.

.

niedziela, 21 października 2012

El número ocho;

Jak odpowiedzieć na wszystkie dręczące na pytania? To w ogóle jest możliwe? Bo ja nie znajduję odpowiedzi na żadne z nich. 

Stałam z grupką piłkarzy, udając, że słucham każdego ich słowa. Przytakiwałam co chwilę, bądź rzucałam krótki komentarz, żeby nie podpaść. Na szczęście wszyscy byli tak zajęci obgadywaniem mnie i Cesca, nie zważając na to, że ja stoję obok nich, że nikt nie zauważył mojego odpływania w inne krainy. Nie wiem dlaczego, ale właśnie w tej chwili, w środku jednej z najlepszych imprez na jakich byłam przez całe moje dotychczasowe życie, zaczęłam myśleć o swoich problemach. Przede wszystkim nurtowało mnie kłamstwo Anne. Starałam się wyrzucić to ze swojego umysłu tak samo jak chciałam wyrzucić i ją samą, ale oczywiście nie było z tym tak łatwo. Jakby nie było przyjaźniłyśmy się od dziecka. Co więcej - jesteśmy kuzynkami. Jesteśmy rodziną. Przez ten fakt jest mi jeszcze trudniej. Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie. Wirowało w mojej głowie, pokazując jak bardzo bezsilna jestem w tej sprawie. Jak mało mogę zrobić, a właściwie, że nic nie mogę. Jedynie patrzeć na to co się dzieje wokół mnie. Bez jakiejkolwiek możliwości ingerowania, działania na swoją korzyść.
   - Nie słuchasz mnie - mruknął Xavi, przypatrując się mojej zamyślonej twarzy. Zrezygnowała skinęłam głową i czekałam na to co powie dalej. Nie spodziewałam się złości, ten piłkarz nie należał do ludzi wściekających się bez powodu. - Co się dzieje? Wcześniej byłaś z nami, a teraz tylko udajesz.
   - Straciłam ochotę na latanie po ogrodzie ze szczotką między nogami - westchnęłam, wskazując palcem na poczynania Pinto i Gerarda.
   - Wystarczyłoby, żebyś zaczęła odpowiadać na pytania - stwierdził, nie ustępując.
   - Przepraszam, ale od kiedy ty jesteś taki upierdliwy, co Hernandez? - jęknęłam. Zaśmiał się, siadając na huśtawce. Podeszłam kilka kroków bliżej i oparłam się o płotek. - Mam całkowicie dość jednej części mojego życia - wyznałam, załamując ręce. - Siedzi to w mojej głowie, a ja nie potrafię tego przegonić, chociaż tak bardzo się staram. Nie działa kompletnie nic. A ta bezradność doprowadza mnie do szału.
   - Im bardziej będziesz chciała się pozbyć tych myśli, tym będzie o to trudniej - zauważył. Widziałam na jego twarzy troskę. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego jakie mam szczęście. Kto jeszcze ma tylu wspaniałych starszych braci? Mogłam nie widzieć się z nimi wiele miesięcy, jak z Xavim, ale wiedziałam, że zawsze mogę na nich liczyć. Siedziało to w mojej podświadomości. Mam najwspanialszą rodzinę, przyjaciół, którzy nie będą mi wciskać kitu o tym, że będzie dobrze, a ochrzanią nawet jeśli nie będzie do tego powodu. Wszystko po to, żeby mnie zmobilizować do niepoddawania się, do dalszej gry, walki o to na czym mi zależy, o to czego pragnę, o czym marzę.
   Nie wiedziałam co mam mu opowiedzieć, chociaż czułam, że ma rację. Przeżywam to tak bardzo ze względu na to, że nie potrafię wyrzucić tego ze swojego życia, wykopać za drzwi. Jestem za słaba, żeby dać temu radę. Wyjazd wcale tak dużo mnie nie nauczył. Bo czego mogłam się nauczyć, będąc tysiące kilometrów od mojego największego problemu? Jakim cudem miałam zdobyć wiedzę o walce z tym bólem, nie stykając się z nim twarzą w twarz na co dzień? Uciekłam. Po prostu. Zwiałam jak tchórz i naprawdę tego żałuję.
   - Ile jeszcze razy odlecisz?
   - Wybacz. Myślałam o tym co powiedziałeś - wytłumaczyłam pośpiesznie. Nie chciałam go zbywać, olewać. Chciałam porozmawiać, ale szczerze nie miałam pojęcia jak się do tego zabrać. Ogólnie zwierzanie się nie było moją mocną stroną, coś jak dla Daniego. Praktycznie jedyną osobą, której bez problemu mówiłam o wszystkim był David. Jako taki mój starszy braciszek od wylewania łez i grożenia każdemu kto mnie tknie. - I o paru innych rzeczach też. Dużo się wydarzyło odkąd wróciłam. O wiele więcej niż wtedy, gdy postanowiłam uciec.
   - David wspominał co nieco na ten temat, ale nigdy nie chciał dokończyć. Rzucał krótkie uwagi, które niby miały mnie nakierować na temat, a tak naprawdę z każdą kolejną wiedziałem coraz mniej.
   Uśmiechnęłam się, bo to było tak bardzo w stylu Davida. Ze mną też tak często grał. Szczególnie, kiedy byłam w Kanadzie, a w jego życiu zaczęły się problemy z Pattie. Mówił mi kilka słów i twierdził, że wyjaśnił mi wszystko, a ja tak naprawdę dowiedziałam się tylko, że z nią rozmawiał. A później oczekiwał opowieści z mojej strony. Streszczałam mu swoje dnie, bo niby jak miałam go zaatakować przez telefon? Na miejscu dostałby porządny opierdol i od razu zwierzyłby się ze wszystkiego. A tak to nie było wyjścia, musiałam sama zastanawiać się co takiego trapi mojego przyjaciela i snuć różne teorie. Niestety jedna z nich, ta którą od razu wyrzuciłam z głowy, się sprawdziła. Rozwiedli się, a David jest w dołku.
   - Znam ten jego sposób opowiadania - odezwałam się. - Wiem, że znowu zamilkłam na dłuższą chwilę, ale mam chyba dzisiaj dzień rozmyślania. Cały czas napływają mi do głowy nowe wspomnienia. Raz myślę o Vivienne, raz o Cescu, a potem jeszcze o Davidzie i jego rozwodzie. Dlaczego życie musi się tak komplikować? Niby wiem, że bez cierpienia nie bylibyśmy w stanie zrozumieć naszego szczęścia, ale jak ma mnie to pocieszyć, kiedy nie wiem na czym stoję?
   - Nie ma prostszego pytania od tego - stwierdził, uśmiechając się delikatnie. Zdziwiłam się, ale w sumie mogłam się tego spodziewać. To Xavi. On zawsze potrafi odpowiedzieć na wszystko. - Wstań, odpręż się i pomyśl przez chwilę. Na czym stoisz?
   - Xavi... Daj spokój. Nie rozumiem o co ci chodzi.
   - Poczekaj. Na czym stoisz? - powtórzył swoje pytanie, a ja w jednej chwili zrozumiałam. Stanął na przeciwko mnie, czekając na moją odpowiedź.
   - Stoję na ziemi - westchnęłam, rozpościerając ręce. - Ale jak ma mi to pomóc? To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Dobrze o tym wiesz.
   - To jest odpowiedź na twoje pytanie - upierał się, akcentując drugie słowo. - Stoisz na ziemi. A więc na niej żyjesz. Razem z milionami innych ludzi. Żyjesz na ziemi, czerpiesz z niej siłę czy z nie?
   - Xavi, co jest z tobą nie tak?
   - Odpowiedz - poprosił.
   - Żyję na Ziemi, ale nie czerpię z niej siły.
   - W takim razie co daje ci siłę?
   - Nie wiem... Nie baw się ze mną w psychologa i świrniętą.
   - Po prostu się zastanów. Może to ci jakoś pomoże.
   - Niby jak? Nie mów mi, że w to wierzysz!
   - Wierzę - odparł. Zdziwiłam się. Naprawdę. To chyba tak jakby wierzyć w świętego Mikołaja. - Siłę daje mi piłka. Możliwość rozegrania chociaż kilku minut nastraja mnie w niesamowity sposób do dalszej walki. O wszystko. Dążenie do celu to swego rodzaju walka. Każdego dnia walczysz o spełnienie swoich marzeń, o szczęście, o miłość. Kocham to co robię, jestem szczęśliwy, gdy mogę pobiegać sobie z piłką obok nogi i to mnie napędza. A dla ciebie co jest taką piłką nożną?
    - Kiedyś myślałam, że Cesc - wyszeptałam. Czułam jak w oczach zbierają mi się łzy. Brunet bez słowa zrobił krok do przodu i objął mnie ramieniem.Położyłam głowę na jego ramieniu i wzięłam kilka głębokich oddechów. Nie mogę się rozpłakać w trakcie imprezy. Wrócę do domu, rzucę się na łóżko i tam dam upust wszystkiemu, ale nie tutaj. - Jesteś geniuszem, wiesz?
   - Co ci pozwala tak sądzić? - spytał, przekrzywiając lekko głowę na bok. Uśmiechnęłam się. Zawsze wtedy wyglądał tak niepoważnie. Jak nie on. I to w nim najbardziej lubiłam. Opanowany, ale ze skłonnościami do wprawiania mnie w histeryczny stan, podczas którego nie mogę złapać oddechu przez ciągle trwający śmiech. Nigdy nie było wiadomo jaką kartę wyciągnie zza pleców, jak pocieszy. No poza tym, że zawsze skutecznie.
   - Powtarzam ci to setny raz. Nie mów, że zapomniałeś.
   - Dawno tego nie słyszałem z twoich ust.
   - Nie powiem - oznajmiłam i po krótkim mierzeniu się wzrokiem, pociągnęłam go w stronę śmiejącej się grupki piłkarzy. Przenieśli się na nieco inny temat. Już nie rozmawiali o mnie i Cescu, co przyjęłam naprawdę z wielką ulgą. Nie pytajcie. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Możliwe nawet, że nie wiem nic. - Idę poszukać Davida.
   - Jest z Pinto w salonie - poinformował mnie Leo. Przechodząc obok niego, przytuliłam go. Zaśmiał się i puścił mi oczko, kiedy odwróciłam się jeszcze do nich w drzwiach balkonowych. Villa rzeczywiście był w środku. Razem z bramkarzem dyskutowali o czymś, siedząc na kanapie. Z głośników dalej leciała taneczna muzyka, do której podśpiewywał po nosem pijany w trzy dupy Alves, opierający się plecami o fotel.
   - Mogę się przysiąść?
   - Panna Montenegro zawsze! - wykrzyknął Jose, na co David zawtórował z szerokim uśmiechem na twarzy. Wcisnęłam się pomiędzy nich i czekałam, aż któryś z nich rzuci jakąś ciekawą anegdotkę albo cokolwiek śmiesznego. - Wiecie co wy piękne dupska? Idę wrobić włam na łazienkę Puyola. Alves, ty pijana świnko, podnoś tyłek i na raz, dwa, trzy za mną! Bo mamusia będzie zła.
   - Kiedy będzie trzy? I co masz do mojej mamusi? - wymruczał Dani, prostując się. Schowałam twarz w ramieniu Davida, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem i jeszcze bardziej go nie skonsternować. W tej chwili jego mina i tak była powalająca.
   - Trzy! - krzyknął Pinto i nie czekając na, sprawiającego wrażenie śpiącego Daniego, wyszedł na korytarz. A potem jak było słychać wbiegł po schodach. Carles się wścieknie jak dotrze do niego ta wiadomość.
   - Jedno pytanie. Czy Carles kiedykolwiek kogoś wpuścił do swojej łazienki?
   - Nie - odparł po krótkim zastanowieniu i pomachał za wychodzącym Danim. - Będzie cyrk.
   - Cyrk na kółkach - przytaknęłam.
   - Ej, Montenegro, co jest? Też wpadłaś w dziurę? - spytał, dokładniej przyglądając się mojej twarzy. Spuściłam wzrok i strzepnęłam jego dłoń ze swojego policzka. - Niech zgadnę. Przylazłaś do mnie mając nadzieję, że już się dawno upiłem i nie zauważę, że coś się smuci?
   - Po części tak - przyznałam. Uśmiechnął się triumfalnie, ale już chwilę później miał minę z tych, których nie lubię. Mówiła, że albo mu powiem albo będzie nie ciekawie.
   - No to co jest?
   - Wiesz, widziałam przed chwilą Leo. Wyglądał bardzo korzystnie. Może pójdziemy tam do nich? Po co mamy siedzieć tutaj sami?
   - Heather.
   - No co?
   - Mów. Dobrze wiesz, że to z ciebie wyciągnę. Będziemy tu siedzieć dopóki mi nie powiesz. Nie dam się tak łatwo zbyć.
   - Chciałam chociaż spróbować... - westchnęłam. - Zgoda. Powiem ci i na tym zakończymy tą rozmowę? Nie chcę słuchać żadnych pocieszeń. Nawet tego, że jestem skończoną idiotką, że się nad tym zastanawiam, jasne?
   - Zaczynam się bać co ci wpadło do głowy - jęknął.
   - Nic mi nie wpadło - zaprzeczyłam, zerkając w stronę ogrodu. Przed drzwi widać było piłkarzy stojących w półkolu, a wśród nich Cesca. David powędrował za moim wzrokiem i wiedziałam, że bezbłędnie odgadnął co się dzieje. - Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam zastanawiać się czy to ma sens. Czy damy radę. Bo minęło tyle lat, a ja boję się, że wszystko pójdzie nie tak jak powinno.
   - Chcesz powiedzieć, że zastanawiasz się nad tym co będzie kiedyś? Heather Montenegro przejmuje się czymś innym niż teraźniejszość?
   - Tak, Villa!
   - Oj, dziecino... Jak we mgle z tobą, wiesz? - wyszeptał troskliwie mocno mnie przytulając. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam powieki. - Kochasz go?
   - Kocham, ale...
   - I nie ma żadnego ale. Nie stwarzaj niepotrzebnych problemów.
   - A co jeśli podjęliśmy tą decyzję za szybko?
   - Słuchaj. Jeśli nie macie być razem to nawet miesiące zastanawiania się nad tym nic nie pomogą.
   - A potem wszystko się spieprzy. Ani nie będziemy razem ani nici z przyjaźni.
   - Nie przejmuj się tym na co nie masz wpływu. Myśl o tym, że go kochasz, bo to jest najważniejsze. Wasze uczucie przetrwało kłamstwa i miesiące rozłąki. Nie możesz siedzieć, zastanawiając się czy dobrze robisz, bo wszystko ucieknie ci sprzed nosa i zostaniesz z niczym. Poza mną, idiotą, który oczywiście będzie cię wspierał, bo chce mu się płakać, jak widzi cię smutną.
   - Rzadko przy mnie płaczesz - stwierdziłam. - Dziękuję. Musisz być bardzo mądrym idiotą, jeśli zawsze potrafisz mnie postawić na nogi.
   - Zdarza mi się rzucić mądrą myślą - mruknął. Wstaliśmy i wyszliśmy na zewnątrz. Ogarnęłam wszystkich wzrokiem, szukając Maleny. Wsiąknęła. Co najlepsze nigdzie nie było też widać Carlesa. I korzystając z okazji, że jesteśmy przy nim, chwilę po nas Pinto z lekko odświeżonym i z pewnością rozbudzonym Danim, dołączyli do nas. Ten pierwszy trzymał w dłoni przedmiot, który był dla niego jak jakieś trofeum. Podniósł je nad głowę i uśmiechnął się szeroko.
   - Lokówka. Oni mają lokówkę Puyola? - zdziwił się Leo. Skinęłam głową, śmiejąc się pod nosem z ich celebrowania tego zdarzenia.
   - Jak on ma taką zajefajną lokówkę to ja się nie dziwię, że jego loczki tak fajnie sterczą i podskakują jak sprężynki - rzucił chyba bez namysłu Thiago i zaraz zniknął gdzieś w krzakach. Poważnie. Schował się za iglastym czymś wyrastającym z ziemi.
    - Będę śpiewać - oznajmił Jose, wymachując nad głową swoją zdobyczą. Podeszłam bliżej uśmiechniętego Cesca i przytuliłam się do niego. Poczułam jego ramię obejmujące mnie mocno i usta, dotykające mojego czoła, włosów. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej i z zaciekawieniem czekałam na to co bramkarz wymyślił.
   - Gdzie wcześniej zniknęłaś?
   - Rozmawiałam z Xavim, a potem z Davidem. O nas - przyznałam.
   - O nas?
   - Tak. Później ci wszystko wytłumaczę. Teraz Pinto zaczyna śpiewać.
   Na szczęście dla piłkarza nadal nigdzie nie było widać organizatora, bo inaczej byłoby źle. Oj, bardzo źle. Dotykać lokówki Carlesa nie ma prawa nikt poza nim samym. Tak było od zawsze i jest nadal. To, aż cud, że jego łazienka nie była zamknięta na klucz. Zazwyczaj obrońca chodził z nim, schowanym bezpiecznie w kieszeni spodni. Szczególnie, gdy przyjmował w domu swoich szalonych kumpli.

Chcę mieć loka,
ładnego loka,
pięknego loka.
Będziemy robili loka,
wspaniałego loka!
Złota lokówka
zakręciła mi w głowie
i chcę mieć loka,
sprężystego loka,
pięknego loka!


   W momencie, gdy piłkarze kończyli podśpiewywanie sobie tej pioseneczki po raz trzeci, do ogrodu wszedł Carles. Zamarli wszyscy, włącznie z najgłośniej drącym się Danim. Jose pośpiesznie schował lokówkę za plecy, uśmiechając się anielsko w stronę kumpla z drużyny, który chyba nie dostrzegł w ich zachowaniu nic dziwnego, bo przeszedł obok niech bez słowa i zasiadł na krześle przy basenie. Mijały minuty, a nikt się nie odzywał. W końcu pojawiła się też Malena. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. Zatrzymała się obok mnie i Cesca, nie mówiąc ani słowa. Jak nic wydarzyło się coś ciekawego. A ja jeszcze dzisiaj dowiem się co. Nie ma innej opcji.



Pięć minut po dwunastej zabawa oczywiście trwała w najlepsze. Co więcej, z minuty na minutę rozkręcała się coraz bardziej. Siedziałam obok Cesca na ławeczce na tarasie, z której mieliśmy idealny widok na to co wyprawia reszta w salonie.
   Jose cały czas latał z własnością Carlesa. Ale ten tak zapatrzony w Malenę nawet tego nie zauważał. Jednak wesołą piosenkę zamieniono na coś konstruktywniejszego jak na przykład, wydobywający się obecnie z głośników singiel Don Omara. Stukałam butem o podłogę do rytmu, a Cesc tylko śmiał się w moje włosy. Walnęłam go otwartą dłonią w kolano, ale spowodowałam tym jedynie jeszcze większy śmiech.
   - Ty widzisz to samo co ja? Pedro przed chwilą wypił duszkiem trzy drinki Daniego, jeden za drugim i trzyma się na nogach! - wymamrotałam, przypatrując się uważnie jego poczynaniom. Z małym trudem, ale jednak wdrapał się na oparcie kanapy. Kanapy, na której pragnę dodać, smacznie spał Victor. A Pedro, ten pozbawiony uczuć, bezlitosny Pedro, przeszedł po nim i teraz stał na oparciu. Lekko się chwiejąc, ale trzeba przyznać równowagę utrzymywał sprawnie.
   - A Gerard robi te swoje wygibasy i myśli, że ktoś będzie mu potem klaskał i gratulował świetnego poczucia rytmu.
   - On zawsze taki był, prawda?
   - Nie pamiętasz? Tylko mu tego nie mów. Obrazi się na ciebie i przez miesiąc nie będzie cie obdarzał swoją uwagą, uważając to za największą karę świata. I to tylko dlatego, że masz takie szczęście i nie pamiętasz co wyrabiał w podstawówce.
   - Oj, cicho! Pamiętam! To, że pewnego pięknego, bodajże czerwcowego dnia latałeś przez jedną przerwę po szkole w żółtej spódnicy pamiętam doskonale.
   - Ale tego, że Gerard latał obok mnie w zielonej, już nie? - prychnął.
   - Nie lubię zielonego - zaśmiałam się, całując go w policzek. - Ty patrz! Villa tańczy z jakąś laską! Kto to jest?
   - Kiedyś mordowałaś mnie wzrokiem jak spojrzałem na jakąś laskę - zaśmiał się, pokazując mi język. Po raz drugi już, pacnęłam go z dłoni w nogę i wróciłam do podziwiania tańca przyjaciela. Dziewczyna miała długie, brązowe włosy i ładną, malinową sukienkę. Plus, ogromny plus, że nie była blondynką. Jakoś niedobrze mi się robi jak widzę Villę obok jakiejś blondynki. Rzecz jasna, tej której nie znam. Tak jak w tym wypadku.
   - Ładna jest. Może się chłopaczyna wreszcie otrząsnęła?
   - Zaraz tam polecisz i go wyswatasz? - prychnął. Jeszcze jedno jego zdanie, a się obrażę
   - A chcesz oberwać? - warknęłam. Przez moment patrzyliśmy na siebie wyzywająco, ale trwało to zaledwie kilka sekund, bo później mnie pocałował.
   - Ekhem - zakaszlał ktoś za nami. Wyrwałam się z objęć piłkarza i zerknęłam do tyłu. Leo Messi we własnej osobie. - Pozwoliłem sobie wam przerwać - uśmiechnął się.
   - Żaden problem. Siadaj i podziwiaj razem z nami szalejącego na parkiecie Villę. Ale zdecydowanie bardziej przypatrz się jego partnerce. Znasz? - zagadnęłam już całkiem, odrywając się od Cesca. Spojrzał na mnie z miną, której znaczenia wolałam nie odczytywać.
   - Jest w sztabie szkoleniowym - odparł po chwili. - Jenna z tego co pamiętam. I od razu uprzedzam twoje kolejne pytanie, nie znam jej za dobrze, ale wydaje się być, hm, miła.
   - Jenna powiadasz? Nie powiem, że zawsze chciałam mieć tak na imię, ale nie jest źle.
   - Nie licz na nic więcej - odezwał się w momencie, gdy ja obmyślałam już plan zeswatania przyjaciela z tą ładną i podobno miłą dziewczyną.
   - Dlaczego musisz mówić jak Fabregas? - żachnęłam się. - Od razu ucinasz wszystkie moje próby pomocy przyjacielowi. A ja naprawdę chcę dla niego wszystkiego co najlepsze prosto z serca.
   - Chłopiec sam sobie poradzi - westchnął Cesc. - Chcecie coś do picia?
   - Zostawiasz mnie?
   - Nie podoba ci się towarzystwo?
   - Podoba, ale to nie zmienia faktu, że mnie zostawiasz.
   - Oddychaj i dasz radę - mruknął, całując mnie przelotem w policzek.
   - Nic od ciebie nie chcemy, prawda? - spróbowałam zsolidaryzować się z nowym kolegą. Przytaknął ze śmiechem i zostaliśmy sami. Cała zgraja bawiła się już w środku. Niektórzy smacznie spali, ale na przykład taki Pique bez wytchnienia kręcił tyłkiem na prawo i lewo, a Sergio z Danim próbowali utrzymać równowagę chodząc po brzegach stołu. Ich rozumowanie na trzeźwo już mnie przeraża, ale ich logika po pijaku, to jest już zdecydowanie ponad moje siły...
   - Długo mieszkałaś w Kanadzie? - zapytał. A mnie zdziwiło, że nie wie tego od Davida.
   - Sześć lat.
   - Czyli studiowałaś też tam?
   - Dokładnie. Nie mogłam znaleźć nigdzie pracy i postanowiłam wrócić, bo tutaj zawsze mogę liczyć na poręczenie od taty.
   - David uważa, że jesteś dobra. Podobno brałaś udział w projektowaniu jego ogrodu.
   - Czy on nie miał ciekawszych zajęć? - westchnęłam bez namysłu. Zdziwiona mina Leo dała mi znać, że jednak muszę wytłumaczyć o co tak właściwie mi chodzi. - No wiesz. Mam wrażenie, że każdemu o mnie opowiadał. Tylko przyszłam tutaj, wpadłam na Alexisa i co się okazuje? Kochany Villa mu o mnie opowiadał. Ja nie wiem o połowie ludzi tutaj praktycznie nic, a oni możliwe, że znają pół mojego życiorysu.
   - Nie opowiadał ci o tym co się dzieje w Barcelonie?
   - Opowiadał. Ale robił to tak, że w rzeczywistości mówił mi niewiele. Dzwoniłam do niego z zamiarem wyciągnięcia z niego wszystkich informacji, a kończyło się na tym, że to ja cały czas opowiadałam. Siedząc na przeciwko niego zdecydowanie łatwiej coś wyciągnąć.
   - No fakt. Zbyt chętny do zwierzania się ze swoich problemów to on nie jest. Woli wszystkich wokół pocieszać niż być pocieszanym.
   - Lepiej tego ująć nie można! - wykrzyknęłam, klaskając w dłonie. - Nie masz czasem ochoty wrócić do Argentyny?
   - Co masz na myśli? Pytasz czy mam takie dni, że chętnie rzuciłbym wszystko i tam poleciał?
   - Dokładnie o to. Czułam się dobrze w Kanadzie. Poznałam świetnych ludzi i nie było mi tam nie wiadomo jak źle, ale codziennie była przy mnie myśl o Barcelonie.
   - To jest coś takiego, że wstaję z łóżka i w podświadomości mam zapisaną myśl, że urodziłem się w Rosario, pochodzę stamtąd, ale teraz jestem tutaj, w Hiszpanii, gram dla FC Barcelony i chociaż tęsknie za ludźmi i ogólnie całym miastem, czuję się tutaj szczęśliwy. Nie ma opcji, żebym wyjechał i już nie wrócił.
   - Takie dwa domy? W obydwóch miejscach czujesz się równie dobrze.
   - Fabregas wraca - oznajmił. Zauważyłam, że z jego twarzy nie schodził uśmiech. Był zupełnie inny niż ci szaleńcy w salonie. Taki spokojny. Na pierwszy rzut oka w ogóle nie pasujący do tej zgrai. No, ale pozory lubią mylić.
   - Porywam cię - uśmiechnął się do mnie. - Pozwolisz przyjacielu? - zwrócił się do Leo.
   - A uciekajcie gdzie chcecie. I to jest mój przyjaciel, jasne? - zagrzmiał Villa, sadowiąc się obok Argentyńczyka.
    Z małym poczuciem żalu dostrzegłam, że ładna Jenna tańczy teraz z panem Alvesem. Na korytarzu przed wyjściem próbował powstrzymać nas Carles, ale alkohol płynący w jego żyłach jednak robił swoje i mu się nie udało. Tym bardziej, że zza ściany wyjrzała uśmiechnięta twarz Maleny. To powinno wszystko tłumaczyć.
   - Gdzie idziemy?
   - Mam nadzieję, że nadal lubisz nocne spacery? - odparł pytaniem. Moją odpowiedzią było wtulenie się w niego. Niczego nie lubię w Barcelonie tak bardzo, jak spacerów po jej uliczkach nocą.


 ~*~
Miał być mądry, jest dziwny. Poważnie. Nie ogarniam rozmów Heather z Xavim i Leo. Imprezę oficjalnie można uznać za zakończoną. W następnym powitacie na pewno z radością Vivienne, bo będzie miała swoje kilka linijek. :D A i zmieniłam zdjęcia w bohaterach. ;)

PS. Zapraszam was na rozdanie genialnej torby TUTAJ.

niedziela, 7 października 2012

El número siete;

Możemy zastanawiać się dlaczego czasem zamiast poruszyć prawą ręką, coś ciągnie za sznurek tej lewej. Czemu tak się dzieje? Dlaczego tak trudno jest podjąć własną decyzję, a czasami jeszcze trudniej, gdy ktoś podejmuje ją za nas?

Na miejscu zjawiłyśmy się jako jedni z pierwszych. Nie wiedzieć dlaczego trochę się denerwowałam. W końcu poza piłkarzami, których bardzo dobrze znam, będą tutaj także inni. Skład drużyny nieco „ewoluował” odkąd ostatni raz bawiłam się z nimi na jednej imprezie. Malena trzepnęła mnie lekko w ramię. Oczywiście chciała mi dać do zrozumienia jaka jestem nierozumna. Przez całą drogę plotła mi na ucho, że nie mam się czym martwić, bo wszyscy są fantastyczni i nie tylko oni padną z wrażenia na mój widok, ale ja także będę pod bardzo dobrym wrażeniem i wszystkich polubię. Wierzyłam, ale mimo wszystko miałam gęsią skórkę. Tak wiem, moich reakcji nie da się pojąć. Możliwe, że tylko David nie wiedząc nic, gdyby mnie teraz zobaczył, to by od razu wiedział, że mam małe obawy. On niestety zna mnie praktycznie lepiej niż samego siebie. Chociaż czasami może to i nawet dobrze. Nie ma to jak dobry przyjaciel do wylewania smutnych i radosnych łez.
   Costa uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco i pociągnęła mnie w stronę otwartych na oścież drzwi domu. Weszłyśmy, a wręcz wpadłyśmy do środka, robiąc nie małe zamieszanie. Momentalnie połowa, jak nie ¾ obecnych zwróciło głowy w naszą stronę. Wyprostowałam się, odruchowo poprawiając opadający na twarz kosmyk włosów. Malena mruknęła coś pod nosem, czego nie zrozumiałam, ale z pewnością dotyczyło to jej kolana, które w tej chwili masowała, dalej szepcząc coś do siebie. Zderzyła się ze ścianą. A właściwie jej kolano się zderzyło, ale chyba mniej więcej na jedno wychodzi, prawda?
   - Prawdziwe wejście smoka - usłyszałam nad sobą. Zatrzasnęłam drzwi i oglądając się za siebie z ulgą zauważyłam, że prawie wszyscy wrócili już do zabawy. W tłumie widziałam zaciesz Villi. Dojrzałam obok niego Xaviego, któremu z uśmiechem pomachałam i dopiero wtedy postanowiłam poświęcić uwagę osobnikowi, stojącemu obok mnie. Był wysoki, przystojny i delikatnie opalony. Uśmiechał się szeroko. Niepewnie odwzajemniłam gest, szukając pomocy Maleny. Dziewczyna wreszcie się ogarnęła i zerknęła na mężczyznę.
   - O, Alexis! - ucieszyła się. - Czy ty przypadkiem nie miałeś być w Chile?
   Alexis i Chile? Już wiem! Sanchez! Czyli to jeden z tych nowych piłkarzy w drużynie. Nate przy okazji jego transferu zgłębił całej naszej trójce jego biografię i stwierdził, że niezły z niego materiał. Oczywiście nie poświęcał uwagi jego partnerce, aby nie uszkodzić swojego zdrowia psychicznego jeszcze bardziej.
   - Heather - przedstawiłam się, wyciągając przed siebie rękę.
   - Ta słynna Heather? - zapytał, ściskając ją. - Alexis.
   - Słynna? - poziom mojego zainteresowania gwałtownie wzrósł. Niewiele rzeczy ciekawi mnie tak bardzo jak to, co kochani piłkarze o mnie opowiadają innymi.
   - Dużo o tobie słyszałem od Davida - wyjaśnił. - I w sumie od Xaviego też. Obydwoje często o tobie wspominali podczas treningów.
   - Boję się pytać co takiego opowiadali.
   - Same dobre rzeczy - zaśmiał się. Przeszliśmy do kuchni, gdzie znajdowało się paru piłkarzy. Przywitałam się ze wszystkimi. Bez problemu rozpoznałam w nich Gerarda, Andresa, Daniego i Victora. Obok drugiego z wymienionych stała kobieta, której w pierwszej chwili nie skojarzyłam, ale kochany Victor uświadomił mi, że to Ana. Pamiętałam ją jak przez mgłę. Dobrze widzieć, że ich związek wytrwał.
   - Poznałaś już nasze nowe ciasteczko? - zaczął Gerard z szerokim uśmiechem na twarzy.
   - Ciasteczko? To ty jesteś ogórkiem? - prychnęłam, wywołując u wszystkich obecnych salwę śmiechu. Jedynie sam zainteresowany stał z grymasem na twarzy, mierząc mnie ostrym spojrzeniem. - Uśmiech, Pique!
   - Już mu współczuję. Biedaczysko nie wie w co się wpakował... - westchnął, machając rękami, gdy próbowałam go przytulić.
   - Komu?
   - Nikomu, bredzi po alkoholu - odpowiedziałam za obrońcę i pacnęłam go w ramię. - Kiedy Fabregas ci o tym mówił, nie wspominał o byciu cicho? - warknęłam tak, żeby tylko on usłyszał. W odpowiedzi pokazał mi język.
   - Chciałem sprawdzić twoją reakcję - przyznał. - Na szczęście nadal jesteś tak samo dzika.
   - Sam jesteś dziki! - oburzyłam się, ale na próżno próbowałam powstrzymać śmiech. - Widziałeś gdzieś Cesca?
   - Po schodach na górę, a potem prosto na balkon - mruknął, całując mnie w policzek i tanecznym krokiem skierował się do salonu, skąd po chwili można już było usłyszeć jego głośny śpiew.
   - A Malenę ktoś widział? - spytałam pozostałych. Pokręcili przecząco głowami.
   - Jakby coś powiedzcie jej, że ma działać.

W domu obrońcy Barcelony bawiła się cała drużyna razem ze swoimi partnerkami, bądź też samotnie co wyznawał sam organizator. Kręcił się wokół wszystkich, proponując co minutę nowe drinki. Razem z Maleną siedziałyśmy w kuchni obok Daniego, który sprawiał wrażenie jakby urodził się do przyrządzania pysznych napojów.
   - Kochanie, ale to nie trucizna - mruczał pod nosem za każdym razem, gdy ktoś odmówił skorzystania z jego specjałów.
   - Alves, opanuj się. Już wszyscy wiemy czym będziesz się zajmował po przejściu na emeryturę.
   - Płodzeniem dzieci?
   - Swoje już spłodziłeś!
   - Wcale, że nie! Mam bardzo mało dzieci...
   - Niektórzy mają mniej od ciebie i nie marudzą - zauważyłam inteligentnie. Przytaknął aczkolwiek nie mam pewności czy to było odnośnie moich słów czy zastanawiał się czego jeszcze brakowało w stojącym na blacie kubku.
   - Bo inni nie mają instynktu macierzyńskiego.
   - W szczególności faceci, Alves - zauważył Cesc, pojawiając się nagle obok mnie.
   - Siedź cicho, Fabregas. Przypomnę ci jak się zakochasz i...
   - Za późno - stwierdził, nachylając się nade mną i całując mnie w policzek. Uśmiechnęłam się uroczo, a chwilę później obejmował mnie już w pasie. Mogłabym tak trwać wieczność.
   - Idźcie sobie - mruknęła Malena, wręcz wypychając nas z pomieszczenia. Sama podeszła do obrońcy i wręczyła mu jeden z kubków.
   - Lena wczoraj zostawiła mu papiery rozwodowe - wytłumaczył Cesc, gdy wcisnęliśmy się już pomiędzy tańczące pary. Zauważyłam w rogu pokoju Pinto i Davida, którzy standardowo zajmowali się muzyką. Przytuliłam się do bruneta i myślałam nad tym co powiedział.
   - Dlaczego się rozwodzą? - Nie znałam jej zbyt dobrze, ale wybornie bawiłam się na ich weselu i chociaż zamieniłam z nią wtedy góra dziesięć słów plus życzenia na samym początku, wydawało mi się, że jest idealną dziewczyną dla Daniego. Patrząc na nich miałam wrażenie, że są stworzeni dla siebie. Ten wyraz twarzy, kiedy na siebie patrzyli mówił, że się kochają i żyją dla siebie, a nie to, że za kilka lat się rozwiodą i znienawidzą.
   - Coś się popsuło. Dani nie jest zbyt rozmowny, jeśli chodzi o rodzinę. Dobrze wiesz, że woli się uśmiechnąć i poudawać, że jest dobrze niż przyznać, że życie mu się wali.
   - Spróbuję z nim potem porozmawiać - szepnęłam, ale niepotrzebnie. Cesc i tak pewnie wiedział od samego początku naszej rozmowy, że będę chciała to zrobić.

Wyszłam na taras, gdzie ku mojemu zaskoczeniu zastałam Daniego. Pochylał się nad barierką. Na podłodze stały trzy, jak przypuszczałam, puste butelki po piwie. W jednej chwili chciałam się wycofać, bo mimo tego co powiedziałam wcześniej, za bardzo nie wiedziałam jak mam się zabrać do rozmowy z nim. Bo niby jak mam pocieszyć faceta, który za kilka tygodni straci rodzinę? A w dodatku nic nie może na to poradzić? Może nie wyglądało, ale temu piłkarzowi zależało przede wszystkim na bliskich. To im dedykował każdy wygrany mecz, każdą udaną akcję czy strzelonego gola, które też czasami się zdarzały. To do nich, swojej żony i dzieci, wracał po każdej sjeście po wygranym meczu. To oni go napędzali do dalszej gry, do zdobywania trofeów, do bycia dobrym, ba!, świetnym piłkarzem. A teraz ich traci.
   - Jeśli przyszłaś mnie pocieszać, to nawet nie próbuj – odezwał się, na co mimowolnie przystałam. Nie widział mojego skinienia głową, ale z pewnością wiedział, że sama nie lubię słuchać głuchych obietnic bez pokrycia. Owszem, mogłabym mu powiedzieć, że będzie dobrze. Ale do cholery przecież nie będzie! - Życie mi silę wali, czaisz? Wróciłem wczoraj do domu i zamiast śmiechu dzieci oraz obecności Leny, zastałem białą kopertę na kuchennym stole. A w niej papiery, które miałem ochotę podrzeć i wrzucić do kominka...
   Nie wiedziałam co powiedzieć, toteż jedynie podeszłam bliżej i oparłam się o barierkę. Zerknął na mnie z ukosa, kręcąc głową.
   - Masz szczęście, bo nigdy nie będziesz musiała przez to przechodzić – zaczął, przenosząc ciężar ciała na ręce, które spoczywały na chłodnej, metalowej rurze. Spojrzał przed siebie, w ciemności spowijające ogród. - Fabregas nigdy cię nie zrani – dodał, jakby nie miał pewności czy zrozumiałam sens jego słów. Westchnęłam i teraz to ja pokręciłam lekko głową.
   - Skąd masz taką pewność? - spytałam. Chciałam wierzyć w to co powiedział, ale nigdy nic nie dzieje się w stu procentach tak jakbyśmy chcieli. Nie wiem jak będzie wyglądać nasza przyszłość. - Może się wydarzyć wszystko.
   - Ale nie zmienić. Uczucia pozostają na zawsze.
   - Właśnie, że zmienić może się najprędzej – wyszeptałam. - Tak samo jak uczucia Leny, tak samo mogą się zmienić uczucia każdego.
   - Czy mi się wydaje czy przyszłaś mnie tu pocieszać, hm?
   - Wybacz – weszłam mu praktycznie w słowo.
   - Cieszę się, że nadal lubisz poprawiać gafy. Jasne, że uczucia się zmieniają. Czasem nawet tego nie zauważamy. Jak ja, skończony naiwniak.
   - Jesteś dla siebie za ostry.
   - Wolałabyś, gdybym rzucił ci się w ramiona z płaczem i użalał się nad tym co się stało?
   - Nie to miałam na myśli! Po prostu nie oceniaj faktów zbyt pochopnie. Poza tym Alves, jesteś pijany. To zdecydowanie nie ułatwia myślenia.
   - Nabrałem wprawy. Trzy piwa były w stanie mnie zwalić z nóg sześć lat temu, kiedy nie potrafiłem zrobić nawet marnego martini – zaprotestował. - Może nie miałem racji co do uczuć, ale w sprawie Fabregasa się nie mylę – mruknął, uśmiechając się szeroko. No to wrócił stary, dobry Dani!
   - Coś jeszcze zmieniło się od naszej ostatniej wspólnej imprezy – stwierdziłam mocno go przytulając. Udawał przez moment, że próbuje się wyrwać, ale później poczułam jak mnie obejmuje. - Ludzie, którzy cię nie znają tego nie widzą. Wydoroślałeś. Jesteś odpowiedzialniejszy.
   - Musiałem. W końcu nie mogłem być dzieckiem, sam mając dziecko, no nie? - zaśmiał się. - Mogę to samo powiedzieć o tobie, panno Montenegro. Bez zwątpienia jesteś doroślejsza niż ostatnim razem i silniejsza.
   - Los dał mi niezłego kopa, więc musiałam się czegoś nauczyć, żeby mu go oddać, no nie? - westchnęłam, na co zareagował histerycznym śmiechem. Poszłam w jego ślady i śmiejąc się, wkroczyliśmy do salonu, gdzie zabawa dalej szła w najlepsze.
   Od razu zostaliśmy wciągnięci w wir tańca. Gerard stał na środku pokoju, starając się przekrzyczeć muzykę. Za nim stał szeroko uśmiechnięty gospodarz, naśladujący jego szalone ruchy i wymachy rękami. Malena siedziała na kanapie, obok mojego kochanego przyjaciela. Rozmawiali o czymś zażyle. Z tej ciekawości jaki temat ich połączył, zostawiłam obrońcę na środku salonu i skierowałam się w ich stronę. Dani po chwili dołączył do bawiących się kolegów i w tej chwili miałam już stuprocentową pewność, że odgonił na ten czas swoje smutki.
   Podchodząc do rozmawiającej dwójki zauważyłam, że dziewczyna mimo uśmiechu i przytakiwania na słowa napastnika, cały czas przypatruje się szaleństwom Carlesa.
   - Wypalisz mu dziurę w czole - krzyknęłam jej do ucha, na co dostałam spojrzenie pełne politowania. Od Davida również.
   - Jesteś po prostu zazdrosna - stwierdzili zgodnie, wypowiadając to niemal, że w tym samym czasie. Zaśmiałam się, wciskając się pomiędzy nich.
   - Będąc już przy mojej zazdrości. Gdzie jest Cesc?
   - Ostatnio widziałem go razem z Pique, ale chyba się zgubił - stwierdził z rozbrajającym, głupim uśmiechem i wręczył mi jakiegoś drinka. Upiłam trochę i wstałam.
   - Idę go poszukać - oznajmiłam na odchodne. Moje plany zostały zaprzepaszczone, bo po drodze zostałam wciągnięta pomiędzy piłkarzy przez Victora. Uśmiechnął się od ucha do ucha, okręcając mnie wokół mojej prywatnej osi. Chwilę później poczułam jak Pinto zabiera mi z ręki kubek i już na dobre utkwiłam z nimi. Śmiejąc się, stanęłam na palcach i próbowałam zmusić bramkarza do manewru, który sam zaoferował mi sekundę wcześniej. Średnio, bo średnio, ale mi się udało. Oczywiście musiał się znacznie skulić, żebym nie trzepnęła go ręką w głowę.
   - Widziałeś Fabregasa? - spytałam, korzystając z tego, że z głośników poleciała wolniejsza piosenka. Spojrzał za mnie, bez żadnego ostrzeżenia okręcił mnie o sto osiemdziesiąt stopni, a ja straciłam panowanie nad swoimi nogami i wpadłam w czyjeś ramiona. Wystarczył zapach, który wdarł się w moje nozdrza, żebym wiedziała w czyje.
   - Pozwolisz? - zapytał, cofając się o krok do tyłu i lekko się kłaniając. Dygnęłam ze śmiechem, przyjmując jego dłoń. Równocześnie dostrzegłam, że Malena nie zajmuje już miękkiej sofy obok Davida. Oczywiście tańczyła w drugim końcu pokoju z Carlesem. Jestem z nich dumna!
   - Rozmawiałam z Danim - odezwałam się po długiej chwili.
   - Widzę. Działasz cuda - przyznał, okręcając mnie dobre trzy razy, a ja poczułam, że jeszcze raz, a moje nogi stworzą plątaninę i wyląduje jak długa na podłodze, po drodze zahaczając o piłkarzy.
   - Bardzo dobrze panujesz na nogami - uśmiechnął się delikatnie. Położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęliśmy się kołysać na boki. Widziałam tańczącego Davida z dziewczyną, której kompletnie nie kojarzyłam. Muszę naprawdę poczytać o związkach obecnych tutaj ludzi, bo Nate chociaż interesował się piłką nożną, to wolał nie oglądać partnerek graczy. Tłumaczył to zazdrością, która go zżerała od środka. Fakt, piłkarze otaczali się pięknymi kobietami. Nie żebym miała specjalnie na względzie własną osobę.
   - Idziemy na spacer - zaproponowałam. Na szczęście wszyscy byli tak zajęli sobą, że wymknęliśmy się na taras bez problemu. A stamtąd przez ogród i po okrążeniu domu, znaleźliśmy się na ulicy przed budynkiem. - Centrum?
   - Centrum - zgodził się, obejmując mnie ramieniem. Puyol na pewno będzie miał pretensje, że zwinęliśmy się z jego imprezy, ale w sumie facet powinien się już do tego faktu przyzwyczaić. Szokować go to mogło dawno temu, kiedy zniknęliśmy niespodziewanie pierwszy raz, ale nie teraz.
   - Dani jest przekonany, że nigdy mnie nie zranisz - szepnęłam.
   - A ty jak uważasz? - zainteresował się, obracając mnie twarzą do siebie. Staliśmy na chodniku, kilka metrów od domu Carlesa. Westchnęłam przeczesując dłonią jego włosy. Uśmiechnął się i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Bez zastanowienia go odwzajemniłam.
   - Będziesz skończonym idiotą, jeśli spróbujesz.
   - Wszyscy wiemy, że jestem mądry.
   - Mądry na swój sposób - zaśmiałam się, odpychając go na długość ramienia. Pokręcił przecząco głową i zanim się obejrzałam niósł mnie na rękach. - Cesc! Odbiło ci? Postaw mnie...
   - Jestem skończonym idiotą, bo słucham kobiety - westchnął, spełniając moją prośbę po kilkunastu metrach. A potem rzucił się do biegu, bo wiedział doskonale, że nie przepuszczę mu tych słów.


   Od razu po naszym powrocie zostałam wciągnięta do szalonego tańca. Kiedy cudem udało mi się wyrwać po kilku piosenkach w towarzystwie Xaviego, Davida i Gerarda wyszłam z salonu i w kilka sekund pokonałam schody, a następnie korytarz na piętrze. Pokój z balkonem, w którym podejrzewałam, że będzie Cesc, znajdował się na samym jego końcu. Weszłam do środka, starając się zrobić jak najmniej hałasu. Przez otwarte drzwi balkonowe do pomieszczenia wdzierał się chłodny, ale przyjemny wiaterek. Ujrzałam sylwetkę piłkarza, siedzącego na poręczy, plecami do mnie. Zrobiłam kilka kroków przed siebie. Odwrócił się w chwili, gdy zamierzałam objąć go od tyłu i zasłonić oczy swoimi dłońmi.
   - Zrobił się z ciebie samotnik czy mi się wydaje?
   - Taki malutki - odparł z uśmiechem, zeskakując na podłogę. Na dole przy basenie Dani wywijał kijem od szczotki przy okazji głośno coś podśpiewując. Nie miało to nic wspólnego z piosenką, która obecnie leciała w salonie, więc podejrzewam, że było to jego świętowanie wygranej z Thiago. Niefortunnie uderzył szczotką pana wcześniej przeze mnie poznanego. Spowodował tym jego potknięcie się o drugi kij leżący na trawie, a w efekcie tego wpadnięcie do wody. Pociągnął za sobą niczego nieświadomego Thiago. Dotarło to do niego dopiero, gdy zanurzył się całą głową pod wodą. A Dani? Płakał ze śmiechu, dalej bawiąc się swoją drewnianą zabawką.
   - Na serio mi tego brakowało - westchnęłam. - Nate też świrował, szczególnie po powrocie z imprezy, ale Daniego nigdy nie przebił.
   - Bo Daniego nie da się przebić, nie wiesz? Wielu próbowało, ale wszyscy polegli.
   - Trochę się zmieniło od ostatniej naszej wspólnej imprezy.
   - Nasza dojrzałość?
   - Chyba moja, Cesc - mruknęłam, pokazując mu język. - Ludzie. Na razie poznałam tylko Alexisa, który właśnie się topi w basenie, a Dani chce go wcisnąć na dno tym swoim kijkiem. Po wielkim wejściu jakie zaliczyłyśmy z Maleną wszyscy oblegli nas, a ja stwierdziłam, że większości nie kojarzę. Być może znam, ale nie na tyle, żeby w rozmowie nadać im jakieś imiona. Tym bardziej ich prawdziwe imiona. Bo co trudnego w podejściu do kogoś, ochrzczeniu go jako Luis i zaczęciu przyjemnej rozmowy?
   - Nic poza tym, że tylko ty mogłabyś na to wpaść - stwierdził. - I zrobić to z taką łatwością, jakby to było smarowanie kanapki masłem orzechowym.
   - Mówisz, że nie podszedłbyś do Daniego i nie nazwał go Mickey Mouse?
   - Daniego pijanego czy Daniego trzeźwego?
   - A jest jakaś różnica?
   - Ogromna. Pijany Dani nie będzie tego pamiętał następnego dnia.
   - No to śmigaj na dół i do dzieła.
   - Ja idę do Daniego, a ty do Alexisa. Musicie jakoś porządnie zacząć znajomość - wyszczerzył się, prowadząc mnie na korytarz.
   - Uważaj, żeby cię nie trzepnął kijem.
   - Chcesz mi coś powiedzieć? - spytał, zatrzymując mnie w drzwiach. Zdziwiłam się, bo w tej chwili ani trochę go nie rozumiałam. - Na przykład zasugerować to jak wyglądam po wyjściu z wody.
   - Seksownie i w tym problem, Fabregas - uśmiechnęłam się uroczo.
   Po drodze zajrzałam do łazienki, skąd zabrałam pierwszy lepszy ręcznik i pobiegłam za dom, do mokrego Alexisa.
   - Alves to niebezpieczne zwierze - zaśmiałam się, siadając z nim na trawie.
   - I nieobliczalne. W jednej chwili śmieje się razem z tobą, a w drugiej popycha cię do basenu.
   - Za jego rozumowaniem nie nadążysz, ale z czasem nauczysz się przewidywać co wymyśli za pięć minut - pocieszyłam go, próbując sobie przypomnieć jakim szaleństwem przywitał mnie obrońca, kiedy go poznałam, ale to było tak dawno, że w sumie miałam wrażenie jakbym znała go od dziecka.
   - Jego ruchy także? - pytał, kiedy wstawaliśmy. Skinęłam głową.
   - Mój drogi Sherlocku Holmesie, detektywie wszech czasów. Dani to pestka, malutka pesteczka jabłka - poinstruowałam go, podnosząc głos, tak aby Cesc wszystko dokładnie usłyszał. Jeszcze by mi był potem w stanie zarzucić, że nie wywiązałam się z umowy!
   - Czy wy to słyszeliście? - wrzasnął Dani, biegnąc w nasza stronę. - Ten ulizany piłkarz od siedmiu boleści nazwał mnie jakąś mini myszą!
   - Nie mini tylko Mickey - wtrąciłam, ledwo panując nad śmiechem po dostrzeżeniu miny Fabregasa.
   - Może jeszcze spiskowaliście przeciwko mnie?!
   - Jestem pewna, że twoje córeczki uwielbiają Mickey Mouse - próbował nas wyratować piłkarz. Nieskutecznie.
   - Brakowało mi waszej dwójki. Jesteś najbardziej zakręconą dziewczyną piłkarza jaką znam - krzyknął. Całkowicie na złość nam drzwi tarasu były otwarte na oścież, a w salonie panowała cisza, bo Pique zabierał się do wygłoszenia jednej z tych swoich pouczających, inteligentnych przemów po spożyciu dużej dawki alkoholu.
   -  Co proszę? - wydukał Victor. Szedł w naszą stronę z puszką piwa, której połowę zawartości rozlał dopóki do nas dotarł. - Dlaczego niby ten marny podlotek wie, a ja nie? Nie lubisz mnie?
   Posłałam Cescowi bezradne spojrzenie. Jego mina wyrażała dokładnie to co moja. Nie miałam zielonego pojęcia jak się zachować, co powiedzieć. To prawda, że chcieliśmy ich poinformować, ale wcześniej ustalając dobór słów, a Dani postawił nas przed faktem dokonanym, a ja nie miałam ułożonej wypowiedzi na temat naszej gorącej miłości.
   - Skąd w ogóle wiedziałeś? - jęknęłam, zastanawiając się co powiedzieć zbierającemu się wokół nas tłumowi. Nie znałam połowy z nich. Poważnie. Wypatrzyłam wzrokiem Davida, który w towarzystwie Maleny i Carlesa również szedł do nas. Zatrzymali się za wszystkimi. Villa puścił mi oczko i z takim samym zaciekawieniem co reszta, czekał na wyjaśnienia. Jak ja go czasami nie znoszę!
    - Powinnaś raczej zapytać jakim cudem reszta się nie domyśliła! To było tak oczywiste jak to, że jesteśmy najlepszą drużyną świata czy, że zimą są święta Bożego Narodzenia - mruknął.
   - Pożałujecie, że ja nic nie wiedziałem - warknął Victor. Sekundę później byłam już cała mokra. A gdy minęła kolejna sekunda Cesc znalazł się obok mnie. Nie mogłam się nie roześmiać. Bo powiedzcie mi kogo jeszcze spotkało coś takiego? Może nie z naszej inicjatywy, ale wiedzą to, co chcieliśmy im na tej imprezie przekazać, a potem wylądowaliśmy w basenie.
   - Obiecuję, że jak stąd wyjdę policzę się z tobą, Valdes.
   - O tak. Musimy sobie porozmawiać. Co wy w ogóle sobie myśleliście? Jak mogliście mi nie powiedzieć? Jestem waszym przyjacielem czy nie?!
   - Ogar albo dno - krzyknął Cesc, a potem zanurkował pod wodę i pociągnął go za sobą. Uśmiechnęłam się i podpłynęłam do Davida. Nie wskoczył do wody i po wyrazie jego twarzy dało się stwierdzić, że myślał nad czymś intensywnie.
   - Co jest?
   - A co ma być?
   - Wydaje mi się albo jesteś jakichś przygaszony dzisiaj.
   - Nie myśl za dużo - westchnął, uśmiechając się lekko. - Wszystko jest OK.
   - Villa, nie oszukuj. Widzę, że coś się dzieje.
   - Raczej stało - szepnął.
   - To tym bardziej masz mi powiedzieć! A nie siedzisz, dąsasz się i mnie jeszcze w dodatku zbywasz! Tak się nie robi Villa, jasne?
   - Myślę o mojej rodzinie. Wiesz, o tym co było, a czego już nie ma.
   - Tęsknisz za Pattie, prawda?
   - Teraz już nie tak bardzo jak wcześniej. Ale czasami zbiera mi się na wspominanie. Wspólne popołudnia, weekendy, różne wyjazdy. Pamiętasz wyjazd do waszego domku w górach siedem lat temu?
   - Jak przez mgłę. Byłam wtedy wściekła na tatę, bo musiałam spędzić tydzień wakacji w twoim towarzystwie zamiast pojechać z klasą. Oświadczyłeś się jej wtedy.
   - Tak. Przez myśl mi nie przeszło, że obudzę się siedem lat później bez niej przy boku.
   - Oj, Villa. Dno? - skinęłam głową w stronę basenu.
   - Dzięki, wystarczy mi moje prywatne - mruknął, wstając. Poszłam jego śladem, ale nie po to, żeby skończyć zabawę na dzisiaj. Bez wcześniejszego ostrzeżenia, pociągnęłam go za sobą i wskoczyliśmy do wody.

~*~ 
 Jakiś taki dziwny. Mam wrażenie, że trochę namieszałam. To wszystko przez to, że pisałam każdy fragment osobno... Jak wy go ocenianie?  :)
W kolejnym dalszy ciąg imprezy. A dzisiaj dedykacja dla Izy. :P (ale to chyba nic nowego, ;)