.

.

poniedziałek, 31 grudnia 2012

El número nueve;

    Ostatnie dwa tygodnie minęły mi w zadziwiająco szybkim tempie. Zanim się obejrzałam trójka moich przyjaciół była już obeznana w większości spraw dotyczących piłkarzy, a to oczywiście jak pewnie już wiecie od samego początku jest moją zasługą. Nie mogłam w końcu pozwolić, aby wyszli do nich przykładowo nie wiedząc nic na temat charakteru Daniego. Wtedy albo oni nie dostrzegliby niczego śmiesznego w jego zachowaniu albo on obrzuciłby ich paroma słowami, nie rozumiejąc jak można nie złapać tak prostego żartu. Z nim nauczyłam się, że zawsze wszystko jest możliwe. Uwierzcie, że im dłużej przebywam w tym małym piłkarskim światku, tym bardziej to do mnie dociera.
- Skończyłam przekonywać naszego drogiego Nathaniela do dalszego zwiedzania miasta dzisiejszego pięknego dnia - oznajmiła Sam zaglądając do mojego pokoju.
- Dotarło do mnie tylko pierwsze słowo i jego imię, ale bardzo się cieszę.
- Przestań tyle myśleć - westchnęła, wchodząc w głąb mojego już prawie byłego pokoju. Prawdę mówiąc na chwilę obecną zostały w nim tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wszelkie pierdoły takie jak zdjęcia, figurki, książki i wszystko inne co trzymałam sama nie wiem w jakim celu, jest już od wczoraj w domu Davida i czeka na rozpakowanie. Nie wiem po co mi ta przeprowadzka. Anne już tutaj nie ma, swoją drogą ciekawe, gdzie się podziała? Trójca z Kanady chyba przyjechała w samą porę, bo dała mi wielkiego kopa, żeby zabrać się za pakowanie rzeczy. Gdyby nie ich przyśpieszony i tak nieoczekiwany przylot, zwlekałabym z tym na pewno co najmniej do końca wakacji. Aż Villa w pewnym momencie, by się rozmyślił i odprowadził mnie z kwitkiem spod swoich drzwi.
- To moja jedyna obrona przed zrównaniem się z Nathanielem - mruknęłam z lekkim uśmiechem i schowałam się w małej garderobie. - Dobra pora na szorty? - zapytałam, wychylając głowę. Dziewczyna stała przy oknie. Z pewnością przyglądała się poczynaniom Liama, który stwierdził, że prędzej osiwieje na zawołanie niż nie zmontuje w moim ogrodzie huśtawki. Przystanęłam na to, bo szczerze mówiąc chętnie się na niej po relaksuję w cieniu. Będzie to przyjemniejsze jeszcze bardziej ze względu na to, że to prezent od kochanego przyjaciela.
- Mamy lato Montenegro. Ubierz kozaki, szalik tej całej Barcy i czapkę z uszami łosia, kochanie - odparła. Tak się złożyło, że na jednej z półek leżał jakiś stary strój drużyny. Z sezonu, który skończył się dobre parę lat wcześniej, ale nie przeszkadzało to ani trochę w tym, abym rzuciła nim prosto w Sam. - Które to były lata? Pięćdziesiąte? Jak to w ogóle wygląda? Jak dobrze, że teraz wyszli z tej ery kamienia łupanego i zwierzęcych strojów.
- Co ty mówisz? - zaśmiałam się, ubierając jedyne szorty jakie tutaj zostawiłam. Poza nimi na półkach znajdowało się parę starych bluzek, jakieś spodnie i upchane w kącie ubrania na zimę. Plus kilka sukienek, które miałam na sobie góra raz i nie zamierzam za szybko tego powtarzać. Choć niektórzy pewnie tego nigdy nie zrozumieją, ale ja nie toleruję sukienek. Jestem ich wrogiem numer jeden i koniec kropka, moi drodzy państwo. - Mam nadzieję, że chłopcy są już gotowi, bo nie zamierzam na nich czekać.
- Niecierpliwa jesteś. Od kiedy?
- Od zawsze? - przewróciłam oczami i zanim minęła minuta stałam już przed domem z czarnymi okularami Fabregasa na nosie.
- Stylowe okulary - mruknął Liam, stając obok mnie. Zaraz za nim pojawił się Nate i mogliśmy rozpocząć spacer.


    Dawno nie spacerowałam tak bez powodu po moim ukochanym mieście i teraz robiłam to w towarzystwie dwóch nieogarniętych, ale w miarę spokojnych towarzyszy oraz Sam, która bez słowa podziwiała budynki. Prawie słyszałam jej myśli. Wszyscy wiedzieliśmy, że przy pierwszej lepszej okazji zabierze notes, ołówek i ponownie przejdzie tymi uliczkami, zatrzymując się co trochę, by naszkicować kolejny budynek. Niezaprzeczalnie Barcelona to miejsce tchnące inspiracją.
- Chyba się zakochałam - westchnęła, okręcając się wokół własnej osi. Liam zaśmiał się, chwycił jej dłoń i przez moment tańczyli na środku starej ulicy. Gdy skończyli jakaś starsza kobieta zaczęła bić im brawo z balkonu swojego domu. Oboje teatralnie się ukłonili i poszliśmy dalej. Jedyną osobą, która od wyjścia z domu nie odezwała się ani razu był Nate. Zawsze uważałam, że przyjmę jego milczenie z radością, bo czasem wyłącznie siłą woli powstrzymywałam siebie przed rzuceniem się na niego. Jednak teraz brak jakichkolwiek zmian na jego twarzy jedynie mnie zasmucił. - Liam, o mój Boże, kocham to miasto!
- Aż taki ważny dla ciebie jestem? - zaśmiał się, na co dostał jedynie kuksańca w bok. Zwolniłam lekko krok, pozwalając im na objęcie prowadzenia naszej wycieczki i szłam teraz równo z Nate'em.
Zerknął na mnie z ukosa, po czym bez słowa z powrotem utkwił wzrok w drodze przed sobą. Podczas, gdy ja zastanawiałam się jak zacząć rozmowę, aby skutecznie wypytać go o powody takiego, a nie innego nastroju, on ponownie spojrzał na mnie i z lekkim uśmiechem pokręcił głową.
- Przejmujesz się parszywym, denerwującym Delafuente? To do ciebie nie podobne, kochanie - odezwał się kilka sekund później. Roześmiałam się, szukając wzrokiem pozostałej dwójki. Szli kilka metrów przed nami zawzięcie o czymś rozmawiając. Sam cały czas machała rękami na boki, a Liam wybuchał głośnym śmiechem co kilka kroków.
- Nie jesteś parszywy - mruknęłam po dłuższej chwili. - Często doprowadzasz mnie do szału i w ogóle, ale jesteś...
- Chciałaś może powiedzieć, że słodki?
- Nie przesadzajmy, człowieku! Słodki to jest właściciel tych okularów - stwierdziłam, zdejmując je ze swojego nosa i machając nimi przed jego głową. Na dźwięk jego śmiechu nawet Liam obrócił się z zaciekawieniem i przystanął na chwilę, żeby móc zapytać o co chodzi, gdy do niego doszliśmy. A Nate cały czas się śmiał.
- Udusi się zaraz przez ciebie - powiedział bez krzty entuzjazmu i stanął pomiędzy naszą dwójką. - Idziemy na kawę i coś słodkiego. Postanowienie Sam - dodał, obejmując mnie ramieniem. Nie protestowałam. Kawa się przyda, tym bardziej, że dzisiaj jeszcze żadnej nie wypiłam.
Wybranie kawiarenki zostawili mnie. Dojście do mojej ulubionej zajęło nam niecały kwadrans, a w momencie, gdy siadaliśmy na tarasie przy stoliku zegar wskazał równo południe. Mieliśmy za sobą dwie godziny ciągłego spaceru, a ja nie czułam się ani trochę zmęczona. Wręcz przeciwnie - wydawało mi się, że mogłabym tak chodzić do wieczora i jeszcze dłużej.


    Zapukałam do drzwi, stojąc na progu domu Davida. Chciałam rozpakować przynajmniej część moich rzeczy, korzystając z tego, że miałam wolny wieczór. Otworzył mi po niecałej minucie i na powitanie sprezentował mi szeroki uśmiech, na widok którego na mojej twarzy momentalnie zagościł podobny.
- Myślałem, że dzisiaj już do mnie nie trafisz - odezwał się, gdy zamykał za mną drzwi.
- Chciałam się wkraść, ale tuż przed drzwiami dotarło do mnie, że zapomniałam kluczy. Nie wzięłam nawet telefonu, więc każdy kto będzie chciał się ze mną skontaktować ma problem.
- Odcięłaś się od świata  - skomentował krótko z nieco mniejszym uśmiechem niż ten, którym mnie przywitał. - Widziałaś się dzisiaj z Cesciem?
W odpowiedzi jedynie pokręciłam głową. Nie wiem czy to dostrzegł, bo akurat przeglądałam zawartość jego lodówki, poszukując czegoś dobrego do zjedzenia. Znalazłam karton mleka, dwa pomidory, ser żółty i parę innych rzeczy, których wygląd nic mi nie mówił. A, i na dolnej półce stały dwie butelki piwa i czerwone wino, które otworzyliśmy po przywiezieniu tutaj wszystkich moich rzeczy. Nikt mi nic nie mówił, ale spodziewałam się drugiej imprezy od mojego przyjazdu - mała parapetówka. W końcu przeprowadziłam się do, powiedzmy, nowego domu. Dla mnie nowego. Bo tak na serio miał dobre kilkanaście lat i kochanego właściciela.
- Czemu pytasz? - poruszyłam bezgłośnie wargami, starając się rozgryźć obsługę jego mikrofali. Widziałam jak kręci z politowaniem głową i chwilę później stał już za mną.
- Dziecinko droga, daj mi to, bo popsujesz - zaśmiał się, popychając mnie w stronę krzesełka. Nawet nie próbował jej otworzyć tylko wyciągnął z szafki talerz. Zdałam się całkowicie na niego i wystukując palcami rytm na blacie czekałam, aż skończy.
Dziesięć minut później siedziałam na przeciwko niego z kanapkami z serem i pomidorem na talerzu.
- Czemu pytałeś o Cesca?
- Zdziwiło mnie, że nie poleciałaś spędzić tego wieczoru z nim.
- Widzisz? Przyleciałam do ciebie - mruknęłam w odpowiedzi, starając się zrozumieć o co tak NAPRAWDĘ mu chodzi. Znałam to spojrzenie. W tej chwili robił wszystko byleby tylko uniknął mojego wzroku. Ale nie ze mną takie numery. Chyba zapomniał na przeciwko kogo siedzi, jeśli sądzi, że odwracanie wzroku mnie zmyli.
- Miło mi. Chcesz się rozpakować?
- Mam to w planach, ale najpierw mi powiesz co masz w oczach - oznajmiłam pewnym tonem. Zmrużył lekko oczy. Obydwie ręce położył na blacie i udawał, że go zahipnotyzowały. Zaśmiałam się cicho, odsuwając talerz na drugi koniec stołu.
- Zgoda - odezwał się w końcu. - Będziesz się wściekać, ale rozmawiałem z Anne. Wpadłem na nią, wracając z treningu i coś mi podszepnęło, żebym z nią pogadał.
- Miałabym się wściekać? Villa, proszę cię... - powiedziałam, siląc się na opanowany głos, jednak nie brzmiał on tak jakbym chciała. Drżał.
- Spotkaj się z nią.
Zachłysnęłam się zwykłym powietrzem, a gdy odzyskałam miarowy oddech, rozłożyłam dłonie przed sobą na blacie i wpatrywałam się prosto w twarz Davida. Nie zdradzała nic. W samym oczach dostrzegłam jedynie pewność. Miałam wrażenie, że kąciki jego ust drgnęły lekko, jakby chciał się uśmiechnąć, ale w porę się obudził i porzucił ten zamiar.
Kilka powolnych zaczerpnięć powietrza później nadal czułam, że nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. Możliwe, że zdecydowanie wyolbrzymiałam całą sprawę. Samo spotkanie nie było czymś złym. Nie chodzi o to, że tak jak myślał David, będę się na niego wściekać za to, że spotkał się z Anne. Nie. Przerażała mnie myśl o tym, że to ja miałabym usiąść na przeciwko niej w kawiarence i rozmawiać. W ogóle na czym miałoby to polegać? Na zasypywaniu mnie przeprosinami? Czy skakaniu sobie do gardeł? Biorąc pod uwagę naszą ostatnią konfrontację bardziej obstawiałam to drugie. A wierzcie albo nie, naprawdę nie miałam ochoty na kłótnie z nią. 
Cały czas biły się we mnie dwa sprzeczne odczucia - swego rodzaju nienawiść i przyjaźń. Chociaż może złość byłaby lepszym określeniem na to pierwsze. Dalej nie rozumiałam i nie akceptowałam tego co zrobiła, jak bardzo mnie oszukała. Niezmiennie bolała pustka po straconym zaufaniu do niej. Ale równocześnie darzyłam ją tą samą przyjaźnią co zawsze. Bo mimo wszystko nie tak łatwo jest zapomnieć o czymś co zajmowało większość twojego życia. W moim przypadku czymś takim jest przyjaźń z Anne. I to się nigdy nie zmieni.
- Stań na przeciw tego Heather - szepnął, sięgając do mojej dłoni. Uśmiechnęłam się niemrawo, zastanawiając czy jestem już w stanie cokolwiek powiedzieć.
On jak zwykle miał rację.
Ja najchętniej uciekłabym i zapomniała, aby nie musieć z tym walczyć - też nic nowego.
- Co mówiła? - spytałam cicho, gdy minęło kolejnych parę minut. Puścił moją dłoń i przeszedł naokoło stołu, żeby stanąć obok.
- Niewiele. Była zaskoczona tym, że ją zaprosiłem. Zawahała się czy ma odejść czy odpowiedzieć na moje powitanie i później nie miała już wyboru. Znasz mnie. Chwilę później siedzieliśmy już w jakimś małym lokalu. Nie było czasu ani stosowności, aby wybrać się gdzieś indziej. Wystarczył całkowicie na nieklejącą się rozmowę - przerwał, jakby chciał dać mi chwilę na przemyślenie tego co do tej pory powiedział. Bez przerwy wpatrywał się w moją twarz. Przez moment miałam ochotę odwrócić głowę w drugą stronę, ale nie zrobiłam tego. W zamian odwzajemniłam jego spojrzenie i czekałam na dalszy ciąg opowieści. - Starała się być uprzejma i doskonale zdawałem sobie sprawę, że ma mnie ochotę zbyć, ale mimo wszystko tego nie zrobiła. Krótko, ale szczerze odpowiedziała na kilka moich pytań dotyczących jej życia. Mieszka sama, gdzieś w centrum. Poza tym nie zmieniło się chyba nic. Siedząc na przeciwko niej nie widziałem kobiety, która się okłamała tylko naszą Vivienne, rozumiesz?
- Tak.
Wstałam od stołu i przez ułamek sekundy nie ruszyłam się z miejsca. Chciał mnie zatrzymać, ale zbyłam go machnięciem ręki. Pobiegłam na górę i będąc już u siebie, zatrzasnęłam mocno drzwi. Mam nadzieję, że zrozumiał to jako jasny komunikat - chcę być sama.
Rozsiadłam się na podłodze pomiędzy licznymi kartonami. Oznaczone były różnymi napisami, wskazującymi na ich zawartość. Przysunęłam do siebie ten z literami składającymi się w słowo Stare i otworzyłam go. Na samym wierzchu znajdowało się parę listów i pocztówek. Większość od taty, które przysyłał nam zawsze, gdy gdzieś wyjeżdżał. To był taki nasz zwyczaj, że akceptowałyśmy jego wyjazd tylko pod warunkiem, że przyśle nam jakąś kartkę. Zawsze dotrzymywał umowy.
Właśnie.
MY.
Wygrzebałam z samego dołu pudełko ze starymi zdjęciami i bez zastanowienia otworzyłam je, wysypując wszystko na podłogę.
Resztę wieczoru poświęciłam na przeglądanie zdjęć. Przeglądanie wspomnień i odświeżanie ich w miarę konieczności. Nie wiem, kiedy po moich policzkach spłynęła pierwsza łza. Poczułam je dopiero, gdy trafiłam na zdjęcie naszej trójki - ja, tata i Anne, bo wtedy właśnie przerodziły się w prawdziwy płacz.
Długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o wszystkim co się wydarzyło od mojego przyjazdu. Ale szczególnie o tym co powiedział wcześniej David. Przed położeniem się chciałam zejść na dół skąd nadal dobiegał cichy dźwięk telewizora, ale tuż przy drzwiach zawróciłam.
Nawet podczas naszej kłótni w jej oczach widziałam to samo co zawsze. Czułam, że tak naprawdę wcale się nie zmieniła. Wiedziałam to od samego początku, ale dopiero teraz to zrozumiałam. W tym świetle jeszcze bardziej zaskakujący staje się fakt, że była w stanie nas okłamać. Jeśli cały czas pozostała moją przyjaciółką, wcale nie zmienioną Vivienne, po co to jej to było? Co chciała osiągnąć przez zranienie mnie?
Nie byłam w stanie powiedzieć dlaczego, ale wiedziałam, że chodziło tutaj o mnie. Nie o Cesca. Od samego początku tylko i wyłącznie o mnie.



 Boję się spojrzeć na datę poprzedniego. Chyba wolę nie wiedzieć ile dokładnie mnie tutaj nie było. :D Opinię na jego temat pozostawiam wam. Uznajmy to za taki mały prezent ode mnie na Sylwestra i zarazem Nowy Rok. :) Zabrałam się też za nadrabianie. Idzie mi mozolnie i powoli, ale do przodu. :D
Życzę wam udanej zabawy dzisiaj i jeszcze lepszego roku niż ten mijający. :**

niedziela, 21 października 2012

El número ocho;

Jak odpowiedzieć na wszystkie dręczące na pytania? To w ogóle jest możliwe? Bo ja nie znajduję odpowiedzi na żadne z nich. 

Stałam z grupką piłkarzy, udając, że słucham każdego ich słowa. Przytakiwałam co chwilę, bądź rzucałam krótki komentarz, żeby nie podpaść. Na szczęście wszyscy byli tak zajęci obgadywaniem mnie i Cesca, nie zważając na to, że ja stoję obok nich, że nikt nie zauważył mojego odpływania w inne krainy. Nie wiem dlaczego, ale właśnie w tej chwili, w środku jednej z najlepszych imprez na jakich byłam przez całe moje dotychczasowe życie, zaczęłam myśleć o swoich problemach. Przede wszystkim nurtowało mnie kłamstwo Anne. Starałam się wyrzucić to ze swojego umysłu tak samo jak chciałam wyrzucić i ją samą, ale oczywiście nie było z tym tak łatwo. Jakby nie było przyjaźniłyśmy się od dziecka. Co więcej - jesteśmy kuzynkami. Jesteśmy rodziną. Przez ten fakt jest mi jeszcze trudniej. Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie. Wirowało w mojej głowie, pokazując jak bardzo bezsilna jestem w tej sprawie. Jak mało mogę zrobić, a właściwie, że nic nie mogę. Jedynie patrzeć na to co się dzieje wokół mnie. Bez jakiejkolwiek możliwości ingerowania, działania na swoją korzyść.
   - Nie słuchasz mnie - mruknął Xavi, przypatrując się mojej zamyślonej twarzy. Zrezygnowała skinęłam głową i czekałam na to co powie dalej. Nie spodziewałam się złości, ten piłkarz nie należał do ludzi wściekających się bez powodu. - Co się dzieje? Wcześniej byłaś z nami, a teraz tylko udajesz.
   - Straciłam ochotę na latanie po ogrodzie ze szczotką między nogami - westchnęłam, wskazując palcem na poczynania Pinto i Gerarda.
   - Wystarczyłoby, żebyś zaczęła odpowiadać na pytania - stwierdził, nie ustępując.
   - Przepraszam, ale od kiedy ty jesteś taki upierdliwy, co Hernandez? - jęknęłam. Zaśmiał się, siadając na huśtawce. Podeszłam kilka kroków bliżej i oparłam się o płotek. - Mam całkowicie dość jednej części mojego życia - wyznałam, załamując ręce. - Siedzi to w mojej głowie, a ja nie potrafię tego przegonić, chociaż tak bardzo się staram. Nie działa kompletnie nic. A ta bezradność doprowadza mnie do szału.
   - Im bardziej będziesz chciała się pozbyć tych myśli, tym będzie o to trudniej - zauważył. Widziałam na jego twarzy troskę. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego jakie mam szczęście. Kto jeszcze ma tylu wspaniałych starszych braci? Mogłam nie widzieć się z nimi wiele miesięcy, jak z Xavim, ale wiedziałam, że zawsze mogę na nich liczyć. Siedziało to w mojej podświadomości. Mam najwspanialszą rodzinę, przyjaciół, którzy nie będą mi wciskać kitu o tym, że będzie dobrze, a ochrzanią nawet jeśli nie będzie do tego powodu. Wszystko po to, żeby mnie zmobilizować do niepoddawania się, do dalszej gry, walki o to na czym mi zależy, o to czego pragnę, o czym marzę.
   Nie wiedziałam co mam mu opowiedzieć, chociaż czułam, że ma rację. Przeżywam to tak bardzo ze względu na to, że nie potrafię wyrzucić tego ze swojego życia, wykopać za drzwi. Jestem za słaba, żeby dać temu radę. Wyjazd wcale tak dużo mnie nie nauczył. Bo czego mogłam się nauczyć, będąc tysiące kilometrów od mojego największego problemu? Jakim cudem miałam zdobyć wiedzę o walce z tym bólem, nie stykając się z nim twarzą w twarz na co dzień? Uciekłam. Po prostu. Zwiałam jak tchórz i naprawdę tego żałuję.
   - Ile jeszcze razy odlecisz?
   - Wybacz. Myślałam o tym co powiedziałeś - wytłumaczyłam pośpiesznie. Nie chciałam go zbywać, olewać. Chciałam porozmawiać, ale szczerze nie miałam pojęcia jak się do tego zabrać. Ogólnie zwierzanie się nie było moją mocną stroną, coś jak dla Daniego. Praktycznie jedyną osobą, której bez problemu mówiłam o wszystkim był David. Jako taki mój starszy braciszek od wylewania łez i grożenia każdemu kto mnie tknie. - I o paru innych rzeczach też. Dużo się wydarzyło odkąd wróciłam. O wiele więcej niż wtedy, gdy postanowiłam uciec.
   - David wspominał co nieco na ten temat, ale nigdy nie chciał dokończyć. Rzucał krótkie uwagi, które niby miały mnie nakierować na temat, a tak naprawdę z każdą kolejną wiedziałem coraz mniej.
   Uśmiechnęłam się, bo to było tak bardzo w stylu Davida. Ze mną też tak często grał. Szczególnie, kiedy byłam w Kanadzie, a w jego życiu zaczęły się problemy z Pattie. Mówił mi kilka słów i twierdził, że wyjaśnił mi wszystko, a ja tak naprawdę dowiedziałam się tylko, że z nią rozmawiał. A później oczekiwał opowieści z mojej strony. Streszczałam mu swoje dnie, bo niby jak miałam go zaatakować przez telefon? Na miejscu dostałby porządny opierdol i od razu zwierzyłby się ze wszystkiego. A tak to nie było wyjścia, musiałam sama zastanawiać się co takiego trapi mojego przyjaciela i snuć różne teorie. Niestety jedna z nich, ta którą od razu wyrzuciłam z głowy, się sprawdziła. Rozwiedli się, a David jest w dołku.
   - Znam ten jego sposób opowiadania - odezwałam się. - Wiem, że znowu zamilkłam na dłuższą chwilę, ale mam chyba dzisiaj dzień rozmyślania. Cały czas napływają mi do głowy nowe wspomnienia. Raz myślę o Vivienne, raz o Cescu, a potem jeszcze o Davidzie i jego rozwodzie. Dlaczego życie musi się tak komplikować? Niby wiem, że bez cierpienia nie bylibyśmy w stanie zrozumieć naszego szczęścia, ale jak ma mnie to pocieszyć, kiedy nie wiem na czym stoję?
   - Nie ma prostszego pytania od tego - stwierdził, uśmiechając się delikatnie. Zdziwiłam się, ale w sumie mogłam się tego spodziewać. To Xavi. On zawsze potrafi odpowiedzieć na wszystko. - Wstań, odpręż się i pomyśl przez chwilę. Na czym stoisz?
   - Xavi... Daj spokój. Nie rozumiem o co ci chodzi.
   - Poczekaj. Na czym stoisz? - powtórzył swoje pytanie, a ja w jednej chwili zrozumiałam. Stanął na przeciwko mnie, czekając na moją odpowiedź.
   - Stoję na ziemi - westchnęłam, rozpościerając ręce. - Ale jak ma mi to pomóc? To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Dobrze o tym wiesz.
   - To jest odpowiedź na twoje pytanie - upierał się, akcentując drugie słowo. - Stoisz na ziemi. A więc na niej żyjesz. Razem z milionami innych ludzi. Żyjesz na ziemi, czerpiesz z niej siłę czy z nie?
   - Xavi, co jest z tobą nie tak?
   - Odpowiedz - poprosił.
   - Żyję na Ziemi, ale nie czerpię z niej siły.
   - W takim razie co daje ci siłę?
   - Nie wiem... Nie baw się ze mną w psychologa i świrniętą.
   - Po prostu się zastanów. Może to ci jakoś pomoże.
   - Niby jak? Nie mów mi, że w to wierzysz!
   - Wierzę - odparł. Zdziwiłam się. Naprawdę. To chyba tak jakby wierzyć w świętego Mikołaja. - Siłę daje mi piłka. Możliwość rozegrania chociaż kilku minut nastraja mnie w niesamowity sposób do dalszej walki. O wszystko. Dążenie do celu to swego rodzaju walka. Każdego dnia walczysz o spełnienie swoich marzeń, o szczęście, o miłość. Kocham to co robię, jestem szczęśliwy, gdy mogę pobiegać sobie z piłką obok nogi i to mnie napędza. A dla ciebie co jest taką piłką nożną?
    - Kiedyś myślałam, że Cesc - wyszeptałam. Czułam jak w oczach zbierają mi się łzy. Brunet bez słowa zrobił krok do przodu i objął mnie ramieniem.Położyłam głowę na jego ramieniu i wzięłam kilka głębokich oddechów. Nie mogę się rozpłakać w trakcie imprezy. Wrócę do domu, rzucę się na łóżko i tam dam upust wszystkiemu, ale nie tutaj. - Jesteś geniuszem, wiesz?
   - Co ci pozwala tak sądzić? - spytał, przekrzywiając lekko głowę na bok. Uśmiechnęłam się. Zawsze wtedy wyglądał tak niepoważnie. Jak nie on. I to w nim najbardziej lubiłam. Opanowany, ale ze skłonnościami do wprawiania mnie w histeryczny stan, podczas którego nie mogę złapać oddechu przez ciągle trwający śmiech. Nigdy nie było wiadomo jaką kartę wyciągnie zza pleców, jak pocieszy. No poza tym, że zawsze skutecznie.
   - Powtarzam ci to setny raz. Nie mów, że zapomniałeś.
   - Dawno tego nie słyszałem z twoich ust.
   - Nie powiem - oznajmiłam i po krótkim mierzeniu się wzrokiem, pociągnęłam go w stronę śmiejącej się grupki piłkarzy. Przenieśli się na nieco inny temat. Już nie rozmawiali o mnie i Cescu, co przyjęłam naprawdę z wielką ulgą. Nie pytajcie. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Możliwe nawet, że nie wiem nic. - Idę poszukać Davida.
   - Jest z Pinto w salonie - poinformował mnie Leo. Przechodząc obok niego, przytuliłam go. Zaśmiał się i puścił mi oczko, kiedy odwróciłam się jeszcze do nich w drzwiach balkonowych. Villa rzeczywiście był w środku. Razem z bramkarzem dyskutowali o czymś, siedząc na kanapie. Z głośników dalej leciała taneczna muzyka, do której podśpiewywał po nosem pijany w trzy dupy Alves, opierający się plecami o fotel.
   - Mogę się przysiąść?
   - Panna Montenegro zawsze! - wykrzyknął Jose, na co David zawtórował z szerokim uśmiechem na twarzy. Wcisnęłam się pomiędzy nich i czekałam, aż któryś z nich rzuci jakąś ciekawą anegdotkę albo cokolwiek śmiesznego. - Wiecie co wy piękne dupska? Idę wrobić włam na łazienkę Puyola. Alves, ty pijana świnko, podnoś tyłek i na raz, dwa, trzy za mną! Bo mamusia będzie zła.
   - Kiedy będzie trzy? I co masz do mojej mamusi? - wymruczał Dani, prostując się. Schowałam twarz w ramieniu Davida, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem i jeszcze bardziej go nie skonsternować. W tej chwili jego mina i tak była powalająca.
   - Trzy! - krzyknął Pinto i nie czekając na, sprawiającego wrażenie śpiącego Daniego, wyszedł na korytarz. A potem jak było słychać wbiegł po schodach. Carles się wścieknie jak dotrze do niego ta wiadomość.
   - Jedno pytanie. Czy Carles kiedykolwiek kogoś wpuścił do swojej łazienki?
   - Nie - odparł po krótkim zastanowieniu i pomachał za wychodzącym Danim. - Będzie cyrk.
   - Cyrk na kółkach - przytaknęłam.
   - Ej, Montenegro, co jest? Też wpadłaś w dziurę? - spytał, dokładniej przyglądając się mojej twarzy. Spuściłam wzrok i strzepnęłam jego dłoń ze swojego policzka. - Niech zgadnę. Przylazłaś do mnie mając nadzieję, że już się dawno upiłem i nie zauważę, że coś się smuci?
   - Po części tak - przyznałam. Uśmiechnął się triumfalnie, ale już chwilę później miał minę z tych, których nie lubię. Mówiła, że albo mu powiem albo będzie nie ciekawie.
   - No to co jest?
   - Wiesz, widziałam przed chwilą Leo. Wyglądał bardzo korzystnie. Może pójdziemy tam do nich? Po co mamy siedzieć tutaj sami?
   - Heather.
   - No co?
   - Mów. Dobrze wiesz, że to z ciebie wyciągnę. Będziemy tu siedzieć dopóki mi nie powiesz. Nie dam się tak łatwo zbyć.
   - Chciałam chociaż spróbować... - westchnęłam. - Zgoda. Powiem ci i na tym zakończymy tą rozmowę? Nie chcę słuchać żadnych pocieszeń. Nawet tego, że jestem skończoną idiotką, że się nad tym zastanawiam, jasne?
   - Zaczynam się bać co ci wpadło do głowy - jęknął.
   - Nic mi nie wpadło - zaprzeczyłam, zerkając w stronę ogrodu. Przed drzwi widać było piłkarzy stojących w półkolu, a wśród nich Cesca. David powędrował za moim wzrokiem i wiedziałam, że bezbłędnie odgadnął co się dzieje. - Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam zastanawiać się czy to ma sens. Czy damy radę. Bo minęło tyle lat, a ja boję się, że wszystko pójdzie nie tak jak powinno.
   - Chcesz powiedzieć, że zastanawiasz się nad tym co będzie kiedyś? Heather Montenegro przejmuje się czymś innym niż teraźniejszość?
   - Tak, Villa!
   - Oj, dziecino... Jak we mgle z tobą, wiesz? - wyszeptał troskliwie mocno mnie przytulając. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam powieki. - Kochasz go?
   - Kocham, ale...
   - I nie ma żadnego ale. Nie stwarzaj niepotrzebnych problemów.
   - A co jeśli podjęliśmy tą decyzję za szybko?
   - Słuchaj. Jeśli nie macie być razem to nawet miesiące zastanawiania się nad tym nic nie pomogą.
   - A potem wszystko się spieprzy. Ani nie będziemy razem ani nici z przyjaźni.
   - Nie przejmuj się tym na co nie masz wpływu. Myśl o tym, że go kochasz, bo to jest najważniejsze. Wasze uczucie przetrwało kłamstwa i miesiące rozłąki. Nie możesz siedzieć, zastanawiając się czy dobrze robisz, bo wszystko ucieknie ci sprzed nosa i zostaniesz z niczym. Poza mną, idiotą, który oczywiście będzie cię wspierał, bo chce mu się płakać, jak widzi cię smutną.
   - Rzadko przy mnie płaczesz - stwierdziłam. - Dziękuję. Musisz być bardzo mądrym idiotą, jeśli zawsze potrafisz mnie postawić na nogi.
   - Zdarza mi się rzucić mądrą myślą - mruknął. Wstaliśmy i wyszliśmy na zewnątrz. Ogarnęłam wszystkich wzrokiem, szukając Maleny. Wsiąknęła. Co najlepsze nigdzie nie było też widać Carlesa. I korzystając z okazji, że jesteśmy przy nim, chwilę po nas Pinto z lekko odświeżonym i z pewnością rozbudzonym Danim, dołączyli do nas. Ten pierwszy trzymał w dłoni przedmiot, który był dla niego jak jakieś trofeum. Podniósł je nad głowę i uśmiechnął się szeroko.
   - Lokówka. Oni mają lokówkę Puyola? - zdziwił się Leo. Skinęłam głową, śmiejąc się pod nosem z ich celebrowania tego zdarzenia.
   - Jak on ma taką zajefajną lokówkę to ja się nie dziwię, że jego loczki tak fajnie sterczą i podskakują jak sprężynki - rzucił chyba bez namysłu Thiago i zaraz zniknął gdzieś w krzakach. Poważnie. Schował się za iglastym czymś wyrastającym z ziemi.
    - Będę śpiewać - oznajmił Jose, wymachując nad głową swoją zdobyczą. Podeszłam bliżej uśmiechniętego Cesca i przytuliłam się do niego. Poczułam jego ramię obejmujące mnie mocno i usta, dotykające mojego czoła, włosów. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej i z zaciekawieniem czekałam na to co bramkarz wymyślił.
   - Gdzie wcześniej zniknęłaś?
   - Rozmawiałam z Xavim, a potem z Davidem. O nas - przyznałam.
   - O nas?
   - Tak. Później ci wszystko wytłumaczę. Teraz Pinto zaczyna śpiewać.
   Na szczęście dla piłkarza nadal nigdzie nie było widać organizatora, bo inaczej byłoby źle. Oj, bardzo źle. Dotykać lokówki Carlesa nie ma prawa nikt poza nim samym. Tak było od zawsze i jest nadal. To, aż cud, że jego łazienka nie była zamknięta na klucz. Zazwyczaj obrońca chodził z nim, schowanym bezpiecznie w kieszeni spodni. Szczególnie, gdy przyjmował w domu swoich szalonych kumpli.

Chcę mieć loka,
ładnego loka,
pięknego loka.
Będziemy robili loka,
wspaniałego loka!
Złota lokówka
zakręciła mi w głowie
i chcę mieć loka,
sprężystego loka,
pięknego loka!


   W momencie, gdy piłkarze kończyli podśpiewywanie sobie tej pioseneczki po raz trzeci, do ogrodu wszedł Carles. Zamarli wszyscy, włącznie z najgłośniej drącym się Danim. Jose pośpiesznie schował lokówkę za plecy, uśmiechając się anielsko w stronę kumpla z drużyny, który chyba nie dostrzegł w ich zachowaniu nic dziwnego, bo przeszedł obok niech bez słowa i zasiadł na krześle przy basenie. Mijały minuty, a nikt się nie odzywał. W końcu pojawiła się też Malena. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. Zatrzymała się obok mnie i Cesca, nie mówiąc ani słowa. Jak nic wydarzyło się coś ciekawego. A ja jeszcze dzisiaj dowiem się co. Nie ma innej opcji.



Pięć minut po dwunastej zabawa oczywiście trwała w najlepsze. Co więcej, z minuty na minutę rozkręcała się coraz bardziej. Siedziałam obok Cesca na ławeczce na tarasie, z której mieliśmy idealny widok na to co wyprawia reszta w salonie.
   Jose cały czas latał z własnością Carlesa. Ale ten tak zapatrzony w Malenę nawet tego nie zauważał. Jednak wesołą piosenkę zamieniono na coś konstruktywniejszego jak na przykład, wydobywający się obecnie z głośników singiel Don Omara. Stukałam butem o podłogę do rytmu, a Cesc tylko śmiał się w moje włosy. Walnęłam go otwartą dłonią w kolano, ale spowodowałam tym jedynie jeszcze większy śmiech.
   - Ty widzisz to samo co ja? Pedro przed chwilą wypił duszkiem trzy drinki Daniego, jeden za drugim i trzyma się na nogach! - wymamrotałam, przypatrując się uważnie jego poczynaniom. Z małym trudem, ale jednak wdrapał się na oparcie kanapy. Kanapy, na której pragnę dodać, smacznie spał Victor. A Pedro, ten pozbawiony uczuć, bezlitosny Pedro, przeszedł po nim i teraz stał na oparciu. Lekko się chwiejąc, ale trzeba przyznać równowagę utrzymywał sprawnie.
   - A Gerard robi te swoje wygibasy i myśli, że ktoś będzie mu potem klaskał i gratulował świetnego poczucia rytmu.
   - On zawsze taki był, prawda?
   - Nie pamiętasz? Tylko mu tego nie mów. Obrazi się na ciebie i przez miesiąc nie będzie cie obdarzał swoją uwagą, uważając to za największą karę świata. I to tylko dlatego, że masz takie szczęście i nie pamiętasz co wyrabiał w podstawówce.
   - Oj, cicho! Pamiętam! To, że pewnego pięknego, bodajże czerwcowego dnia latałeś przez jedną przerwę po szkole w żółtej spódnicy pamiętam doskonale.
   - Ale tego, że Gerard latał obok mnie w zielonej, już nie? - prychnął.
   - Nie lubię zielonego - zaśmiałam się, całując go w policzek. - Ty patrz! Villa tańczy z jakąś laską! Kto to jest?
   - Kiedyś mordowałaś mnie wzrokiem jak spojrzałem na jakąś laskę - zaśmiał się, pokazując mi język. Po raz drugi już, pacnęłam go z dłoni w nogę i wróciłam do podziwiania tańca przyjaciela. Dziewczyna miała długie, brązowe włosy i ładną, malinową sukienkę. Plus, ogromny plus, że nie była blondynką. Jakoś niedobrze mi się robi jak widzę Villę obok jakiejś blondynki. Rzecz jasna, tej której nie znam. Tak jak w tym wypadku.
   - Ładna jest. Może się chłopaczyna wreszcie otrząsnęła?
   - Zaraz tam polecisz i go wyswatasz? - prychnął. Jeszcze jedno jego zdanie, a się obrażę
   - A chcesz oberwać? - warknęłam. Przez moment patrzyliśmy na siebie wyzywająco, ale trwało to zaledwie kilka sekund, bo później mnie pocałował.
   - Ekhem - zakaszlał ktoś za nami. Wyrwałam się z objęć piłkarza i zerknęłam do tyłu. Leo Messi we własnej osobie. - Pozwoliłem sobie wam przerwać - uśmiechnął się.
   - Żaden problem. Siadaj i podziwiaj razem z nami szalejącego na parkiecie Villę. Ale zdecydowanie bardziej przypatrz się jego partnerce. Znasz? - zagadnęłam już całkiem, odrywając się od Cesca. Spojrzał na mnie z miną, której znaczenia wolałam nie odczytywać.
   - Jest w sztabie szkoleniowym - odparł po chwili. - Jenna z tego co pamiętam. I od razu uprzedzam twoje kolejne pytanie, nie znam jej za dobrze, ale wydaje się być, hm, miła.
   - Jenna powiadasz? Nie powiem, że zawsze chciałam mieć tak na imię, ale nie jest źle.
   - Nie licz na nic więcej - odezwał się w momencie, gdy ja obmyślałam już plan zeswatania przyjaciela z tą ładną i podobno miłą dziewczyną.
   - Dlaczego musisz mówić jak Fabregas? - żachnęłam się. - Od razu ucinasz wszystkie moje próby pomocy przyjacielowi. A ja naprawdę chcę dla niego wszystkiego co najlepsze prosto z serca.
   - Chłopiec sam sobie poradzi - westchnął Cesc. - Chcecie coś do picia?
   - Zostawiasz mnie?
   - Nie podoba ci się towarzystwo?
   - Podoba, ale to nie zmienia faktu, że mnie zostawiasz.
   - Oddychaj i dasz radę - mruknął, całując mnie przelotem w policzek.
   - Nic od ciebie nie chcemy, prawda? - spróbowałam zsolidaryzować się z nowym kolegą. Przytaknął ze śmiechem i zostaliśmy sami. Cała zgraja bawiła się już w środku. Niektórzy smacznie spali, ale na przykład taki Pique bez wytchnienia kręcił tyłkiem na prawo i lewo, a Sergio z Danim próbowali utrzymać równowagę chodząc po brzegach stołu. Ich rozumowanie na trzeźwo już mnie przeraża, ale ich logika po pijaku, to jest już zdecydowanie ponad moje siły...
   - Długo mieszkałaś w Kanadzie? - zapytał. A mnie zdziwiło, że nie wie tego od Davida.
   - Sześć lat.
   - Czyli studiowałaś też tam?
   - Dokładnie. Nie mogłam znaleźć nigdzie pracy i postanowiłam wrócić, bo tutaj zawsze mogę liczyć na poręczenie od taty.
   - David uważa, że jesteś dobra. Podobno brałaś udział w projektowaniu jego ogrodu.
   - Czy on nie miał ciekawszych zajęć? - westchnęłam bez namysłu. Zdziwiona mina Leo dała mi znać, że jednak muszę wytłumaczyć o co tak właściwie mi chodzi. - No wiesz. Mam wrażenie, że każdemu o mnie opowiadał. Tylko przyszłam tutaj, wpadłam na Alexisa i co się okazuje? Kochany Villa mu o mnie opowiadał. Ja nie wiem o połowie ludzi tutaj praktycznie nic, a oni możliwe, że znają pół mojego życiorysu.
   - Nie opowiadał ci o tym co się dzieje w Barcelonie?
   - Opowiadał. Ale robił to tak, że w rzeczywistości mówił mi niewiele. Dzwoniłam do niego z zamiarem wyciągnięcia z niego wszystkich informacji, a kończyło się na tym, że to ja cały czas opowiadałam. Siedząc na przeciwko niego zdecydowanie łatwiej coś wyciągnąć.
   - No fakt. Zbyt chętny do zwierzania się ze swoich problemów to on nie jest. Woli wszystkich wokół pocieszać niż być pocieszanym.
   - Lepiej tego ująć nie można! - wykrzyknęłam, klaskając w dłonie. - Nie masz czasem ochoty wrócić do Argentyny?
   - Co masz na myśli? Pytasz czy mam takie dni, że chętnie rzuciłbym wszystko i tam poleciał?
   - Dokładnie o to. Czułam się dobrze w Kanadzie. Poznałam świetnych ludzi i nie było mi tam nie wiadomo jak źle, ale codziennie była przy mnie myśl o Barcelonie.
   - To jest coś takiego, że wstaję z łóżka i w podświadomości mam zapisaną myśl, że urodziłem się w Rosario, pochodzę stamtąd, ale teraz jestem tutaj, w Hiszpanii, gram dla FC Barcelony i chociaż tęsknie za ludźmi i ogólnie całym miastem, czuję się tutaj szczęśliwy. Nie ma opcji, żebym wyjechał i już nie wrócił.
   - Takie dwa domy? W obydwóch miejscach czujesz się równie dobrze.
   - Fabregas wraca - oznajmił. Zauważyłam, że z jego twarzy nie schodził uśmiech. Był zupełnie inny niż ci szaleńcy w salonie. Taki spokojny. Na pierwszy rzut oka w ogóle nie pasujący do tej zgrai. No, ale pozory lubią mylić.
   - Porywam cię - uśmiechnął się do mnie. - Pozwolisz przyjacielu? - zwrócił się do Leo.
   - A uciekajcie gdzie chcecie. I to jest mój przyjaciel, jasne? - zagrzmiał Villa, sadowiąc się obok Argentyńczyka.
    Z małym poczuciem żalu dostrzegłam, że ładna Jenna tańczy teraz z panem Alvesem. Na korytarzu przed wyjściem próbował powstrzymać nas Carles, ale alkohol płynący w jego żyłach jednak robił swoje i mu się nie udało. Tym bardziej, że zza ściany wyjrzała uśmiechnięta twarz Maleny. To powinno wszystko tłumaczyć.
   - Gdzie idziemy?
   - Mam nadzieję, że nadal lubisz nocne spacery? - odparł pytaniem. Moją odpowiedzią było wtulenie się w niego. Niczego nie lubię w Barcelonie tak bardzo, jak spacerów po jej uliczkach nocą.


 ~*~
Miał być mądry, jest dziwny. Poważnie. Nie ogarniam rozmów Heather z Xavim i Leo. Imprezę oficjalnie można uznać za zakończoną. W następnym powitacie na pewno z radością Vivienne, bo będzie miała swoje kilka linijek. :D A i zmieniłam zdjęcia w bohaterach. ;)

PS. Zapraszam was na rozdanie genialnej torby TUTAJ.

niedziela, 7 października 2012

El número siete;

Możemy zastanawiać się dlaczego czasem zamiast poruszyć prawą ręką, coś ciągnie za sznurek tej lewej. Czemu tak się dzieje? Dlaczego tak trudno jest podjąć własną decyzję, a czasami jeszcze trudniej, gdy ktoś podejmuje ją za nas?

Na miejscu zjawiłyśmy się jako jedni z pierwszych. Nie wiedzieć dlaczego trochę się denerwowałam. W końcu poza piłkarzami, których bardzo dobrze znam, będą tutaj także inni. Skład drużyny nieco „ewoluował” odkąd ostatni raz bawiłam się z nimi na jednej imprezie. Malena trzepnęła mnie lekko w ramię. Oczywiście chciała mi dać do zrozumienia jaka jestem nierozumna. Przez całą drogę plotła mi na ucho, że nie mam się czym martwić, bo wszyscy są fantastyczni i nie tylko oni padną z wrażenia na mój widok, ale ja także będę pod bardzo dobrym wrażeniem i wszystkich polubię. Wierzyłam, ale mimo wszystko miałam gęsią skórkę. Tak wiem, moich reakcji nie da się pojąć. Możliwe, że tylko David nie wiedząc nic, gdyby mnie teraz zobaczył, to by od razu wiedział, że mam małe obawy. On niestety zna mnie praktycznie lepiej niż samego siebie. Chociaż czasami może to i nawet dobrze. Nie ma to jak dobry przyjaciel do wylewania smutnych i radosnych łez.
   Costa uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco i pociągnęła mnie w stronę otwartych na oścież drzwi domu. Weszłyśmy, a wręcz wpadłyśmy do środka, robiąc nie małe zamieszanie. Momentalnie połowa, jak nie ¾ obecnych zwróciło głowy w naszą stronę. Wyprostowałam się, odruchowo poprawiając opadający na twarz kosmyk włosów. Malena mruknęła coś pod nosem, czego nie zrozumiałam, ale z pewnością dotyczyło to jej kolana, które w tej chwili masowała, dalej szepcząc coś do siebie. Zderzyła się ze ścianą. A właściwie jej kolano się zderzyło, ale chyba mniej więcej na jedno wychodzi, prawda?
   - Prawdziwe wejście smoka - usłyszałam nad sobą. Zatrzasnęłam drzwi i oglądając się za siebie z ulgą zauważyłam, że prawie wszyscy wrócili już do zabawy. W tłumie widziałam zaciesz Villi. Dojrzałam obok niego Xaviego, któremu z uśmiechem pomachałam i dopiero wtedy postanowiłam poświęcić uwagę osobnikowi, stojącemu obok mnie. Był wysoki, przystojny i delikatnie opalony. Uśmiechał się szeroko. Niepewnie odwzajemniłam gest, szukając pomocy Maleny. Dziewczyna wreszcie się ogarnęła i zerknęła na mężczyznę.
   - O, Alexis! - ucieszyła się. - Czy ty przypadkiem nie miałeś być w Chile?
   Alexis i Chile? Już wiem! Sanchez! Czyli to jeden z tych nowych piłkarzy w drużynie. Nate przy okazji jego transferu zgłębił całej naszej trójce jego biografię i stwierdził, że niezły z niego materiał. Oczywiście nie poświęcał uwagi jego partnerce, aby nie uszkodzić swojego zdrowia psychicznego jeszcze bardziej.
   - Heather - przedstawiłam się, wyciągając przed siebie rękę.
   - Ta słynna Heather? - zapytał, ściskając ją. - Alexis.
   - Słynna? - poziom mojego zainteresowania gwałtownie wzrósł. Niewiele rzeczy ciekawi mnie tak bardzo jak to, co kochani piłkarze o mnie opowiadają innymi.
   - Dużo o tobie słyszałem od Davida - wyjaśnił. - I w sumie od Xaviego też. Obydwoje często o tobie wspominali podczas treningów.
   - Boję się pytać co takiego opowiadali.
   - Same dobre rzeczy - zaśmiał się. Przeszliśmy do kuchni, gdzie znajdowało się paru piłkarzy. Przywitałam się ze wszystkimi. Bez problemu rozpoznałam w nich Gerarda, Andresa, Daniego i Victora. Obok drugiego z wymienionych stała kobieta, której w pierwszej chwili nie skojarzyłam, ale kochany Victor uświadomił mi, że to Ana. Pamiętałam ją jak przez mgłę. Dobrze widzieć, że ich związek wytrwał.
   - Poznałaś już nasze nowe ciasteczko? - zaczął Gerard z szerokim uśmiechem na twarzy.
   - Ciasteczko? To ty jesteś ogórkiem? - prychnęłam, wywołując u wszystkich obecnych salwę śmiechu. Jedynie sam zainteresowany stał z grymasem na twarzy, mierząc mnie ostrym spojrzeniem. - Uśmiech, Pique!
   - Już mu współczuję. Biedaczysko nie wie w co się wpakował... - westchnął, machając rękami, gdy próbowałam go przytulić.
   - Komu?
   - Nikomu, bredzi po alkoholu - odpowiedziałam za obrońcę i pacnęłam go w ramię. - Kiedy Fabregas ci o tym mówił, nie wspominał o byciu cicho? - warknęłam tak, żeby tylko on usłyszał. W odpowiedzi pokazał mi język.
   - Chciałem sprawdzić twoją reakcję - przyznał. - Na szczęście nadal jesteś tak samo dzika.
   - Sam jesteś dziki! - oburzyłam się, ale na próżno próbowałam powstrzymać śmiech. - Widziałeś gdzieś Cesca?
   - Po schodach na górę, a potem prosto na balkon - mruknął, całując mnie w policzek i tanecznym krokiem skierował się do salonu, skąd po chwili można już było usłyszeć jego głośny śpiew.
   - A Malenę ktoś widział? - spytałam pozostałych. Pokręcili przecząco głowami.
   - Jakby coś powiedzcie jej, że ma działać.

W domu obrońcy Barcelony bawiła się cała drużyna razem ze swoimi partnerkami, bądź też samotnie co wyznawał sam organizator. Kręcił się wokół wszystkich, proponując co minutę nowe drinki. Razem z Maleną siedziałyśmy w kuchni obok Daniego, który sprawiał wrażenie jakby urodził się do przyrządzania pysznych napojów.
   - Kochanie, ale to nie trucizna - mruczał pod nosem za każdym razem, gdy ktoś odmówił skorzystania z jego specjałów.
   - Alves, opanuj się. Już wszyscy wiemy czym będziesz się zajmował po przejściu na emeryturę.
   - Płodzeniem dzieci?
   - Swoje już spłodziłeś!
   - Wcale, że nie! Mam bardzo mało dzieci...
   - Niektórzy mają mniej od ciebie i nie marudzą - zauważyłam inteligentnie. Przytaknął aczkolwiek nie mam pewności czy to było odnośnie moich słów czy zastanawiał się czego jeszcze brakowało w stojącym na blacie kubku.
   - Bo inni nie mają instynktu macierzyńskiego.
   - W szczególności faceci, Alves - zauważył Cesc, pojawiając się nagle obok mnie.
   - Siedź cicho, Fabregas. Przypomnę ci jak się zakochasz i...
   - Za późno - stwierdził, nachylając się nade mną i całując mnie w policzek. Uśmiechnęłam się uroczo, a chwilę później obejmował mnie już w pasie. Mogłabym tak trwać wieczność.
   - Idźcie sobie - mruknęła Malena, wręcz wypychając nas z pomieszczenia. Sama podeszła do obrońcy i wręczyła mu jeden z kubków.
   - Lena wczoraj zostawiła mu papiery rozwodowe - wytłumaczył Cesc, gdy wcisnęliśmy się już pomiędzy tańczące pary. Zauważyłam w rogu pokoju Pinto i Davida, którzy standardowo zajmowali się muzyką. Przytuliłam się do bruneta i myślałam nad tym co powiedział.
   - Dlaczego się rozwodzą? - Nie znałam jej zbyt dobrze, ale wybornie bawiłam się na ich weselu i chociaż zamieniłam z nią wtedy góra dziesięć słów plus życzenia na samym początku, wydawało mi się, że jest idealną dziewczyną dla Daniego. Patrząc na nich miałam wrażenie, że są stworzeni dla siebie. Ten wyraz twarzy, kiedy na siebie patrzyli mówił, że się kochają i żyją dla siebie, a nie to, że za kilka lat się rozwiodą i znienawidzą.
   - Coś się popsuło. Dani nie jest zbyt rozmowny, jeśli chodzi o rodzinę. Dobrze wiesz, że woli się uśmiechnąć i poudawać, że jest dobrze niż przyznać, że życie mu się wali.
   - Spróbuję z nim potem porozmawiać - szepnęłam, ale niepotrzebnie. Cesc i tak pewnie wiedział od samego początku naszej rozmowy, że będę chciała to zrobić.

Wyszłam na taras, gdzie ku mojemu zaskoczeniu zastałam Daniego. Pochylał się nad barierką. Na podłodze stały trzy, jak przypuszczałam, puste butelki po piwie. W jednej chwili chciałam się wycofać, bo mimo tego co powiedziałam wcześniej, za bardzo nie wiedziałam jak mam się zabrać do rozmowy z nim. Bo niby jak mam pocieszyć faceta, który za kilka tygodni straci rodzinę? A w dodatku nic nie może na to poradzić? Może nie wyglądało, ale temu piłkarzowi zależało przede wszystkim na bliskich. To im dedykował każdy wygrany mecz, każdą udaną akcję czy strzelonego gola, które też czasami się zdarzały. To do nich, swojej żony i dzieci, wracał po każdej sjeście po wygranym meczu. To oni go napędzali do dalszej gry, do zdobywania trofeów, do bycia dobrym, ba!, świetnym piłkarzem. A teraz ich traci.
   - Jeśli przyszłaś mnie pocieszać, to nawet nie próbuj – odezwał się, na co mimowolnie przystałam. Nie widział mojego skinienia głową, ale z pewnością wiedział, że sama nie lubię słuchać głuchych obietnic bez pokrycia. Owszem, mogłabym mu powiedzieć, że będzie dobrze. Ale do cholery przecież nie będzie! - Życie mi silę wali, czaisz? Wróciłem wczoraj do domu i zamiast śmiechu dzieci oraz obecności Leny, zastałem białą kopertę na kuchennym stole. A w niej papiery, które miałem ochotę podrzeć i wrzucić do kominka...
   Nie wiedziałam co powiedzieć, toteż jedynie podeszłam bliżej i oparłam się o barierkę. Zerknął na mnie z ukosa, kręcąc głową.
   - Masz szczęście, bo nigdy nie będziesz musiała przez to przechodzić – zaczął, przenosząc ciężar ciała na ręce, które spoczywały na chłodnej, metalowej rurze. Spojrzał przed siebie, w ciemności spowijające ogród. - Fabregas nigdy cię nie zrani – dodał, jakby nie miał pewności czy zrozumiałam sens jego słów. Westchnęłam i teraz to ja pokręciłam lekko głową.
   - Skąd masz taką pewność? - spytałam. Chciałam wierzyć w to co powiedział, ale nigdy nic nie dzieje się w stu procentach tak jakbyśmy chcieli. Nie wiem jak będzie wyglądać nasza przyszłość. - Może się wydarzyć wszystko.
   - Ale nie zmienić. Uczucia pozostają na zawsze.
   - Właśnie, że zmienić może się najprędzej – wyszeptałam. - Tak samo jak uczucia Leny, tak samo mogą się zmienić uczucia każdego.
   - Czy mi się wydaje czy przyszłaś mnie tu pocieszać, hm?
   - Wybacz – weszłam mu praktycznie w słowo.
   - Cieszę się, że nadal lubisz poprawiać gafy. Jasne, że uczucia się zmieniają. Czasem nawet tego nie zauważamy. Jak ja, skończony naiwniak.
   - Jesteś dla siebie za ostry.
   - Wolałabyś, gdybym rzucił ci się w ramiona z płaczem i użalał się nad tym co się stało?
   - Nie to miałam na myśli! Po prostu nie oceniaj faktów zbyt pochopnie. Poza tym Alves, jesteś pijany. To zdecydowanie nie ułatwia myślenia.
   - Nabrałem wprawy. Trzy piwa były w stanie mnie zwalić z nóg sześć lat temu, kiedy nie potrafiłem zrobić nawet marnego martini – zaprotestował. - Może nie miałem racji co do uczuć, ale w sprawie Fabregasa się nie mylę – mruknął, uśmiechając się szeroko. No to wrócił stary, dobry Dani!
   - Coś jeszcze zmieniło się od naszej ostatniej wspólnej imprezy – stwierdziłam mocno go przytulając. Udawał przez moment, że próbuje się wyrwać, ale później poczułam jak mnie obejmuje. - Ludzie, którzy cię nie znają tego nie widzą. Wydoroślałeś. Jesteś odpowiedzialniejszy.
   - Musiałem. W końcu nie mogłem być dzieckiem, sam mając dziecko, no nie? - zaśmiał się. - Mogę to samo powiedzieć o tobie, panno Montenegro. Bez zwątpienia jesteś doroślejsza niż ostatnim razem i silniejsza.
   - Los dał mi niezłego kopa, więc musiałam się czegoś nauczyć, żeby mu go oddać, no nie? - westchnęłam, na co zareagował histerycznym śmiechem. Poszłam w jego ślady i śmiejąc się, wkroczyliśmy do salonu, gdzie zabawa dalej szła w najlepsze.
   Od razu zostaliśmy wciągnięci w wir tańca. Gerard stał na środku pokoju, starając się przekrzyczeć muzykę. Za nim stał szeroko uśmiechnięty gospodarz, naśladujący jego szalone ruchy i wymachy rękami. Malena siedziała na kanapie, obok mojego kochanego przyjaciela. Rozmawiali o czymś zażyle. Z tej ciekawości jaki temat ich połączył, zostawiłam obrońcę na środku salonu i skierowałam się w ich stronę. Dani po chwili dołączył do bawiących się kolegów i w tej chwili miałam już stuprocentową pewność, że odgonił na ten czas swoje smutki.
   Podchodząc do rozmawiającej dwójki zauważyłam, że dziewczyna mimo uśmiechu i przytakiwania na słowa napastnika, cały czas przypatruje się szaleństwom Carlesa.
   - Wypalisz mu dziurę w czole - krzyknęłam jej do ucha, na co dostałam spojrzenie pełne politowania. Od Davida również.
   - Jesteś po prostu zazdrosna - stwierdzili zgodnie, wypowiadając to niemal, że w tym samym czasie. Zaśmiałam się, wciskając się pomiędzy nich.
   - Będąc już przy mojej zazdrości. Gdzie jest Cesc?
   - Ostatnio widziałem go razem z Pique, ale chyba się zgubił - stwierdził z rozbrajającym, głupim uśmiechem i wręczył mi jakiegoś drinka. Upiłam trochę i wstałam.
   - Idę go poszukać - oznajmiłam na odchodne. Moje plany zostały zaprzepaszczone, bo po drodze zostałam wciągnięta pomiędzy piłkarzy przez Victora. Uśmiechnął się od ucha do ucha, okręcając mnie wokół mojej prywatnej osi. Chwilę później poczułam jak Pinto zabiera mi z ręki kubek i już na dobre utkwiłam z nimi. Śmiejąc się, stanęłam na palcach i próbowałam zmusić bramkarza do manewru, który sam zaoferował mi sekundę wcześniej. Średnio, bo średnio, ale mi się udało. Oczywiście musiał się znacznie skulić, żebym nie trzepnęła go ręką w głowę.
   - Widziałeś Fabregasa? - spytałam, korzystając z tego, że z głośników poleciała wolniejsza piosenka. Spojrzał za mnie, bez żadnego ostrzeżenia okręcił mnie o sto osiemdziesiąt stopni, a ja straciłam panowanie nad swoimi nogami i wpadłam w czyjeś ramiona. Wystarczył zapach, który wdarł się w moje nozdrza, żebym wiedziała w czyje.
   - Pozwolisz? - zapytał, cofając się o krok do tyłu i lekko się kłaniając. Dygnęłam ze śmiechem, przyjmując jego dłoń. Równocześnie dostrzegłam, że Malena nie zajmuje już miękkiej sofy obok Davida. Oczywiście tańczyła w drugim końcu pokoju z Carlesem. Jestem z nich dumna!
   - Rozmawiałam z Danim - odezwałam się po długiej chwili.
   - Widzę. Działasz cuda - przyznał, okręcając mnie dobre trzy razy, a ja poczułam, że jeszcze raz, a moje nogi stworzą plątaninę i wyląduje jak długa na podłodze, po drodze zahaczając o piłkarzy.
   - Bardzo dobrze panujesz na nogami - uśmiechnął się delikatnie. Położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęliśmy się kołysać na boki. Widziałam tańczącego Davida z dziewczyną, której kompletnie nie kojarzyłam. Muszę naprawdę poczytać o związkach obecnych tutaj ludzi, bo Nate chociaż interesował się piłką nożną, to wolał nie oglądać partnerek graczy. Tłumaczył to zazdrością, która go zżerała od środka. Fakt, piłkarze otaczali się pięknymi kobietami. Nie żebym miała specjalnie na względzie własną osobę.
   - Idziemy na spacer - zaproponowałam. Na szczęście wszyscy byli tak zajęli sobą, że wymknęliśmy się na taras bez problemu. A stamtąd przez ogród i po okrążeniu domu, znaleźliśmy się na ulicy przed budynkiem. - Centrum?
   - Centrum - zgodził się, obejmując mnie ramieniem. Puyol na pewno będzie miał pretensje, że zwinęliśmy się z jego imprezy, ale w sumie facet powinien się już do tego faktu przyzwyczaić. Szokować go to mogło dawno temu, kiedy zniknęliśmy niespodziewanie pierwszy raz, ale nie teraz.
   - Dani jest przekonany, że nigdy mnie nie zranisz - szepnęłam.
   - A ty jak uważasz? - zainteresował się, obracając mnie twarzą do siebie. Staliśmy na chodniku, kilka metrów od domu Carlesa. Westchnęłam przeczesując dłonią jego włosy. Uśmiechnął się i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Bez zastanowienia go odwzajemniłam.
   - Będziesz skończonym idiotą, jeśli spróbujesz.
   - Wszyscy wiemy, że jestem mądry.
   - Mądry na swój sposób - zaśmiałam się, odpychając go na długość ramienia. Pokręcił przecząco głową i zanim się obejrzałam niósł mnie na rękach. - Cesc! Odbiło ci? Postaw mnie...
   - Jestem skończonym idiotą, bo słucham kobiety - westchnął, spełniając moją prośbę po kilkunastu metrach. A potem rzucił się do biegu, bo wiedział doskonale, że nie przepuszczę mu tych słów.


   Od razu po naszym powrocie zostałam wciągnięta do szalonego tańca. Kiedy cudem udało mi się wyrwać po kilku piosenkach w towarzystwie Xaviego, Davida i Gerarda wyszłam z salonu i w kilka sekund pokonałam schody, a następnie korytarz na piętrze. Pokój z balkonem, w którym podejrzewałam, że będzie Cesc, znajdował się na samym jego końcu. Weszłam do środka, starając się zrobić jak najmniej hałasu. Przez otwarte drzwi balkonowe do pomieszczenia wdzierał się chłodny, ale przyjemny wiaterek. Ujrzałam sylwetkę piłkarza, siedzącego na poręczy, plecami do mnie. Zrobiłam kilka kroków przed siebie. Odwrócił się w chwili, gdy zamierzałam objąć go od tyłu i zasłonić oczy swoimi dłońmi.
   - Zrobił się z ciebie samotnik czy mi się wydaje?
   - Taki malutki - odparł z uśmiechem, zeskakując na podłogę. Na dole przy basenie Dani wywijał kijem od szczotki przy okazji głośno coś podśpiewując. Nie miało to nic wspólnego z piosenką, która obecnie leciała w salonie, więc podejrzewam, że było to jego świętowanie wygranej z Thiago. Niefortunnie uderzył szczotką pana wcześniej przeze mnie poznanego. Spowodował tym jego potknięcie się o drugi kij leżący na trawie, a w efekcie tego wpadnięcie do wody. Pociągnął za sobą niczego nieświadomego Thiago. Dotarło to do niego dopiero, gdy zanurzył się całą głową pod wodą. A Dani? Płakał ze śmiechu, dalej bawiąc się swoją drewnianą zabawką.
   - Na serio mi tego brakowało - westchnęłam. - Nate też świrował, szczególnie po powrocie z imprezy, ale Daniego nigdy nie przebił.
   - Bo Daniego nie da się przebić, nie wiesz? Wielu próbowało, ale wszyscy polegli.
   - Trochę się zmieniło od ostatniej naszej wspólnej imprezy.
   - Nasza dojrzałość?
   - Chyba moja, Cesc - mruknęłam, pokazując mu język. - Ludzie. Na razie poznałam tylko Alexisa, który właśnie się topi w basenie, a Dani chce go wcisnąć na dno tym swoim kijkiem. Po wielkim wejściu jakie zaliczyłyśmy z Maleną wszyscy oblegli nas, a ja stwierdziłam, że większości nie kojarzę. Być może znam, ale nie na tyle, żeby w rozmowie nadać im jakieś imiona. Tym bardziej ich prawdziwe imiona. Bo co trudnego w podejściu do kogoś, ochrzczeniu go jako Luis i zaczęciu przyjemnej rozmowy?
   - Nic poza tym, że tylko ty mogłabyś na to wpaść - stwierdził. - I zrobić to z taką łatwością, jakby to było smarowanie kanapki masłem orzechowym.
   - Mówisz, że nie podszedłbyś do Daniego i nie nazwał go Mickey Mouse?
   - Daniego pijanego czy Daniego trzeźwego?
   - A jest jakaś różnica?
   - Ogromna. Pijany Dani nie będzie tego pamiętał następnego dnia.
   - No to śmigaj na dół i do dzieła.
   - Ja idę do Daniego, a ty do Alexisa. Musicie jakoś porządnie zacząć znajomość - wyszczerzył się, prowadząc mnie na korytarz.
   - Uważaj, żeby cię nie trzepnął kijem.
   - Chcesz mi coś powiedzieć? - spytał, zatrzymując mnie w drzwiach. Zdziwiłam się, bo w tej chwili ani trochę go nie rozumiałam. - Na przykład zasugerować to jak wyglądam po wyjściu z wody.
   - Seksownie i w tym problem, Fabregas - uśmiechnęłam się uroczo.
   Po drodze zajrzałam do łazienki, skąd zabrałam pierwszy lepszy ręcznik i pobiegłam za dom, do mokrego Alexisa.
   - Alves to niebezpieczne zwierze - zaśmiałam się, siadając z nim na trawie.
   - I nieobliczalne. W jednej chwili śmieje się razem z tobą, a w drugiej popycha cię do basenu.
   - Za jego rozumowaniem nie nadążysz, ale z czasem nauczysz się przewidywać co wymyśli za pięć minut - pocieszyłam go, próbując sobie przypomnieć jakim szaleństwem przywitał mnie obrońca, kiedy go poznałam, ale to było tak dawno, że w sumie miałam wrażenie jakbym znała go od dziecka.
   - Jego ruchy także? - pytał, kiedy wstawaliśmy. Skinęłam głową.
   - Mój drogi Sherlocku Holmesie, detektywie wszech czasów. Dani to pestka, malutka pesteczka jabłka - poinstruowałam go, podnosząc głos, tak aby Cesc wszystko dokładnie usłyszał. Jeszcze by mi był potem w stanie zarzucić, że nie wywiązałam się z umowy!
   - Czy wy to słyszeliście? - wrzasnął Dani, biegnąc w nasza stronę. - Ten ulizany piłkarz od siedmiu boleści nazwał mnie jakąś mini myszą!
   - Nie mini tylko Mickey - wtrąciłam, ledwo panując nad śmiechem po dostrzeżeniu miny Fabregasa.
   - Może jeszcze spiskowaliście przeciwko mnie?!
   - Jestem pewna, że twoje córeczki uwielbiają Mickey Mouse - próbował nas wyratować piłkarz. Nieskutecznie.
   - Brakowało mi waszej dwójki. Jesteś najbardziej zakręconą dziewczyną piłkarza jaką znam - krzyknął. Całkowicie na złość nam drzwi tarasu były otwarte na oścież, a w salonie panowała cisza, bo Pique zabierał się do wygłoszenia jednej z tych swoich pouczających, inteligentnych przemów po spożyciu dużej dawki alkoholu.
   -  Co proszę? - wydukał Victor. Szedł w naszą stronę z puszką piwa, której połowę zawartości rozlał dopóki do nas dotarł. - Dlaczego niby ten marny podlotek wie, a ja nie? Nie lubisz mnie?
   Posłałam Cescowi bezradne spojrzenie. Jego mina wyrażała dokładnie to co moja. Nie miałam zielonego pojęcia jak się zachować, co powiedzieć. To prawda, że chcieliśmy ich poinformować, ale wcześniej ustalając dobór słów, a Dani postawił nas przed faktem dokonanym, a ja nie miałam ułożonej wypowiedzi na temat naszej gorącej miłości.
   - Skąd w ogóle wiedziałeś? - jęknęłam, zastanawiając się co powiedzieć zbierającemu się wokół nas tłumowi. Nie znałam połowy z nich. Poważnie. Wypatrzyłam wzrokiem Davida, który w towarzystwie Maleny i Carlesa również szedł do nas. Zatrzymali się za wszystkimi. Villa puścił mi oczko i z takim samym zaciekawieniem co reszta, czekał na wyjaśnienia. Jak ja go czasami nie znoszę!
    - Powinnaś raczej zapytać jakim cudem reszta się nie domyśliła! To było tak oczywiste jak to, że jesteśmy najlepszą drużyną świata czy, że zimą są święta Bożego Narodzenia - mruknął.
   - Pożałujecie, że ja nic nie wiedziałem - warknął Victor. Sekundę później byłam już cała mokra. A gdy minęła kolejna sekunda Cesc znalazł się obok mnie. Nie mogłam się nie roześmiać. Bo powiedzcie mi kogo jeszcze spotkało coś takiego? Może nie z naszej inicjatywy, ale wiedzą to, co chcieliśmy im na tej imprezie przekazać, a potem wylądowaliśmy w basenie.
   - Obiecuję, że jak stąd wyjdę policzę się z tobą, Valdes.
   - O tak. Musimy sobie porozmawiać. Co wy w ogóle sobie myśleliście? Jak mogliście mi nie powiedzieć? Jestem waszym przyjacielem czy nie?!
   - Ogar albo dno - krzyknął Cesc, a potem zanurkował pod wodę i pociągnął go za sobą. Uśmiechnęłam się i podpłynęłam do Davida. Nie wskoczył do wody i po wyrazie jego twarzy dało się stwierdzić, że myślał nad czymś intensywnie.
   - Co jest?
   - A co ma być?
   - Wydaje mi się albo jesteś jakichś przygaszony dzisiaj.
   - Nie myśl za dużo - westchnął, uśmiechając się lekko. - Wszystko jest OK.
   - Villa, nie oszukuj. Widzę, że coś się dzieje.
   - Raczej stało - szepnął.
   - To tym bardziej masz mi powiedzieć! A nie siedzisz, dąsasz się i mnie jeszcze w dodatku zbywasz! Tak się nie robi Villa, jasne?
   - Myślę o mojej rodzinie. Wiesz, o tym co było, a czego już nie ma.
   - Tęsknisz za Pattie, prawda?
   - Teraz już nie tak bardzo jak wcześniej. Ale czasami zbiera mi się na wspominanie. Wspólne popołudnia, weekendy, różne wyjazdy. Pamiętasz wyjazd do waszego domku w górach siedem lat temu?
   - Jak przez mgłę. Byłam wtedy wściekła na tatę, bo musiałam spędzić tydzień wakacji w twoim towarzystwie zamiast pojechać z klasą. Oświadczyłeś się jej wtedy.
   - Tak. Przez myśl mi nie przeszło, że obudzę się siedem lat później bez niej przy boku.
   - Oj, Villa. Dno? - skinęłam głową w stronę basenu.
   - Dzięki, wystarczy mi moje prywatne - mruknął, wstając. Poszłam jego śladem, ale nie po to, żeby skończyć zabawę na dzisiaj. Bez wcześniejszego ostrzeżenia, pociągnęłam go za sobą i wskoczyliśmy do wody.

~*~ 
 Jakiś taki dziwny. Mam wrażenie, że trochę namieszałam. To wszystko przez to, że pisałam każdy fragment osobno... Jak wy go ocenianie?  :)
W kolejnym dalszy ciąg imprezy. A dzisiaj dedykacja dla Izy. :P (ale to chyba nic nowego, ;)

sobota, 22 września 2012

El número seis;

Cierpiałam, ale teraz już wiem, że gdybym nigdy cię nie straciła nie potrafiłabym docenić tego że cię mam...

Czekałam na trybunach i zastanawiałam się jakim cudem byłam w stanie ukrywać przez tak długi czas to co się stało przed tatą. Zawsze mieliśmy dobry kontakt, a przez to wszystko nie zauważyłam nawet jak bardzo się od niego oddaliłam. Żałuję, naprawdę żałuję, że nie wtajemniczyłam go w tą sprawę już na samym początku. Wtedy wszystko potoczyłoby się o wiele inaczej. Nie mam pewności czy lepiej, ale zdecydowanie inaczej. Nie wyjeżdżałabym za ocean. Niestety dopiero teraz dotarło do mnie, że będąc na jego miejscu czułabym się lepiej, gdybym znała prawdę. Mówienie sobie o problemach, które nas trapią było jedną z naszych zasad. On był szczery wobec mnie i na odwrót. Bardzo go zraniłam. Nie samym wyjazdem, a bardziej brakiem zaufania, które jak jasno dałam mu do zrozumienia, na moment straciłam. Dlaczego sama nie rozumiem...
   Z tunelu wyszedł Cesc. Porzuciłam rozmyślanie i obserwowałam jak kieruje się w stronę trybun. Szedł wolno przed siebie, wdrapując się po schodkach na sam szczyt. Usiadł bez słowa obok mnie. Widziałam delikatny uśmiech na jego twarzy i nie mogłam się powstrzymać przed tym samym. W ciszy pomiędzy nami było coś niezwykłego. Nie do opisania z użyciem zwykłych słów. Dawno się tak nie czułam. Czas mógł się zatrzymać na zawsze. Nie interesowało mnie nic poza dwoma krzesełkami, na których siedzieliśmy i nami.
   - Musimy porozmawiać - westchnęłam i czekałam na jego reakcję. Zaśmiał się pod nosem, przenosząc wzrok na moją skromną osobę.
   - Wcześniej zawsze jak to mówiłaś oznaczało to, że wpakowałaś się w niezłe kłopoty - stwierdził nawet nie próbując zapanować nad szerokim uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy.
   - Zmienimy to lekko. Chociaż jako takie kłopoty mam.
   - Pokłóciłaś się z Anne, prawda? - spytał nagle poważniejąc. Ponownie westchnęłam, zsuwając się po oparciu.
   - Powiedzmy. Przy okazji mój tata dowiedział się o wszystkim. Żałuję, że wcześniej z nim nie porozmawiałam.
   - Bałaś się. Ja też dziwnie czułem się rozmawiając z nim. Możliwe, że coś podejrzewał, bo choć nigdy mnie nie wyrzucił z domu to jednak nie było tak samo jak wcześniej.
   - Pewnie próbował zrozumieć mój wyjazd i obmyślał wszystkie możliwe powody.
   - Z pewnością. Ale jak poszło z Vivienne?
   - Wiem, że jesteś ciekaw, ale naprawdę musimy? Chyba nigdy nie zapomnę jej twarzy, kiedy informowała mnie, że zrobiła to dla kaprysu - odparłam. Objął mnie delikatnie, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Czułam się dobrze. Bezpiecznie. - Słyszałam coś o jakiejś imprezie u Carlesa. Zamierzamy iść?
   - Obiecałem mu, że będę. Ale nic nie wspominałem o obecności do samego końca - stwierdził, odgarniając mi włosy z twarzy.
   - Carles na pewno już się do tego przyzwyczaił. Nie raz i nie dwa zmywaliśmy się z jego imprez - mruknęłam, wtulając się w niego jeszcze bardziej. Jednym ruchem podciągnął mnie w górę i usadowił na swoich kolanach.
   - Co teraz będzie?
   - Nie wiem Fabs... - przyznałam, odurzając się jego zapachem. - Nie mam pojęcia...
   - Kocham cię i może to zabrzmi głupio, ale nigdy nie przestałem - wyznał, całując moje czoło.
   - Ja też - wyszeptałam, podnosząc głowę lekko do góry. Jego oczy iskrzyły się milionami iskierek. W moich mieniły się łzy. - Gdybym nigdy cię nie straciła nie potrafiłabym docenić tego że cię mam - dodałam jeszcze ciszej.
   Nie wiem ile tam siedzieliśmy. Wszędzie panowała błoga cisza. Nie było nikogo poza nami. Jestem pewna, że Villa wychodząc z treningu wszystkich uprzedził, że do wieczornych ćwiczeń nikt ma nie pojawiać się w tej części stadionu. Wątpiłabym w to tylko gdybym go nie znała.
   - Chodź. Muszę ci coś pokazać - odezwałam się. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się i wstał. Złapałam go za dłoń i zbiegliśmy na dół. To jest absurdalne i wręcz niemożliwe, ale czułam się jakbym nigdy nie była w Kanadzie, jakby nie było tych wszystkich dni bez Niego...
   Zaprowadziłam go oczywiście do mojego domu. Parę razy po drodze próbował dowiedzieć się o co chodzi, ale nie zamierzałam psuć niespodzianki. Po drodze do mojego pokoju wpadliśmy na korytarzu na walizki. Ściślej ujmując walizki Anne. Nie wiem czy cieszył mnie ten fakt. Prawdopodobnie bardziej smucił. Nie jestem w stanie wymazać wielu lat tego co uważałam za przyjaźń tak od razu, jak za machnięciem jakiejś różdżki. Prawdziwy świat niestety nie działa na takich zasadach... Wtedy życie byłoby zdecydowanie prostsze. Może nawet, aż za bardzo proste?
   - Długo jeszcze? Ciekawość mnie zaraz rozsadzi - jęczał Fabregas tuż nad moim uchem. Grzebałam na dole szafy w poszukiwaniu pudła, do którego wrzuciłam pewien bardzo ważny dla mnie przedmiot.
   - Nie marudź i czekaj.
   - Ale ile można kobieto?
   - Cicho... - mruknęłam z westchnieniem satysfakcji, wyciągając purpurowe pudło. Na jednej ze ścianek są przyklejone czarne literki, tworzące moje imię. Otworzyłam je i wyciągnęłam gruby album. - Dobra. Weź głęboki oddech i obiecaj, że nie będziesz się śmiał ani nie padniesz mi tu na zawał, dobra? - poprosiłam, siadając obok niego na brzegu łóżka. Spojrzał na mnie ni to przestraszony ni to rozbawiony. Widziałam po jego minie, że nie wie jak zareagować, co powiedzieć. Skinął głową i spojrzał na trzymany przeze mnie przedmiot.
   Album z naszymi zdjęciami. Album z jego zdjęciami. Wycinki z gazet, plotki, statystyki meczów... Wszystko co ma większy lub mniejszy związek z Francesciem Fabregasem i do czego miałam dostęp jest w środku.
   - Heather - wyszeptał, zatrzymując się na wycinku z gazety, który informował o jego transferze do Arsenalu. Potem było mnóstwo podobnych dotyczących gry w tym klubie, zdjęcia, moje prywatne dopiski. I wreszcie część o powrocie do Hiszpanii.
   Na samym końcu data wskazująca dzień przed moim wyjazdem z Kanady. Krótki opis tych wszystkich uczuć, które walczyły ze sobą w środku mnie.
   - Poważnie? - wymamrotał. - Śledziłaś mnie?
   - Nie ciebie tylko twoją karierę, Fabs... - prychnęłam, opierając głowę na jego ramieniu. Zamknął album i położył go na szafce. A potem mnie pocałował. Delikatnie, niepewnie, ostrożnie. Zupełnie inaczej niż wcześniej. Zachłanniej. A mi to wyjątkowo bardzo odpowiadało.
   - Mówiłam wam, że będziemy przeszkadzać - przerwał nam dziewczęcy głos, ale w pierwszej chwili nie potrafiłam przypisać go do żadnej ze znanych mi twarzy, chociaż głos wydawał się znajomy.
   - Tanie romansidełko nam się kłania - kolejny głos. Tak jakby Nate, ale oni mieli przyjechać dopiero na początku sierpnia!
   - Uspokój się, bo zaraz nas usłyszą. To, że ty jesteś kompletnie pozbawiony krzty romantyzmu nie oznacza, że musisz panoszyć się nam tutaj ze swoim zdaniem!
   Wybuchnęłam śmiechem. Cesc patrzył to na mnie, to na trójkę stojącą w drzwiach, a ja nie mogłam opanować głośnego chichotu.
   - I z czego się tak śmiejesz? - obruszył się Nate, przestępując próg.
   - To chyba jasne, że z ciebie niewychowany ogrze! - rzuciła Sam, wymijając go i zatrzymując się tuż przed nami.
   - Liam, powiedz coś - mruknęłam, opanowując śmiech. Wesoły uśmiech był jedyną odpowiedzią z jego strony jakiej się doczekałam. - No dobra. Co wy tu w ogóle robicie? Miesiące wam się pomyliły czy wywalili was z baru na zbity pysk?
   - Nie martw się. Wiedzą, że jak mnie wyrzucą to zysk im znacznie spadnie.
   - Pocieszasz się tak, bo od miesiąca nie odwiedziła cię żadna sukieneczka - prychnęła czarnowłosa, zerkając mimochodem na album, który przed chwilą pokazywałam Fabregasowi. A właśnie odnośnie jego osoby. Siedział z szeroko otwartymi oczami nie pojmując tego kto i dlaczego nam przeszkodził. Tak, ja też byłam na nich zła za to. No, ale nie oszukujmy się. Stęskniłam się trochę nawet za Nathanielem.
   - Tak dla jasności Sam, wolę spódniczki - mruknął. A ja ponownie ledwo co opanowałam histeryczną reakcję na jego osobę.
   - Chyba wypada mi was sobie przedstawić. To jest Cesc, a to Samantha, Liam i Nate, opowiadałam ci o nich kiedyś - przedstawiłam ich sobie. Faceci szybko bez problemów zagłębili się w temacie piłki nożnej. Piłkarz i dwoje kibiców. Oczywiście, że mieli masę tematów do obgadania, więc my dobre zostawiłyśmy ich w moim pokoju i zeszłyśmy na dół. Rozmawiałyśmy z Sam głównie o jej malarstwie. Na razie pracuje w gazecie tworząc do niej piękne rysunki, a po pracy siada przed sztalugą i z muzyką wypływającą ze słuchawek tworzy dzieła nieco większe i bardziej kolorowe - obrazy. Nie mam wątpliwości co do tego, że ta dziewczyna niedługo osiągnie sukces.
   Zdążyłyśmy już dawno wypić herbatę i przenieść się na kanapę w salonie, gdy zeszli do nas mężczyźni.
   - Muszę się zbierać na trening. Widzimy się wieczorem? - spytał Cesc, nachylając się nade mną i całując mój policzek.
   - Ale pamiętaj, nie możemy przyjechać razem, bo zepsujemy niespodziankę - uśmiechnęłam się. - Malena dzwoniła i najpierw wstąpię do niej. Dziewczyna chce się podobać organizatorowi. Pojadę z nią.
   - Oczywiście. Z chęcią już teraz zobaczyłbym minę Alvesa.
   - Rozmawiałeś z Davidem tak w ogóle? Mówił ci coś niepokojącego? - przypomniałam sobie nagle, że mojemu kochanemu przyjacielowi mogło coś strzelić do głowy. Po nim można się spodziewać wszystkiego. Niestety.
   - Wdech, wydech - zaproponował. Raczej nie muszę wspominać jakim spojrzeniem go obrzuciłam, prawda?
   - Czyli nie odwalił nic niekontrolowanego? Hm?
   - Nic. Potulny jak baranek - zaśmiał się, pokazując mi język i wyszedł. Dobrze wiedzieć, że nie będę musiała się wściekać na Ville. Bo ja na serio, choć może trudno w to uwierzyć, nie przepadam za krzyczeniem na Davida.
   - Dobra, tak nieco zmieniając temat panno Heather. Co robią te walizki na korytarzu? - odezwał się Nate, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
   - Tak, wiemy Nate. Ty masz o wiele ładniejsze - rzucił Liam.
   - To nie jest wcale śmieszne! - oburzył się brunet. - To, że moja siostra ma takie zryte poczucie humoru nie oznacza, że macie prawo się ze mnie śmiać.
   - Walizki Anne, a was kompletnie nie rozumiem.
   - Nikki krótko mówiąc podmieniła ich walizki. Ona pojechała z czarnymi, a Nate dostał takie ładne różowe.
   - Różowy też przecież kolor.
   Z nimi jeśli rozmowa raz zejdzie na niepoważny temat, taka zostaje. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że tak jest za każdym razem. Wszystko potrafią wręcz naturalnie, jakby byli na to zaprogramowani, przemienić w żart, luźny temat. Umiejętność swoją drogą bardzo fajna, zważając na to, że smutek zamieniają w uśmiech. Poważnie. W jeden wielki, szczery uśmiech. Swoimi kłótniami, mniejszymi lub większymi sprzeczkami, którym oczywiście towarzyszy śmiech, sprawiają, że chociaż na krótką chwilę życie staje się prostsze. Nie ma tylu zakrętów, niespodzianek, zaskakujących zwrotów i dziur. Wielkich, czarnych dziur, których nijak nie da się przeskoczyć.
   - Wracamy do hotelu. Masz jakieś plany na wieczór, nie będziemy przeszkadzać - zaproponowała Samantha, poklepując Liama w ramię, żeby się ruszył.
   - Hotelu? Żartujesz sobie? Wy chcieliście zamieszkać w hotelu?
   - A niby gdzie? Nie wejdziemy ci na głowę. Nate na pewno nie miałby nic przeciwko, ale damy sobie radę. Trafiliśmy na mega wygodne łóżka. Nawet w domu mojej babci takich nie było, a wiecie, że moja babcia jest genialna pod każdym względem!
   - Liam, nie zbywaj mnie swoją kochaną babcią! - warknęłam. - Zaprosiłam was tutaj i nie chcę słyszeć czegoś innego od tego, że zamieszkacie tutaj, jasne? Pokoi spokojnie wystarczy dla całej waszej trójki.
   - Jakbyś jeszcze nie wiedziała nie lubię dzielić łóżka na dłuższą metę z nikim. A tym bardziej z facetem - wtrącił się Nate. - Nawet jeśli jeden pokój się zwolnił i stąd te walizki, to Heather, nie zapominaj, że masz jeszcze tylko gościnny i swój do dyspozycji.
   - Nie wiedziałam, że z ciebie taki dobry matematyk - prychnęłam, zagradzając im przejście. - Ludzie, proszę was! A ty Nate nie rób nie potrzebnych problemów. Pokoje są trzy, bo ja przeprowadzam się do Davida. Zostawię wam klucze i macie się przetransportować tutaj.
   - Tam są naprawdę wygodne łóżka.
   - Nate!
   - A twój tata?
   - Nate!
   - Nie jestem pewien czy...
   - Nate!
   - No co? Nie krzycz na mnie, bo się w sobie zamknę!
   - Mój tata nie będzie miał nic przeciwko - odezwałam się spokojnym, słodkim głosem. - Pasuje?
   - Nie rozmawiam z tobą - mruknął i sobie poszedł.
   - Na pewno wiesz co robisz? - spytała dziewczyna. - Możliwe, że przez te kilka dni zapomniałaś co to znaczy mieszkać z nimi pod jednym dachem.
   - Artystko moja droga, to ty będziesz mieszkać z nimi pod jednym dachem - uśmiechnęłam się szeroko. - Ja się wyprowadzam do Villi.
   - Spryciula z ciebie - zaśmiała się, odbierając ode mnie klucze. - Na pewno możemy?
   - Inaczej bym się tak przy tym nie upierała, nie? Mój tata nie będzie miał nic przeciwko. Zaraz do niego pójdę i go uprzedzę.
   - Jak tutaj szliśmy ktoś wyjeżdżał samochodem z podjazdu.
   - W takim razie do niego zadzwonię. A ty leć za nimi, bo się jeszcze te dwie sierotki zgubią i przyjeżdżajcie tutaj. Ja zabieram wszystkie potrzebne rzeczy i lecę do Maleny się szykować na imprezę, więc jak przyjedziecie z hotelu w domu prawdopodobnie nie będzie nikogo, ale czujcie się jak u siebie, zgoda?
   - Jeśli chcesz.
   - No! - uśmiechnęłam się. - Wreszcie zaczęło docierać. Jutro rano wam opowiem kto jest kto, wtajemniczę w związki wszystkich mi znanych tutaj i na następną imprezę, która z pewnością będzie już niedługo, zabieram was ze sobą. W końcu po coś tu przyjechaliście, nie?
   - Ja też muszę z tobą porozmawiać, ale to jutro. Teraz idź i baw się dobrze, a ja postaram się zapanować nad nimi.
   Po jej wyjściu sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do taty, żeby nie doznał szoku jak już wróci z pracy. Tak jak przypuszczałam bardzo się ucieszył, że będzie mógł ich poznać. No i rzecz jasna siedział w swoim biurze, zajmując się najnowszym zleceniem. Gdybym nie wiedziała jak bardzo kocha architekturę obawiałabym się, że popada w pracoholizm i zaszkodzi to jego zdrowiu. Ale doskonale wiem, że ta praca z pewnością działa na niego dobrze.

Siedziałam u Maleny, rozczesując mokre włosy. Dziewczyna stała z głową w swojej szafie, zastanawiając się co założyć. Co chwilę wyrzucała jakieś rzeczy na łóżko, mrucząc coś pod nosem.
   - Pierwsza sukienka i tak była najlepsza - stwierdziłam. - Zamykaj tą szafę, już! - zarządziłam. Pokręciła głową, ale posłuchała i wyciągnęła spod stosu ubrań sukienkę, o której wspomniałam.
   - Nie powiedziałaś mi jeszcze jak było w Kanadzie - odezwała się, przysiadając obok mnie.
   - A ty mi jak się bawisz będąc modelką - zaśmiałam się. - Z tego co pamiętam to nie było jedno z twoich marzeń, czyż nie?
   - Po liceum chciałam studiować psychologię, ale wiesz jak się wszystko potoczyło. Musiałam zamieszkać z mamą. Miałam wrażenie, że z każdym dniem i ona coraz bardziej mnie opuszcza. Bardzo cierpiała po śmierci taty... - wyznała, przymykając na moment powieki. Wiedziałam, że walczy ze sobą, aby się nie rozpłakać. - Kiedy tutaj wróciłam nic nie było takie samo. Utrzymywałam stały kontakt z Patricią i Xavim, ale z Carlesem się od siebie oddaliliśmy. Czułam to nawet będąc kilkaset kilometrów stąd.
   - Nadal coś do niego czujesz?
   - Chyba tak - przyznała. - Nie wiem czy to silne uczucie czy tylko pozostałości tego co było kiedyś. Po prostu lubię być w jego towarzystwie. Czasami wydaje mi się, że czuję coś więcej, że się zakochałam, ale równocześnie wiem, że lubię bawić się z nim tak samo jak z Xavim czy twoim kochanym Cesciem - uśmiechnęła się.
   - Nie mów więcej, bo pomyślę, że ostrzysz sobie zęby na całą drużynę - mruknęłam, szturchając ją lekko w ramię.
   - Skończyłam pierwszy roku studiów - poinformowała mnie dumnie wypinając pierś do przodu. - Długo myślałam nad tym czy warto, ale jednak postanowiłam spróbować. Bycie modelką jest fajne, daje dużo radości. Szczególnie, kiedy sobie pomyślę jak to się zaczęło, ale to może ci opowiem innym razem. Teraz muszę się przebrać, a potem umalować. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś jak wyglądają imprezy z nimi.
   - Koniecznie musisz mi opowiedzieć. Może jak się okaże, że architekt ze mnie marny, spróbuję swoich sił jako modelka, hm? Jak myślisz? Nadaję się?
   - Masz niezłe nogi, tyłek i ładną buźkę - stwierdziła, wychylając się zza drzwi łazienki. - Nauczymy cię ładnie chodzić i może coś z tego będzie.
   - Bardzo dziękuję! - zaśmiałam się, spinając włosy klamrą. Pojedyncze kosmyki opadały po bokach twarzy. Przejechałam czarną maskarą po rzęsach, nałożyłam na usta odrobinę brzoskwiniowego błyszczyku i byłam gotowa. Dokładnie w tej samej chwili Malena wyszła z łazienki seksownie poruszając biodrami. Uśmiechnęłam się szeroko. Wyglądała prześlicznie w krótkiej, złocistej sukience. Uznam, że Puyol jest ślepy, jeśli dzisiaj przejdzie obok niej spokojnie. Podkreślała wszystko co ta dziewczyna ma najpiękniejsze. Nogi i wieczną opaleniznę, której od zawsze jej zazdroszczę. A prawdziwą wisienką na torcie były loki, opadające na jej ramiona. Tak, zdecydowanie wyglądała pięknie.
   - Zakochałaś się we mnie, skarbie?
   - W twojej sukience, a nie - puściłam jej oczko. - Siadaj. Zostało nam pół godziny. Oczywiście spóźnimy się parę minut, ale musimy jeszcze dobrać buty.
   - Dlaczego nie dziwi mnie to, że nie masz na sobie sukienki? - spytała po chwili, zerkając na moje odbicie w lustrze.
   - Nie lubię - uśmiechnęłam się. - Zakładam tylko kiedy muszę, a to na szczęście zdarza się rzadko, bo zawsze wystarczy spódnica. Poza tym nie chce cię przyćmiewać.
   - I tak to robisz.
   - Nie prawda.
   - Nie kłóć się ze starszą koleżanką.
   - Inaczej nie da ci się wpoić prostych rzeczy.
   - Niby jakich? - prychnęła, wrzucając wszystkie kosmetyki do szuflady.
   - Faceci, a szczególnie ci, z którymi zaraz będziemy się bawić, najpierw patrzą na sukienki.
   - Pewnie cię teraz zazdrość zżera.
   - On jest inny - westchnęłam.
   - Nie wypowiem się, bo epicki będzie moment przebudzenia i stwierdzenia tego bardzo oczywistego faktu.
   - Nie znasz się, Costa.
   - Odzywa się ta najmądrzejsza, Montenegro.
   - Jesteś nienormalna - mruknęłam, przytulając ją mocno. - Obydwie wyglądamy ślicznie i niech tylko ktoś zaprzeczy, a wbiję mu tą bransoletkę tam, gdzie zaboli najbardziej.
   - Ma się rozumieć!

 ~*~
Wybaczcie, że nie ma imprezy. Ale siódemka się nią zacznie. To macie jak w banku. :D Nie było mnie tutaj całe 22 dni. Całe trzy tygodnie. Trzymajcie kciuki, żeby z pisaniem następnego było z górki. Jeśli są jakieś błędy piszcie. Niby sprawdzałam, ale zawsze mogło mi coś umknąć. ;)

piątek, 31 sierpnia 2012

El número cinco;


Co boli bardziej? Złamane obietnice czy złamane serce?

Siedziałem w kuchni przygotowując śniadanie. Obserwowałem jak gotująca woda podnosi się i opada w moim stylowym, zielonym czajniku i myślałem. Cały czas na nowo przypominałem sobie to co się miało wydarzyć kilka lat temu, bo po dwóch słowach, które wczoraj wieczorem usłyszałem od Heather wszystko zaczęło się wydawać absurdalne. Nie mogłem uwierzyć, aż takiej fałszywości Rios. Moje zdanie na jej temat wywróciło się o 180 stopni w momencie, gdy dotarło do mnie to co zrobiła, ale mimo wszystko, pewnie tak samo jak jej kuzynka, nie rozumiem co skłoniło ją do kłamstwa. Takiego kłamstwa! No bo wbrew wszystkiemu zdradę da się wytłumaczyć. Tym bardziej, że to miała być gorąca miłość, której nie da się ujarzmić. Ale jak wytłumaczyć takie kłamstwo? Kłamstwo, którego zadaniem było jedynie zranienie. Jak kłamanie w dobrej sprawie jeszcze jestem w stanie zaakceptować, to czegoś takiego nigdy. Brzydzę się kłamstwem i sam staram się zawsze być szczery.
   Podskoczyłem na dźwięk, który miał oznaczać wrzątek w moim zielonym czajniczku. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Zaparzyłem dwie herbaty, owocową dla Heather i zwykłą, czarną dla mnie. Gdy wszystko stało już ładnie na stole, stwierdziłem, że najwyższy czas iść zajrzeć do pokoju, w którym śpi dziewczyna.
   - Czego się tak skradasz do mojego pokoju? - spytała. Otworzyłem szerzej drzwi i zamiast śpiącej dziewczyny w łóżku, zobaczyłem w nim pustkę. Odwróciłem się. Stała na przeciwko mnie. Nie uśmiechała się, ale była w zdecydowanie lepszym stanie niż wczoraj. 
   - Twojego? Zamieszkasz ze mną? - podniosłem jedną brew do góry, czekając na odpowiedź. Bardzo przypadłaby mi ta decyzja do gustu. Nigdy nie lubiłem mieszkać samotnie. Przez ostatnie lata po domu latały dziewczynki. Była też Pattie. Czasami mam wrażenie, że za nią tęsknie, ale tak naprawdę brakuje mi obecności kogoś bliskiego. A kimś takim niezaprzeczalnie była moja była żona. Brunetka skinęła lekko głową, uśmiechając się przy tym lekko. Odwzajemniłem gest, z tym że mój był znacznie szerszy. Tak gdzieś na pół twarzy. Dopiero w tej chwili rzucił mi się w oczy jej strój. - Byłaś w moim pokoju? - syknąłem, obracając ją, żeby się lepiej przyjrzeć rzeczom, które ma na sobie.
   - Nie pierwszy raz Villa. Swoją drogą muszę ci pogratulować, bo zrobiłeś znaczne postępy w doborze garderoby. Nie wiem czy to zasługa dobrego oka Patricii, bo wiesz, zawsze powtarzałam, że ta dziewczyna ma niezły gust, czy sam za to odpowiadasz, ale jestem dumna z tych zmian. Twoja szafa przedstawia o wiele lepszy obrazek niż kilka lat temu.
   - Jasne. Jak to dobrze usłyszeć miłe słowo na dzień dobry od przyjaciółki - prychnąłem. Strzepnęła moją rękę ze swojego ramienia i uśmiechnęła się niewinnie.
   - Czy tobie ktokolwiek i kiedykolwiek dogodził? - westchnęła teatralnie przewracając swoimi pięknymi oczętami. Zaśmiałem się, obejmując ją ramieniem. 
   - Parę razy - mruknąłem, ciągnąc ją po schodach na dół. Przez myśl przebiegło mi, że może łatwiej by było, gdybym ją wziął na ręce, przynajmniej prędzej byśmy się znaleźli na dole, ale wolałem nie dostać opierdolu z samego rana.
   - Nie ciągnij mnie jak psa na smyczy - warknęła. - Mam swoje własne, piękne i zgrabne nogi. Dam sobie radę - dodała. - Mmm, czuję śniadanie! - krzyknęła, gdy przekroczyliśmy próg kuchni. W mgnieniu oka dopadła do stołu. Nie interesowało ją krzesło, które swoją drogą omal co nie przewróciła na podłogę. Zanim się obejrzałem przeżuwała już tosta z dżemem i siedziała na parapecie, machając nogami. - Nie patrz się tak na mnie... Czuję się jakbyś miał się zaraz na mnie rzucić.
   - Jesteś jakaś dziwnie radosna. Spodziewałem się gorszego humoru. Wiesz, przepłakałaś na moim ramieniu pół nocy, więc... - wytłumaczyłem, opierając się o ścianę obok niej. 
   - Już się otrząsnęłam. W trakcie spania wszystko się we mnie uspokoiło. Nie ma sensu, żebym marnowała dni na płakanie po kątach, bo moja przyjaciółka okazała się fałszywa. Boli, że tak naprawdę tylko na ciebie mogłam i mogę zawsze liczyć, ale dam radę z tym żyć. 
   - Spróbowałabyś nie - rzuciłem, machając jej palcem przed nosem. Uśmiechnęła się po raz kolejny już tego ranka, a ja nie mogłem zrobić nic poza tym samym. Cieszyłem się, że podchodzi do tego racjonalnie i nie chce marnować już więcej czasu. Zawsze dopingowałem jej w sprawie z Fabregasem i przed długi czas nie mogłem uwierzyć, gdy opowiadała mi to co się stało między nim a Vivienne. Byłem zszokowany być może jeszcze bardziej niż tym, że Heather chce wyjechać za ocean. W końcu wtedy jeszcze nie miałem zielonego pojęcia dlaczego podjęła taką decyzję.
   - Ktoś wjechał na podjazd - mruknęła, wyrywając mnie z zamyślenia. Powędrowałem wzrokiem za okno. Rozpoznałem samochód przyjaciela. Wreszcie będę mógł ich sobie przedstawić. 
   - To Leo. 
   - Messi? Ten Messi? - spytała niby od niechcenia. Wybuchnąłem śmiechem, widząc jej minę. Ten wyraz twarzy był tak epicki, że aż nie do opisania!
   - Czyżby przerażała się wizja podania ręki najlepszemu piłkarzowi świata? - zażartowałem za co obrzuciła mnie pełnym wyrzutu spojrzeniem.
   - Chodzi o to, że jest na żywo zdecydowanie bardziej przystojny niż w gazetach. Poza tym nie zapominaj, że jestem dziewczyną, której uginają się nogi na widok zachwycających mężczyzn.
   - Powinienem zapytać dlaczego nie uginają ci się na mój widok? 
   - Dokładnie! - klasnęła w dłonie równocześnie zeskakując na podłogę. - Mógłbyś się wreszcie ubrać? Jeśli mam z tobą zamieszkać nie masz prawa paradować po domu bez koszulki, jasne? Inaczej natychmiast się rozmyślam, Villa!
   - Rozprasza cię mój widok? 
   - Tak bardzo, że mam odruch wymiotny - westchnęła rozżalona, zaciskając dłoń na szyi. Udając obrażonego wyszedłem do przedpokoju, gdzie wpadłem na Leo. Jak zwykle nie miał problemu z wejściem do środka. Mimo zamkniętych drzwi.
   - Damskie sandałki, David. Czy ja o czymś nie wiem? - spytał, zerkając na buty Heather. 
   - Nie gadaj tylko chodź. Muszę ci kogoś przedstawić.
   - Czyli rzeczywiście o czymś nie wiem - zaśmiał się, przekraczając próg kuchni. 
   - Heather to Leo, Leo to Heather - przedstawiłem ich sobie. Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. Za każdym kolejnym razem był coraz większy.
   - A ja spodziewałem się kogoś innego - mruknął piłkarz uważnie przypatrując się mojej przyjaciółce.
   - Słucham?
   - Wiesz, miałem nadzieję, że to jakaś dziewczyna, dzięki której przestanie świrować z powodu rozwodu z Pattie - wyjaśnił, zabierając z blatu czerwone jabłko. Bez słowa wgryzł się w nie i pokiwał powoli głową na własne słowa. 
   - Ach, tak. Rozumiem. Ale na to nie ma co już liczyć. Miłość, tą prawdziwą, człowiek spotyka tylko raz, a kiedy to spieprzy nie ma odwrotu, nie Villa? 
   - Ja spieprzyłem, ty nie masz prawa - przytaknąłem. Zdziwiła się.
   - Czego nie mam prawa spieprzyć? - zapytała, podpierając się pod boki. Zmrużyła lekko oczy. Widziałem, że Messiego także zainteresowały moje słowa.
   - Sprawy z Cesciem, Montenegro - jęknąłem. - Masz szansę na to, aby wszystko jeszcze mogło być tak jak dawniej. Mimo wszystkiego co się wydarzyło was nadal do siebie ciągnie, nie waż się nawet zaprzeczać. 
   - Mówisz mi to w taki sposób, jakbym sama tego nie wiedziała - prychnęła. - Myślisz, że jestem taką idiotką? To, że się z tobą przyjaźnię wcale jeszcze nie oznacza, że straciłam rozum. 
   - Bardzo śmieszne. Ale cieszę się, że się rozumiemy. Jednak tak na wszelki wypadek, jakby ci się zachciało rozmyślić i zmienić plany, ostrzegam, że jeśli to zawalisz, nie ręczę za siebie - powiedziałem, opierając się o brzeg stołu. Skinęła lekko głową, uśmiechając się tajemniczo. 
   - Nie bądź boi dupa, Villa. Najpierw zamierzam rozmówić się z moją kochaną kuzynką - oznajmiła i sekundę później zniknęła w korytarzu. Kolejna sekunda, a zatrzaskiwała już za sobą drzwi. Nie zdążyłem nawet zareagować, poruszyć powieką czy jakimkolwiek mięśniem twarzy, a ta była już na zewnątrz. Nawet nie próbowałem jej zatrzymać, bo to tylko na próbach, by się skończyło. 
   - Nie bądź boi dupa, Villa, chodź na trening - zanucił Leo, wrzucając ogryzek do kosza na śmieci. Obdarowałem go pełnym politowania spojrzeniem i bez słowa wdrapałem się po schodach na górę. Wygrzebałem z szafy niebieską koszulę w kratkę, ciemne dżinsy i po zarzuceniu na ramię torby treningowej, zbiegłem z powrotem na dół. Piłkarz czekał już na mnie przy drzwiach. Pół godziny później przygotowywaliśmy się już w szatni, gdzie z każdą minutą zbierało się coraz więcej graczy. Za piętnaście minut miał rozpocząć się trening, na którym powinienem wykazać całkowite skupienie, ale w mojej głowie nadal siedziała sprawa, w którą był zamieszany także piłkarz, który właśnie przed chwilą wkroczył do szatni. Jego mina  nie wskazywała na nic dobrego. Humor zapewne mu nie dopisywał. Był przygnębiony, ale można było dostrzec i nadzieję w oczach, której nawet nie starał się ukrywać. 
   Naprawdę mam nadzieję, że między nimi znów wszystko się ułoży. Zasługują na to, aby wreszcie być szczęśliwi. Ze sobą. Razem.

*
podkład muzyczny

Powiedz mi jak mam oddychać bez powietrza
Nie potrafię żyć, nie potrafię oddychać bez powietrza
Tak właśnie się czuję za każdym razem gdy cię nie ma



Drogę do domu pokonałam szybko. Z jednej strony chciałam mieć to jak najprędzej za sobą, a z drugiej czułam potrzebę napawania się tym co zaraz będzie mieć miejsce. Nie zamierzam przytrzasnąć sobie nosa drzwiami, które właśnie otworzyły się przede mną i Fabregasem. Nie tym razem. A ona wysłucha mnie, bo nie będzie miała innego wyboru. Jeśli nie powiem jej tego co czuję w związku z jej kłamstwem i tym, że nigdy nie zasługiwała na miano mojej przyjaciółki, nie będę mogła spokojnie przejść do kolejnego punktu dnia.
   Przekroczyłam próg domu dosyć pewnie. Jej samochód stał na podjeździe, więc zyskałam pewność, że jest w domu. Na pewno nie wybrała się do sklepu po świeże bułki. To zdecydowanie nie w jej zwyczaju. Zastanawiałam się tylko czy tata jest w domu. Jednak nie dane mi było to sprawdzić, bo zmierzając do jego gabinetu przechodziłam obok salonu, w którym siedziała moja kuzynka. Wszystko inne zeszło na dalszy plan.
   Bez wstępnych ceregieli ustawiłam się pomiędzy nią, a ekranem telewizora, na którym w chwili obecnej dwójka mężczyzn wykłócała się z bliżej mi nie znanego powodu. Po co mi to jak w moim realnym świecie zaraz też rozpęta się kłótnia.
   - Zejdź - to pierwsze słowo, które padło z jej ust. Nie ustąpiłam, aż wreszcie posłużyła się pilotem i ekran pogrążył się w czerni. Nie spuszczała ze mnie wzroku. Czułam, że nie ma pojęcia dlaczego wchodzę jej w drogę. Tym bardziej, że do tej pory od mojego powrotu raczej się wzajemnie unikałyśmy. Albo tylko ja unikałam jej, co wychodzi na jedno, biorąc pod uwagę fakt, że widywałyśmy się rzadko.
   - Musisz mi coś wytłumaczyć - odezwałam się. Nie chciałam od razu przechodzić do rzeczy. Niech się dziewczyna trochę pogłowi o co chodzi. Ani trochę jej to nie zaszkodzi, a dla mnie to bardzo przyjemny widok. Była zaskoczona, a nawet bardzo zaskoczona tym co powiedziałam. Nie dziwił mnie fakt, że najnowsze fakty jeszcze do niej nie dotarły.
   - Jedyne co mogę ci wytłumaczyć to to, że mi przeszkadzasz.
   - Naprawdę tylko to? Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? Wiesz, chętnie jeszcze raz posłuchałabym o wielkiej miłości, która połączyła cię z jednym z naszych wspaniałych, hiszpańskich piłkarzy. Ale czekaj... Jak to się stało, że nie przetrwała? On się na tobie poznał czy może ty nawaliłaś na całej linii?
   - Okazał się nie wart całej gry - prychnęła, wstając i kierując się w stronę kuchni. Bez komentarza na jej zdanie poszłam za nią. Trzasnęły drzwi frontowe. Poświęciłam temu faktowi jakieś dwie sekundy uwagi. Poczynania Anne były zdecydowanie ciekawsze.
   - Gry? Czyli jednak masz mi coś do wytłumaczenia - podchwyciłam z szerokim uśmiechem. - A może mam zrobić to za ciebie, co? Ty mi powiedziałaś własną wersję wydarzeń to może teraz ja ci opowiem, tą którą ja znam?
   - Jeśli nadal mówimy o tym samym, to jest jedna wersja wydarzeń.
   - Nie, kochana. Wersji jest dużo. Między innymi twoja, Cesca i ta którą próbowałam się pocieszać przed wyjazdem. Problem w tym, że dwie z nich to kompletna ściema.
   - Uroczy piłkarzyk cię oszukał? Naprawdę bardzo ci współczuję, ale wiesz, mam teraz ważniejsze sprawy na głowie.
    - Mój tata wie co zrobiłaś? - spytałam. Zatrzymała się w miejscu na moment, posyłając mi spojrzenie, którego znaczenia nie potrafiłam określić. Odwracając wzrok w drugą stronę dostrzegłam tatę stojącego w drzwiach kuchni.
   - Wie co? - zaśmiała się. - Że jego córka to tchórz?
   - Nie - westchnęłam. - Że mieszka z fałszywą małpą! - krzyknęłam. O dziwo idealnie panowałam nad emocjami, a nasza rozmowa wyglądała na zwyczajną pogawędkę. Mimo to nie wybaczyłabym sobie, i pewnie Villa też by się wściekał, gdybym na nią choć odrobinę nie powrzeszczała.
   - Mówisz o mnie czy o sobie?
   - Poziom, w którym się do mnie zwracasz mnie przeraża, ale postaram się zniżyć. Mam nadzieję, że to nie jest zaraźliwe, bo nie mam zamiaru skończyć jak ta ostatnia dziwka, która przede mną stoi - syknęłam. Jakoś w tej chwili nie miało znaczenia to, że wszystkiemu przysłuchuje się mój ojciec. Na pierwszym planie była ona i chęć wyjaśnienia sytuacji.
   - Muszę cię zmartwić. Zaraźliwe, cholernie zaraźliwe - podeszła kilka kroków bliżej. Gdybym chciała spoliczkowanie jej nie sprawiłoby mi żadnego trudu, bo stała w idealnej odległości do wykonania tej czynności. Ale na razie to sobie darowałam. Wiem, że gdybym ją uderzyła, mój tata wkroczyłby do akcji i wszystko by przepadło. Szanse na usłyszenie dlaczego to zrobiła znacznie by zmalały.
   - Mam zacząć opowiadać  za ciebie? Długo jeszcze zamierzasz udawać idiotkę, która nie wie w jakiej sprawie i po co przyszłam? Wszystko wyszło na jaw, Anne. Czy może inaczej: Już wiem jaka jesteś naprawdę. Ile w tobie fałszywości, o której przez tyle lat nie miałam zielonego pojęcia.
   - Coś jeszcze? Jestem fałszywą dziwką, która ma małpie zapędy. Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? - warknęła z hukiem odstawiając trzymaną w ręce szklankę na blat. Nie rozumiem jakim cudem się nie rozbiła.
   - Pięknie to ujęłaś. A ja mam ci dużo do powiedzenia. Jest tego tyle, że sama się gubię i nie mam pojęcia od czego zacząć. W dodatku ty nie chcesz mi pomóc - westchnęłam teatralnie załamując ręce. - Nigdy nie spałaś z Cesciem, a ja wyrywam sobie włosy z głowy zastanawiając się po jaką cholerę to wymyśliłaś, ale wiesz co? Nic! Nie ogarniam twojego postępowania i tej całej bujdy z miłością, która wyskoczyła z was tak nagle i zupełnie niechcący. Miałaś frajdę patrząc wtedy na moje łzy? Masz frajdę teraz, wiedząc, że zmarnowałaś pięć lat mojego życia? Mojego i Cesca? Powiedz coś! Po tym wszystkim zamierzasz milczeć jak zaklęta?! 
   Wybuchnęłam. Krzyczenie wbrew wszystkiemu wcale nie przynosiło takiej wielkiej ulgi. Stałam na przeciwko kogoś kogo uważałam za jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nawet kiedy byłam w Kanadzie nie przestała nią być. To co mi wmówiła bolało strasznie, ale cały czas uważałam ją za kuzynkę. Za przyjaciółkę.
   - Kaprys chwili - mruknęła, okręcając się na pięcie. Instynktownie czułam na sobie wzrok taty. I nie mogłam powstrzymać histerycznego śmiechu, który wydobył się z mojego gardła. Razem z nim poleciały łzy. Miliony łez...
   - Tato... Chodź tutaj - wyszeptałam, zsuwając się po ścianie na podłogę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że się o nią opierałam.
   Za to mocny uścisk ojca poczułam doskonale. Usiadł obok mnie i bez słowa mnie przytulił. Nie potrzebował słów, żeby dać mi do zrozumienia, że mnie kocha i wspiera. Uświadomiłam sobie, że mogę na niego liczyć zawsze, bez względu na wszystko. Zawsze będzie blisko mnie.

Lecz jakimś sposobem wewnątrz wciąż jeszcze żyję
Zabrałeś mi oddech, ale przeżyłam
Nie wiem w jaki sposób, ale nawet o to nie dbam


*

Wybiegłem razem z resztą na murawę. Tak się złożyło, że w rządku stanąłem obok Cesca, który nadal nie miał za ciekawej miny. Ukradkiem, tak by uszło to uwadze trenera, szturchnąłem go w bok. Zdziwił się, ale dostrzegłem lekki uśmiech. Niech chłopak wie, że nie mam ochoty urwać mu głowy. Zresztą nigdy nie miałem. Nawet, gdy przyszedł tutaj rok temu prosto z Londynu, a ja dopiero co dowiedziałem się co się stało. Nie jestem zwolennikiem krwawych rozwiązań. Chociaż za spokojnymi rozmowami na poziomie też niezbyt się opowiadam. Podsumowując bez bicia, ale z wrzaskiem. To jest rozwiązywanie sposób w moim typie. Mam nadzieję, że Heather rozprawi się z tą kłamliwą małpą z wrzaskiem. I to nie jednym.
   - Ktoś mnie w ogóle słuchał? Chociaż przez chwilę? Puyol? Villa? Fabregas? - zapytał trener, załamując ręce. Pokręciłem głową co miało oznaczać zaprzeczenie. Lepiej się nie wychylać, bo jeszcze będę zmuszony do odpowiadania na pytania odnośnie tego co nam powiedział, a słyszałem piąte przez dziesiąte. Karnych kółeczek nie uśmiecha mi się biegać. Szczególnie, kiedy reszta będzie sobie ćwiczyć na środku boiska, a Pique będzie odstawiał kolejny teatrzyk.
   - Bo wie trener - odezwał się nie wiadomo po co Dani. - Cały czas myślimy o nadchodzącym meczu. Chcemy jak najlepiej wypaść, więc musimy się skupić na przygotowaniu. Nie tylko fizycznym. Psychika też jest ważna, prawda? Proszę spojrzeć na Carlesa. Biedak nawet nie użył dzisiaj swojej lokówki, bo tak się śpieszył tutaj, żeby się przygotować. Widzicie jakie ma oklapnięte włosy?
   - Odczep się od moich loków, wariacie! - warknął Puyi, strzepując dłoń kolegi ze swojej głowy. Zerknąłem na Pepa, który z pewnością uznał, że nie ma sensu dalej kontynuować tego tematu. Obejrzał się do tyłu na swojego asystenta. Powiedział coś co miał usłyszeć tylko on i po chwili zniknął już w tunelu. Zostaliśmy sami z jego zastępcą.
   - Nie będziecie się wydurniać to będzie tylko dziesięć - zakomunikował, cofając się o kilka kroków do tyłu i przysiadł na ławce. Bez słowa ruszyliśmy brzegiem boiska. Spokojny bieg to raczej niewykonalne w naszym przypadku, więc modliłem się, aby nie dodał nam jeszcze dwudziestu. Moja kondycja przedstawia dobry poziom, ale bez przesady.
   - Co ze śpiochem? - wyszeptał Gerard, wbiegając pomiędzy mnie a Leo.
   - Jesteś jego przyjacielem i nas się pytasz?
   - Miłość kapryśna jest - westchnął przeciągle Xavi, uśmiechając się do nas porozumiewawczo.
   - A to mi wmawiają, że jestem nienormalny - prychnął obrońca i skupił całą swoją uwagę na czymś tak interesującym jak jego buty.
    Któryś z tyłu oczywiście nie wytrzymał panującej ciszy i musiał skazać nas na karne okrążenia. Zwolniłem tempo. Po chwili biegł już obok mnie Cesc.
   - Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów po treningu - zwróciłem się do niego. Pokręcił głową na boki. W tym samym momencie Dani z Carlesem wpadli na nas z wrzaskiem.
   - Schadzka! - pisnął Alves, obejmując mnie ramieniem i zrównując bieg z naszym. - Nie zaprosiliście mnie na spotkanie? Jak możecie? Już nie jestem waszym kolegą? - jęczał z teatralnym grymasem na twarzy.
   - Istnieje takie coś jak prywatność - wtrącił się Iniesta. - Ale po co ja w ogóle o tym mówię? Wszystko chciałbyś wiedzieć i od razu innym powiedzieć.
   - Aj, kochany! Zarymuj coś jeszcze! - wykrzyknął błagalnie Victor.
   - Zarymuj? Poważnie? - rzucił z przodu Pedro. Zaśmiałem się. Ciekawe ile czeka nas kółeczek w bonusie. Biegniemy dopiero szóste, a ci już urządzają takie przedstawienie. Jak to dobrze, że dzisiaj mamy zamknięte treningi. Chociaż na tych otwartych przeważnie zachowują się spokojnie. Są małe żarty, śmiechy, ale na bardziej stosownym poziomie. A już na pewno nikt ci nie skacze na plecy z wojowniczym okrzykiem jak to przed sekundą zrobił Thiago Busquetsowi.
   Gdy kończyliśmy dziesiąte wrócił Pep. Uśmiechnął się na widok Thiago przyczepionego do koszulki Sergio. Trzeba być wielkim, żeby z nami wytrzymać. Zdecydowanie.
   - Bonus dostaniecie na sam koniec - poinformował nas. - Dziesięć dodatkowych, może być? Czy komuś nie odpowiada?
   - Śmiem stwierdzić, że mi pasuje - odezwał się Gerard. - Ale nawet jeśli nie, pan by nic nie zmienił.
   - Cieszę się, że się rozumiemy - zaśmiał się i klaskając w dłonie pośpieszył nas, żebyśmy ustawili się na swoich pozycjach.

   Dwie godziny treningu potrafią człowieka wykończyć na tyle, że ledwo co doczołguje się do szatni, a gdy już usiądzie przy swojej szafce, nie stać go na nic więcej. Tym razem właśnie tak było.
    Opadłem z głośnym jękiem na podłogę obok swojej szafki i skupiłem się na zakładaniu butów. Czynność, która ani nie wymaga intensywnego myślenia ani wysiłku. W tej chwili odpowiednia dla mnie, kogoś kto ma za sobą dwie bardzo wyczerpujące godziny.
   - Co jest? - odezwał się nade mną Leo.
   - Popatrz na Cesca - odparłem. - Wystarczy, że zobaczył pod koniec treningu na trybunach Heather i od razu zupełnie inny człowiek! Niech mi ktoś powie, że to nie jest miłość, a go...
   - Powstrzymaj się. Zgorszysz Gerarda - wtrącił się Sergio. Chwilę później zniknął już za drzwiami łazienki. Dobrze dla niego. Buty odbiły się i spadły na podłogę, ale ich właściciel jakoś na razie nie śpieszył się, aby je zabrać.
   - Słuchajcie! Tamci są obecnie nieobecni i mają szczęście, bo nie czeka ich praca - wykrzyknął niespodziewanie Puyol, wychodząc na środek szatni w samym ręczniku. - Liczę, że pomożecie mi posprzątać mój dom przed imprezą. Wyrobimy się idealnie na wieczorny trening, a potem muzyka, zabawa i...
   - I co? - zainteresował się Guardiola, wtykając głowę pomiędzy niedomknięte drzwi, a ścianę. Wszyscy zamarli na czele z organizatorem.
   - Będzie pepsi. Nie ma to jak pepsi z lodem, wiesz...
   - Jasne. Nie zapominajcie, że nie jestem waszym trenerem od pięciu minut.
   - To może od dziesięciu? Nie włączając ostatnich pięciu? Wtedy będziesz miał w pamięci nas ładnie przebierających się w szatni po udanym treningu - zaproponował Pinto, ale problem w tym, że chyba tylko on wszystko z tego zrozumiał.
   - I Carlesa ganiającego w ręczniku - zarechotał Pique, zamykając z trzaskiem swoją szafkę. Jeszcze raz, a odpadnie mu plakietka. Po raz enty.
   - Grunt, że ciebie zapamięta takim jaki jesteś - odwdzięczył się piłkarz.
   - Czyli?
   - Jako głupka drużyny.
   - Róbcie co chcecie, ale macie się pojawić i wieczorem i jutro rano, jasne?
   - Jak słońce - odparliśmy chórem. Wyszedł, a obrońca nadal nic sobie nie robił ze swojego braku ubrania.
   - Musimy się podzielić na kilka grup. Wiecie, jedni jadą po zakupy, drudzy sprzątają parter, trzeci piętro, a jak ktoś jeszcze zostanie to się wymyśli w trakcie.
   - Mnie nie bierz po uwagę - mruknął Fabregas. - Mam inne plany na tą część dnia.
   - Mówisz mi, że nie zamierzasz pojawić się na mojej imprezie? - pisnął z przerażeniem, wbijając palec w tors przyjaciela. Przysięgam, że nikt nie pozostał poważny w tej chwili.
   - Część dnia od teraz do wieczornego treningu - sprostował. - Na imprezie będę na sto procent. Wyluzuj. Nie mógłbym opuścić takiego wydarzenia.
   - No... To rozumiem!
   - Nie bądź taki tajemniczy i powiedź coś! - zaskomlał mu nad uchem Alves, który dam sobie rękę uciąć jeszcze przed sekundą był na drugim końcu szatni. - Stary, nie rób mi tego. Powiedź coś.
   - Może ma ci zdać kompletny rysopis dziewczyny, co?
   - Villa, źle ci po treningu? Czy jak? Mamy południe. Nie czas na spotkania z laskami.
   - Poznacie szczegóły na imprezie - zapewnił i jakoś udało mu się wyrwać z objęć zasmuconego Daniego. Cyrk, cyrk i jeszcze raz cyrk! Na kółkach.
   Piętnaście minut później każdy miał już przydzielone zadanie. Razem z Thiago, Sergio, Victorem i Leo jechałem do supermarketu po wszystko co nadaje się do zjedzenia i wypicia, jak to cały czas powtarzał Busi. Już na miejscu cała pierwsza trójka wzięła po wózku i pognali przed siebie. Nawet nie zdążyłem powiedzieć, że każdy płaci za swój stos. Najwyżej potem czeka ich niespodzianka. Na pewno się ucieszą.

 ~*~
Wyrobiłam  się do tygodnia z czego bardzo się cieszę.  Wena wróciła na szczęście na czas. ;D   I wiecie co? To jest piąty rozdział, a nie sądzę,  żebym zmieściła akcję z przyjazdem trójki z  Kanady w kolejnych pięciu czyli nie bierzcie na serio tych dziesięciu rozdziałów, o których  wcześniej wspominałam. Raczej będzie więcej. :D

Korzystając z okazji zapraszam was wszystkie na bloga Ffragolli - Grito Fuerte. Opowiadanie z udziałem Dulce Marii, Anahi, Alfonso i One Direction! Na pewno nie pożałujecie. :)