co powie dalej. Nie spodziewałam się złości, ten piłkarz nie należał do ludzi wściekających się bez powodu. - Co się dzieje? Wcześniej byłaś z nami, a teraz tylko udajesz.
- Straciłam ochotę na latanie po ogrodzie ze szczotką między nogami - westchnęłam, wskazując palcem na poczynania Pinto i Gerarda.
- Wystarczyłoby, żebyś zaczęła odpowiadać na pytania - stwierdził, nie ustępując.
- Przepraszam, ale od kiedy ty jesteś taki upierdliwy, co Hernandez? - jęknęłam. Zaśmiał się, siadając na huśtawce. Podeszłam kilka kroków bliżej i oparłam się o płotek. - Mam całkowicie dość jednej części mojego życia - wyznałam, załamując ręce. - Siedzi to w mojej głowie, a ja nie potrafię tego przegonić, chociaż tak bardzo się staram. Nie działa kompletnie nic. A ta bezradność doprowadza mnie do szału.
- Im bardziej będziesz chciała się pozbyć tych myśli, tym będzie o to trudniej - zauważył. Widziałam na jego twarzy troskę. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego jakie mam szczęście. Kto jeszcze ma tylu wspaniałych starszych braci? Mogłam nie widzieć się z nimi wiele miesięcy, jak z Xavim, ale wiedziałam, że zawsze mogę na nich liczyć. Siedziało to w mojej podświadomości. Mam najwspanialszą rodzinę, przyjaciół, którzy nie będą mi wciskać kitu o tym, że będzie dobrze, a ochrzanią nawet jeśli nie będzie do tego powodu. Wszystko po to, żeby mnie zmobilizować do niepoddawania się, do dalszej gry, walki o to na czym mi zależy, o to czego pragnę, o czym marzę.
Nie wiedziałam co mam mu opowiedzieć, chociaż czułam, że ma rację. Przeżywam to tak bardzo ze względu na to, że nie potrafię wyrzucić tego ze swojego życia, wykopać za drzwi. Jestem za słaba, żeby dać temu radę. Wyjazd wcale tak dużo mnie nie nauczył. Bo czego mogłam się nauczyć, będąc tysiące kilometrów od mojego największego problemu? Jakim cudem miałam zdobyć wiedzę o walce z tym bólem, nie stykając się z nim twarzą w twarz na co dzień? Uciekłam. Po prostu. Zwiałam jak tchórz i naprawdę tego żałuję.
- Ile jeszcze razy odlecisz?
- Wybacz. Myślałam o tym co powiedziałeś - wytłumaczyłam pośpiesznie. Nie chciałam go zbywać, olewać. Chciałam porozmawiać, ale szczerze nie miałam pojęcia jak się do tego zabrać. Ogólnie zwierzanie się nie było moją mocną stroną, coś jak dla Daniego. Praktycznie jedyną osobą, której bez problemu mówiłam o wszystkim był David. Jako taki mój starszy braciszek od wylewania łez i grożenia każdemu kto mnie tknie. - I o paru innych rzeczach też. Dużo się wydarzyło odkąd wróciłam. O wiele więcej niż wtedy, gdy postanowiłam uciec.
- David wspominał co nieco na ten temat, ale nigdy nie chciał dokończyć. Rzucał krótkie uwagi, które niby miały mnie nakierować na temat, a tak naprawdę z każdą kolejną wiedziałem coraz mniej.
Uśmiechnęłam się, bo to było tak bardzo w stylu Davida. Ze mną też tak często grał. Szczególnie, kiedy byłam w Kanadzie, a w jego życiu zaczęły się problemy z Pattie. Mówił mi kilka słów i twierdził, że wyjaśnił mi wszystko, a ja tak naprawdę dowiedziałam się tylko, że z nią rozmawiał. A później oczekiwał opowieści z mojej strony. Streszczałam mu swoje dnie, bo niby jak miałam go zaatakować przez telefon? Na miejscu dostałby porządny opierdol i od razu zwierzyłby się ze wszystkiego. A tak to nie było wyjścia, musiałam sama zastanawiać się co takiego trapi mojego przyjaciela i snuć różne teorie. Niestety jedna z nich, ta którą od razu wyrzuciłam z głowy, się sprawdziła. Rozwiedli się, a David jest w dołku.
- Znam ten jego sposób opowiadania - odezwałam się. - Wiem, że znowu zamilkłam na dłuższą chwilę, ale mam chyba dzisiaj dzień rozmyślania. Cały czas napływają mi do głowy nowe wspomnienia. Raz myślę o Vivienne, raz o Cescu, a potem jeszcze o Davidzie i jego rozwodzie. Dlaczego życie musi się tak komplikować? Niby wiem, że bez cierpienia nie bylibyśmy w stanie zrozumieć naszego szczęścia, ale jak ma mnie to pocieszyć, kiedy nie wiem na czym stoję?
- Nie ma prostszego pytania od tego - stwierdził, uśmiechając się delikatnie. Zdziwiłam się, ale w sumie mogłam się tego spodziewać. To Xavi. On zawsze potrafi odpowiedzieć na wszystko. - Wstań, odpręż się i pomyśl przez chwilę. Na czym stoisz?
- Xavi... Daj spokój. Nie rozumiem o co ci chodzi.
- Poczekaj. Na czym stoisz? - powtórzył swoje pytanie, a ja w jednej chwili zrozumiałam. Stanął na przeciwko mnie, czekając na moją odpowiedź.
- Stoję na ziemi - westchnęłam, rozpościerając ręce. - Ale jak ma mi to pomóc? To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Dobrze o tym wiesz.
- To jest odpowiedź na twoje pytanie - upierał się, akcentując drugie słowo. - Stoisz na ziemi. A więc na niej żyjesz. Razem z milionami innych ludzi. Żyjesz na ziemi, czerpiesz z niej siłę czy z nie?
- Xavi, co jest z tobą nie tak?
- Odpowiedz - poprosił.
- Żyję na Ziemi, ale nie czerpię z niej siły.
- W takim razie co daje ci siłę?
- Nie wiem... Nie baw się ze mną w psychologa i świrniętą.
- Po prostu się zastanów. Może to ci jakoś pomoże.
- Niby jak? Nie mów mi, że w to wierzysz!
- Wierzę - odparł. Zdziwiłam się. Naprawdę. To chyba tak jakby wierzyć w świętego Mikołaja. - Siłę daje mi piłka. Możliwość rozegrania chociaż kilku minut nastraja mnie w niesamowity sposób do dalszej walki. O wszystko. Dążenie do celu to swego rodzaju walka. Każdego dnia walczysz o spełnienie swoich marzeń, o szczęście, o miłość. Kocham to co robię, jestem szczęśliwy, gdy mogę pobiegać sobie z piłką obok nogi i to mnie napędza. A dla ciebie co jest taką piłką nożną?
- Kiedyś myślałam, że Cesc - wyszeptałam. Czułam jak w oczach zbierają mi się łzy. Brunet bez słowa zrobił krok do przodu i objął mnie ramieniem.Położyłam głowę na jego ramieniu i wzięłam kilka głębokich oddechów. Nie mogę się rozpłakać w trakcie imprezy. Wrócę do domu, rzucę się na łóżko i tam dam upust wszystkiemu, ale nie tutaj. - Jesteś geniuszem, wiesz?
- Co ci pozwala tak sądzić? - spytał, przekrzywiając lekko głowę na bok. Uśmiechnęłam się. Zawsze wtedy wyglądał tak niepoważnie. Jak nie on. I to w nim najbardziej lubiłam. Opanowany, ale ze skłonnościami do wprawiania mnie w histeryczny stan, podczas którego nie mogę złapać oddechu przez ciągle trwający śmiech. Nigdy nie było wiadomo jaką kartę wyciągnie zza pleców, jak pocieszy. No poza tym, że zawsze skutecznie.
- Powtarzam ci to setny raz. Nie mów, że zapomniałeś.
- Dawno tego nie słyszałem z twoich ust.
- Nie powiem - oznajmiłam i po krótkim mierzeniu się wzrokiem, pociągnęłam go w stronę śmiejącej się grupki piłkarzy. Przenieśli się na nieco inny temat. Już nie rozmawiali o mnie i Cescu, co przyjęłam naprawdę z wielką ulgą. Nie pytajcie. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Możliwe nawet, że nie wiem nic. - Idę poszukać Davida.
- Jest z Pinto w salonie - poinformował mnie Leo. Przechodząc obok niego, przytuliłam go. Zaśmiał się i puścił mi oczko, kiedy odwróciłam się jeszcze do nich w drzwiach balkonowych. Villa rzeczywiście był w środku. Razem z bramkarzem dyskutowali o czymś, siedząc na kanapie. Z głośników dalej leciała taneczna muzyka, do której podśpiewywał po nosem pijany w trzy dupy Alves, opierający się plecami o fotel.
- Mogę się przysiąść?
- Panna Montenegro zawsze! - wykrzyknął Jose, na co David zawtórował z szerokim uśmiechem na twarzy. Wcisnęłam się pomiędzy nich i czekałam, aż któryś z nich rzuci jakąś ciekawą anegdotkę albo cokolwiek śmiesznego. - Wiecie co wy piękne dupska? Idę wrobić włam na łazienkę Puyola. Alves, ty pijana świnko, podnoś tyłek i na raz, dwa, trzy za mną! Bo mamusia będzie zła.
- Kiedy będzie trzy? I co masz do mojej mamusi? - wymruczał Dani, prostując się. Schowałam twarz w ramieniu Davida, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem i jeszcze bardziej go nie skonsternować. W tej chwili jego mina i tak była powalająca.
- Trzy! - krzyknął Pinto i nie czekając na, sprawiającego wrażenie śpiącego Daniego, wyszedł na korytarz. A potem jak było słychać wbiegł po schodach. Carles się wścieknie jak dotrze do niego ta wiadomość.
- Jedno pytanie. Czy Carles kiedykolwiek kogoś wpuścił do swojej łazienki?
- Nie - odparł po krótkim zastanowieniu i pomachał za wychodzącym Danim. - Będzie cyrk.
- Cyrk na kółkach - przytaknęłam.
- Ej, Montenegro, co jest? Też wpadłaś w dziurę? - spytał, dokładniej przyglądając się mojej twarzy. Spuściłam wzrok i strzepnęłam jego dłoń ze swojego policzka. - Niech zgadnę. Przylazłaś do mnie mając nadzieję, że już się dawno upiłem i nie zauważę, że coś się smuci?
- Po części tak - przyznałam. Uśmiechnął się triumfalnie, ale już chwilę później miał minę z tych, których nie lubię. Mówiła, że albo mu powiem albo będzie nie ciekawie.
- No to co jest?
- Wiesz, widziałam przed chwilą Leo. Wyglądał bardzo korzystnie. Może pójdziemy tam do nich? Po co mamy siedzieć tutaj sami?
- Heather.
- No co?
- Mów. Dobrze wiesz, że to z ciebie wyciągnę. Będziemy tu siedzieć dopóki mi nie powiesz. Nie dam się tak łatwo zbyć.
- Chciałam chociaż spróbować... - westchnęłam. - Zgoda. Powiem ci i na tym zakończymy tą rozmowę? Nie chcę słuchać żadnych pocieszeń. Nawet tego, że jestem skończoną idiotką, że się nad tym zastanawiam, jasne?
- Zaczynam się bać co ci wpadło do głowy - jęknął.
- Nic mi nie wpadło - zaprzeczyłam, zerkając w stronę ogrodu. Przed drzwi widać było piłkarzy stojących w półkolu, a wśród nich Cesca. David powędrował za moim wzrokiem i wiedziałam, że bezbłędnie odgadnął co się dzieje. - Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam zastanawiać się czy to ma sens. Czy damy radę. Bo minęło tyle lat, a ja boję się, że wszystko pójdzie nie tak jak powinno.
- Chcesz powiedzieć, że zastanawiasz się nad tym co będzie kiedyś? Heather Montenegro przejmuje się czymś innym niż teraźniejszość?
- Tak, Villa!
- Oj, dziecino... Jak we mgle z tobą, wiesz? - wyszeptał troskliwie mocno mnie przytulając. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam powieki. - Kochasz go?
- Kocham, ale...
- I nie ma żadnego ale. Nie stwarzaj niepotrzebnych problemów.
- A co jeśli podjęliśmy tą decyzję za szybko?
- Słuchaj. Jeśli nie macie być razem to nawet miesiące zastanawiania się nad tym nic nie pomogą.
- A potem wszystko się spieprzy. Ani nie będziemy razem ani nici z przyjaźni.
- Nie przejmuj się tym na co nie masz wpływu. Myśl o tym, że go kochasz, bo to jest najważniejsze. Wasze uczucie przetrwało kłamstwa i miesiące rozłąki. Nie możesz siedzieć, zastanawiając się czy dobrze robisz, bo wszystko ucieknie ci sprzed nosa i zostaniesz z niczym. Poza mną, idiotą, który oczywiście będzie cię wspierał, bo chce mu się płakać, jak widzi cię smutną.
- Rzadko przy mnie płaczesz - stwierdziłam. - Dziękuję. Musisz być bardzo mądrym idiotą, jeśli zawsze potrafisz mnie postawić na nogi.
- Zdarza mi się rzucić mądrą myślą - mruknął. Wstaliśmy i wyszliśmy na zewnątrz. Ogarnęłam wszystkich wzrokiem, szukając Maleny. Wsiąknęła. Co najlepsze nigdzie nie było też widać Carlesa. I korzystając z okazji, że jesteśmy przy nim, chwilę po nas Pinto z lekko odświeżonym i z pewnością rozbudzonym Danim, dołączyli do nas. Ten pierwszy trzymał w dłoni przedmiot, który był dla niego jak jakieś trofeum. Podniósł je nad głowę i uśmiechnął się szeroko.
- Lokówka. Oni mają lokówkę Puyola? - zdziwił się Leo. Skinęłam głową, śmiejąc się pod nosem z ich celebrowania tego zdarzenia.
- Jak on ma taką zajefajną lokówkę to ja się nie dziwię, że jego loczki tak fajnie sterczą i podskakują jak sprężynki - rzucił chyba bez namysłu Thiago i zaraz zniknął gdzieś w krzakach. Poważnie. Schował się za iglastym czymś wyrastającym z ziemi.
- Będę śpiewać - oznajmił Jose, wymachując nad głową swoją zdobyczą. Podeszłam bliżej uśmiechniętego Cesca i przytuliłam się do niego. Poczułam jego ramię obejmujące mnie mocno i usta, dotykające mojego czoła, włosów. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej i z zaciekawieniem czekałam na to co bramkarz wymyślił.
- Gdzie wcześniej zniknęłaś?
- Rozmawiałam z Xavim, a potem z Davidem. O nas - przyznałam.
- O nas?
- Tak. Później ci wszystko wytłumaczę. Teraz Pinto zaczyna śpiewać.
Na szczęście dla piłkarza nadal nigdzie nie było widać organizatora, bo inaczej byłoby źle. Oj, bardzo źle. Dotykać lokówki Carlesa nie ma prawa nikt poza nim samym. Tak było od zawsze i jest nadal. To, aż cud, że jego łazienka nie była zamknięta na klucz. Zazwyczaj obrońca chodził z nim, schowanym bezpiecznie w kieszeni spodni. Szczególnie, gdy przyjmował w domu swoich szalonych kumpli.
Chcę mieć loka,
ładnego loka,
pięknego loka.
Będziemy robili loka,
wspaniałego loka!
Złota lokówka
zakręciła mi w głowie
i chcę mieć loka,
sprężystego loka,
pięknego loka!
W momencie, gdy piłkarze kończyli podśpiewywanie sobie tej pioseneczki po raz trzeci, do ogrodu wszedł Carles. Zamarli wszyscy, włącznie z najgłośniej drącym się Danim. Jose pośpiesznie schował lokówkę za plecy, uśmiechając się anielsko w stronę kumpla z drużyny, który chyba nie dostrzegł w ich zachowaniu nic dziwnego, bo przeszedł obok niech bez słowa i zasiadł na krześle przy basenie. Mijały minuty, a nikt się nie odzywał. W końcu pojawiła się też Malena. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. Zatrzymała się obok mnie i Cesca, nie mówiąc ani słowa. Jak nic wydarzyło się coś ciekawego. A ja jeszcze dzisiaj dowiem się co. Nie ma innej opcji.
Pięć minut po dwunastej zabawa oczywiście trwała w najlepsze. Co więcej, z minuty na minutę rozkręcała się coraz bardziej. Siedziałam obok Cesca na ławeczce na tarasie, z której mieliśmy idealny widok na to co wyprawia reszta w salonie.
Jose cały czas latał z własnością Carlesa. Ale ten tak zapatrzony w Malenę nawet tego nie zauważał. Jednak wesołą piosenkę zamieniono na coś konstruktywniejszego jak na przykład, wydobywający się obecnie z głośników singiel Don Omara. Stukałam butem o podłogę do rytmu, a Cesc tylko śmiał się w moje włosy. Walnęłam go otwartą dłonią w kolano, ale spowodowałam tym jedynie jeszcze większy śmiech.
- Ty widzisz to samo co ja? Pedro przed chwilą wypił duszkiem trzy drinki Daniego, jeden za drugim i trzyma się na nogach! - wymamrotałam, przypatrując się uważnie jego poczynaniom. Z małym trudem, ale jednak wdrapał się na oparcie kanapy. Kanapy, na której pragnę dodać, smacznie spał Victor. A Pedro, ten pozbawiony uczuć, bezlitosny Pedro, przeszedł po nim i teraz stał na oparciu. Lekko się chwiejąc, ale trzeba przyznać równowagę utrzymywał sprawnie.
- A Gerard robi te swoje wygibasy i myśli, że ktoś będzie mu potem klaskał i gratulował świetnego poczucia rytmu.
- On zawsze taki był, prawda?
- Nie pamiętasz? Tylko mu tego nie mów. Obrazi się na ciebie i przez miesiąc nie będzie cie obdarzał swoją uwagą, uważając to za największą karę świata. I to tylko dlatego, że masz takie szczęście i nie pamiętasz co wyrabiał w podstawówce.
- Oj, cicho! Pamiętam! To, że pewnego pięknego, bodajże czerwcowego dnia latałeś przez jedną przerwę po szkole w żółtej spódnicy pamiętam doskonale.
- Ale tego, że Gerard latał obok mnie w zielonej, już nie? - prychnął.
- Nie lubię zielonego - zaśmiałam się, całując go w policzek. - Ty patrz! Villa tańczy z jakąś laską! Kto to jest?
- Kiedyś mordowałaś mnie wzrokiem jak spojrzałem na „jakąś laskę” - zaśmiał się, pokazując mi język. Po raz drugi już, pacnęłam go z dłoni w nogę i wróciłam do podziwiania tańca przyjaciela. Dziewczyna miała długie, brązowe włosy i ładną, malinową sukienkę. Plus, ogromny plus, że nie była blondynką. Jakoś niedobrze mi się robi jak widzę Villę obok jakiejś blondynki. Rzecz jasna, tej której nie znam. Tak jak w tym wypadku.
- Ładna jest. Może się chłopaczyna wreszcie otrząsnęła?
- Zaraz tam polecisz i go wyswatasz? - prychnął. Jeszcze jedno jego zdanie, a się obrażę
- A chcesz oberwać? - warknęłam. Przez moment patrzyliśmy na siebie wyzywająco, ale trwało to zaledwie kilka sekund, bo później mnie pocałował.
- Ekhem - zakaszlał ktoś za nami. Wyrwałam się z objęć piłkarza i zerknęłam do tyłu. Leo Messi we własnej osobie. - Pozwoliłem sobie wam przerwać - uśmiechnął się.
- Żaden problem. Siadaj i podziwiaj razem z nami szalejącego na parkiecie Villę. Ale zdecydowanie bardziej przypatrz się jego partnerce. Znasz? - zagadnęłam już całkiem, odrywając się od Cesca. Spojrzał na mnie z miną, której znaczenia wolałam nie odczytywać.
- Jest w sztabie szkoleniowym - odparł po chwili. - Jenna z tego co pamiętam. I od razu uprzedzam twoje kolejne pytanie, nie znam jej za dobrze, ale wydaje się być, hm, miła.
- Jenna powiadasz? Nie powiem, że zawsze chciałam mieć tak na imię, ale nie jest źle.
- Nie licz na nic więcej - odezwał się w momencie, gdy ja obmyślałam już plan zeswatania przyjaciela z tą ładną i podobno miłą dziewczyną.
- Dlaczego musisz mówić jak Fabregas? - żachnęłam się. - Od razu ucinasz wszystkie moje próby pomocy przyjacielowi. A ja naprawdę chcę dla niego wszystkiego co najlepsze prosto z serca.
- Chłopiec sam sobie poradzi - westchnął Cesc. - Chcecie coś do picia?
- Zostawiasz mnie?
- Nie podoba ci się towarzystwo?
- Podoba, ale to nie zmienia faktu, że mnie zostawiasz.
- Oddychaj i dasz radę - mruknął, całując mnie przelotem w policzek.
- Nic od ciebie nie chcemy, prawda? - spróbowałam zsolidaryzować się z nowym kolegą. Przytaknął ze śmiechem i zostaliśmy sami. Cała zgraja bawiła się już w środku. Niektórzy smacznie spali, ale na przykład taki Pique bez wytchnienia kręcił tyłkiem na prawo i lewo, a Sergio z Danim próbowali utrzymać równowagę chodząc po brzegach stołu. Ich rozumowanie na trzeźwo już mnie przeraża, ale ich logika po pijaku, to jest już zdecydowanie ponad moje siły...
- Długo mieszkałaś w Kanadzie? - zapytał. A mnie zdziwiło, że nie wie tego od Davida.
- Sześć lat.
- Czyli studiowałaś też tam?
- Dokładnie. Nie mogłam znaleźć nigdzie pracy i postanowiłam wrócić, bo tutaj zawsze mogę liczyć na poręczenie od taty.
- David uważa, że jesteś dobra. Podobno brałaś udział w projektowaniu jego ogrodu.
- Czy on nie miał ciekawszych zajęć? - westchnęłam bez namysłu. Zdziwiona mina Leo dała mi znać, że jednak muszę wytłumaczyć o co tak właściwie mi chodzi. - No wiesz. Mam wrażenie, że każdemu o mnie opowiadał. Tylko przyszłam tutaj, wpadłam na Alexisa i co się okazuje? Kochany Villa mu o mnie opowiadał. Ja nie wiem o połowie ludzi tutaj praktycznie nic, a oni możliwe, że znają pół mojego życiorysu.
- Nie opowiadał ci o tym co się dzieje w Barcelonie?
- Opowiadał. Ale robił to tak, że w rzeczywistości mówił mi niewiele. Dzwoniłam do niego z zamiarem wyciągnięcia z niego wszystkich informacji, a kończyło się na tym, że to ja cały czas opowiadałam. Siedząc na przeciwko niego zdecydowanie łatwiej coś wyciągnąć.
- No fakt. Zbyt chętny do zwierzania się ze swoich problemów to on nie jest. Woli wszystkich wokół pocieszać niż być pocieszanym.
- Lepiej tego ująć nie można! - wykrzyknęłam, klaskając w dłonie. - Nie masz czasem ochoty wrócić do Argentyny?
- Co masz na myśli? Pytasz czy mam takie dni, że chętnie rzuciłbym wszystko i tam poleciał?
- Dokładnie o to. Czułam się dobrze w Kanadzie. Poznałam świetnych ludzi i nie było mi tam nie wiadomo jak źle, ale codziennie była przy mnie myśl o Barcelonie.
- To jest coś takiego, że wstaję z łóżka i w podświadomości mam zapisaną myśl, że urodziłem się w Rosario, pochodzę stamtąd, ale teraz jestem tutaj, w Hiszpanii, gram dla FC Barcelony i chociaż tęsknie za ludźmi i ogólnie całym miastem, czuję się tutaj szczęśliwy. Nie ma opcji, żebym wyjechał i już nie wrócił.
- Takie dwa domy? W obydwóch miejscach czujesz się równie dobrze.
- Fabregas wraca - oznajmił. Zauważyłam, że z jego twarzy nie schodził uśmiech. Był zupełnie inny niż ci szaleńcy w salonie. Taki spokojny. Na pierwszy rzut oka w ogóle nie pasujący do tej zgrai. No, ale pozory lubią mylić.
- Porywam cię - uśmiechnął się do mnie. - Pozwolisz przyjacielu? - zwrócił się do Leo.
- A uciekajcie gdzie chcecie. I to jest mój przyjaciel, jasne? - zagrzmiał Villa, sadowiąc się obok Argentyńczyka.
Z małym poczuciem żalu dostrzegłam, że ładna Jenna tańczy teraz z panem Alvesem. Na korytarzu przed wyjściem próbował powstrzymać nas Carles, ale alkohol płynący w jego żyłach jednak robił swoje i mu się nie udało. Tym bardziej, że zza ściany wyjrzała uśmiechnięta twarz Maleny. To powinno wszystko tłumaczyć.
- Gdzie idziemy?
- Mam nadzieję, że nadal lubisz nocne spacery? - odparł pytaniem. Moją odpowiedzią było wtulenie się w niego. Niczego nie lubię w Barcelonie tak bardzo, jak spacerów po jej uliczkach nocą.
~*~
Miał
być mądry, jest dziwny. Poważnie. Nie ogarniam rozmów Heather z Xavim i Leo.
Imprezę oficjalnie można uznać za zakończoną. W następnym powitacie na
pewno z radością Vivienne, bo będzie miała swoje kilka linijek. :D A i
zmieniłam zdjęcia w bohaterach. ;)
PS. Zapraszam was na rozdanie genialnej torby TUTAJ.
PS. Zapraszam was na rozdanie genialnej torby TUTAJ.